O układzie kończącym wojnę polsko-bolszewicką
Minęło już osiemdziesiąt lat od czasu, gdy w stolicy Łotwy Rydze podpisano traktat pokojowy, co w sposób definitywny
zakończyło wojnę polsko-sowiecką (1919—1920) i ustaliło korzystny dla nas przebieg granicy wschodniej. Zawarty 18 marca 1921 r. układ przeszedł do historii pod nazwą traktatu ryskiego.
Próby przerwania konfliktu zbrojnego między niepodległą Polską a Rosją Sowiecką były podejmowane i przerywane wiele razy. Pierwsze poufne rozmowy prowadzono w Mikaszewiczach pod koniec 1919 r. Stronie sowieckiej przewodniczył J. Marchlewski, a polskiej I. Boerner. Zostały one jednak przerwane, podobnie jak rokowania w Mińsku w sierpniu 1920 r. Strona rosyjska wyraźnie je przeciągała, licząc, że Tuchaczewski i jego cztery armie zdobędą Warszawę. Stało się jednak inaczej. Zwycięstwo wojsk polskich uratowało niepodległość kraju, chociaż nie zakończyło wojny. Mimo zniszczeń, Rosja nadal dysponowała ogromnymi rezerwami ludzkimi. Trzeba było drugiego wielkiego zwycięstwa polskiego nad Niemnem (wrzesień—październik 1920 r.), by rząd bolszewicki zgodził się usiąść przy stole rokowań.
Rozmowy zaczęły się 21 września na terytorium neutralnym — w Rydze. 12 października zawarto rozejm, zaś 6 dni później podpisano porozumienie o przerwaniu działań wojennych. Dalsze rokowania dotyczące traktatu pokojowego, ustalenia przebiegu polskiej granicy wschodniej, wymiany jeńców i odszkodowań dla strony polskiej trwały dość długo.
Zakończył je podpisany w marcu 1921 r. traktat pokojowy. Obowiązywał zaledwie 18 lat. Złamała go Rosja Sowiecka, napadając na Polskę 17 września 1939 r.
Delegacji polskiej przewodniczył wiceminister spraw zagranicznych J. Dąbski, a sowieckiej A. Joffe. W składzie polskiej reprezentacji przeważali politycy związani z Narodową Demokracją.
Po pewnym etapie rozmów, politykom sowieckim bardzo zależało na możliwie szybkim zakończeniu rokowań i podpisaniu traktatu. Proponowali więc daleko idące ustępstwa na wschodzie. Chcieli na przykład oddać Mińsk i Żytomierszczyznę. Decyzję w tej sprawie podjął sam Lenin. Polacy jednak nie przyjęli tych warunków. Narodowcy obawiali się, że po przejęciu tak wielkich obszarów na wschodzie, Polskę zamieszkiwać będą w blisko 50 proc. mniejszości narodowe, co może być groźne dla państwa.
Czy postąpili słusznie? Trudno na to jednoznacznie odpowiedzieć. Ostatecznie zamiast tych dużych nabytków na wschodzie, Rosja zobowiązała się wypłacić Polsce, tytułem rekompensaty, 30 milionów rubli w złocie. Z zobowiązania tego jednak nigdy się nie wywiązała. Zrezygnowano z ziem, licząc na pieniądze. Ostatecznie nie uzyskano niczego — ani terytorium, ani pieniędzy. Tę rozgrywkę wyraźnie wygrała Rosja.
O wiele groźniejsze okazały się ustępstwa polityczne. Duży błąd został popełniony zaraz na początku. Strona bolszewicka przedłożyła uprawnienia do prowadzenia rokowań z Polską w imieniu republik białoruskiej i ukraińskiej. Zgadzając się na to, zakwestionowaliśmy prawo tych państw do niepodległego bytu, o co bardzo zabiegał w swoich koncepcjach federacyjnych marszałek Piłsudski. Po prostu zdradziliśmy swoich sojuszników. Po stronie Rzeczpospolitej w czasie wojny polsko-bolszewickiej walczyła blisko 70-tysięczna armia sojusznicza. Najliczniejsze były oddziały Ukraińskiej Republiki Ludowej, dowodzone przez atamana Semena Petlurę. Liczyły one 40 tys. żołnierzy i oficerów. Na froncie biły się wzorowo. Kto dziś w Polsce pamięta, że na przykład Zamościa broniły przed bolszewikami oddziały ukraińskie gen. Jurko Bezruczki? Oprócz Ukraińców, po stronie polskiej walczyły oddziały białoruskie gen. Stanisława Bułaka-Bałachowicza oraz oddziały Kozaków. Ludzi tych sprzedaliśmy w Rydze.
Po podpisaniu traktatu żołnierzy ukraińskich trzeba było internować w obozach. To właśnie wtedy zniesmaczony Piłsudski odwiedził Ukraińców w Szczypiornie, wyszedł przed szereg niedawnych sojuszników i powiedział: „Panowie, ja was przepraszam. Ja was bardzo przepraszam”.
Część społeczeństwa polskiego uważała traktat ryski za pewną odmianę zdrady. Niedawno, znany z rzetelności historyk i publicysta, Bohdan Skaradziński, pytany, co myśli o Rydze po osiemdziesięciu latach, porównał do Okrągłego Stołu: przegrany, nie mając praktycznie żadnych atutów, wygrywał każde starcie, a zwycięzca ustępował nawet tam, gdzie nie musiał.
Istnieją jednak logiczne argumenty przemawiające na korzyść Rygi. Pamiętajmy, że w ciągu pierwszych trzech lat po odzyskaniu niepodległości Polska zmuszona była stoczyć osiem wojen. Najbardziej krwawa była rozprawa z bolszewikami. Mieliśmy również powstanie wielkopolskie i trzy powstania śląskie, wojnę z Ukraińcami o Lwów i Małopolskę Wschodnią, starcie polsko-litewskie o Suwalszczyznę i czeski najazd na Śląsk Cieszyński. W roku 1919 groziła nam też wojna polsko-niemiecka, do której — na szczęście — nie doszło.
Kraj był kompletnie wyniszczony. A podczas wojny polsko-bolszewickiej Zachód pozostawił Polskę na pastwę losu. Poza Francją nikt nam nie pomagał, wręcz przeciwnie — w portach brytyjskich dokerzy nie chcieli obsługiwać statków przewożących broń dla Polski. Bardzo sprawna propaganda sowiecka osiągnęła sukces. Polski nie było stać na długotrwałą wojnę z Rosją bez pomocy sojuszników.
Podpisując traktat, uzyskaliśmy główne ośrodki kultury polskiej na Kresach. Lwów, Stanisławów, Tarnopol, Krzemieniec znalazły się w granicach Rzeczpospolitej, a po akcji gen. L. Żeligowskiego przyłączono Wilno i Wileńszczyznę. Pod względem terytorialnym było to całkiem spore państwo. Zajmowało obszar 388 tys. km.kw.
Czy Ryga była dla Polski sukcesem czy klęską? Na pewno kończyła bardzo krwawą wojnę. Zapewniała pokój. Ale same rokowania można było prowadzić w lepszym stylu i uzyskać od pokonanego wroga o wiele więcej. Potrzebna była większa zręczność, a tej politykom polskim brakuje również dzisiaj.
opr. mg/mg