Homilia na 28 niedzielę zwykłą roku B
Na początku modlitwy najtrudniej jest znieść milczenie Boga. Później ogarnia nas pragnienie bycia wysłuchanym. Człowiek chce się wygadać, a czasem i wypłakać również przed Bogiem. I dobrze, że tak jest. Modlitwa opiera się jednak na oczekiwaniu. Niestety, wielu szybko traci cierpliwość, zniechęca się i aby tylko wypełnić obowiązek, poprzestaje na formułkach wyrecytowanych na pamięć albo w najlepszym wypadku zadowala się spontanicznym monologiem. A przecież wydają się słuszne słowa S. Kierkegaarda, iż „w modlitwie nie chodzi o to, aby Bóg usłyszał treść modlitwy, lecz o to, aby modlący się kontynuował modlitwę aż do momentu, kiedy sam usłyszy to, co Bóg chce mu powiedzieć”. Ten, kto naprawdę się modli, chce jedynie słuchać. Św. Jan Vianney pytany o swoją osobistą modlitwę, zwykł odpowiadać; „Ja na Niego spoglądam i On spogląda na mnie i razem jesteśmy szczęśliwi”.
Ilu ludzi jest dzisiaj szczęśliwych na modlitwie? A może za mało uświadamiamy sobie obecność Jezusa i Jego spojrzenie? Mówią nam o tej Obecności i o tym Spojrzeniu wszystkie Ewangelie.
Jezus jest tak bardzo obecny na kartach Ewangelii, w życiu Apostołów, że niemalże widzimy go naszymi oczami. Zmartwychwstały Jezus-Emmanuel, „Bóg z nami”, i nieustannie realizująca się Jego obietnica: „Jestem z wami po wszystkie dni, aż do skończenia świata” napawa takim pokojem i radością, że trudno zrozumieć, jak można kwestionować Jego obecność. Przypomina mi się zasłyszana historia: „nawiedzony” krzyczy w kościele na cały głos: „Nie ma Boga, nie ma Boga”. Ponieważ krzyk narasta, z konfesjonału wychyla się staruszek spowiednik i pyta: „A co się stało? Przecież zawsze był!”.
Druga sprawa to spojrzenie Jezusa. Jest to spojrzenie Boga-Człowieka. Nie zawsze było ono łagodne. Jezus potrafił spojrzeć z wyrzutem — tak spojrzał na Piotra, gdy trzeba było go skarcić — a także ze smutkiem, gdy Piotr się Go zaparł (por. Łk 22,61). Spojrzał nawet z gniewem, widząc zatwardziałość faryzeuszów (por. Mk 3,5). Najczęściej jednak Ewangelie wspominają, że Jezus podnosił wzrok i spoglądał w górę, w niebo (por. Mk 6,41; 7,34; Łk 9,16; 19,5). Najpiękniejsze zaś określenie spotykamy w dzisiejszej perykopie ewangelicznej: Jezus „spojrzał z miłością” na tego, który pytał Go: „Nauczycielu dobry, co mam czynić, aby osiągnąć życie wieczne?”.
Gdy będziemy prosili Pana o odpowiedź, nie pozostawi nas bez słowa. Owszem, Jego żywe słowo jest zawsze skuteczne i ostrzejsze niż wszelki miecz obosieczny. Jednak gdy przyjrzymy się ojcom pustyni, zrozumiemy, że aby usłyszeć to słowo, byli gotowi opuścić wszystko i trwać godzinami, czując nad sobą spojrzenie Boga-Miłości. Znamy pieśń „Być bliżej Ciebie chcę”. Rzadko śpiewamy trzecią jej zwrotkę, która brzmi: „Choć jak wędrowiec sam idę przez noc, w Tobie niech siłę mam i w Tobie moc. Gdy czuwam i wśród snu, czy słońce jest czy mrok, niechaj mnie strzeże Twój, o Panie wzrok”.
Spojrzenie należy do kultury osobistej każdego z nas. Czy potrafimy spojrzeć sobie w oczy przy powitaniu? Mówimy o spojrzeniu nieszczerym, podejrzliwym, niechętnym. Są też spojrzenia pogodne, radosne, wdzięczne, poważne, czujne, badawcze. Spojrzenie pogodne, radosne jest szczególnym znakiem ukrytych w głębi serca wartości. Czyjeś spojrzenie może „obudzić mnie we mnie”, wydobyć pokłady dobra jeszcze nieodkryte. „Modliłem się i dano mi zrozumienie, przyzywałem i przyszedł na mnie duch mądrości” (Mdr 7,7). Żyjemy w świecie, gdzie często zastępuje się wartości wyższe niższymi: zamiast szczęścia pojawia się zadowolenie, zamiast świętości — sukces, zamiast prawdy — informacja, zamiast piękna — snobizm, zamiast wierności — nowość. Jezu, pomóż nam skierować wzrok ku górze, ku niebu. Skąd nadejdzie dla mnie pomoc? Pomoc moja u Pana.
opr. mg/mg