Małpa kontra demiurg

O dyspucie między zwolennikami teorii ewolucji a kreacjonistami

Jeden z czołowych brytyjskich kreacjonistów, astronom prof. Fred Hoyle, stwierdził kiedyś, że prawdopodobieństwo przypadkowego powstania pierwszej komórki jest równie małe jak narodziny Boeinga 747 wskutek tornada wirującego na złomowisku. Dziś coraz więcej naukowców uważa, że teoria ewolucji Karola Darwina nie jest w stanie wyjaśnić początków i stopnia złożoności powstania życia na Ziemi. Tyle tylko, że póki co, również kreacjoniści - głoszący pogląd o stworzeniu świata przez „rozumną istotę" - nie mają wystarczających dowodów na poparcie swoich tez.

Jeszcze do niedawna wydawało się, że kreacjonizm stanowi przebrzmiały trend, który został bezpowrotnie wypchnięty na śmietnik nauki przez teorię ewolucji. Podważanie ewolucjonizmu w tzw. towarzystwie narażało na śmieszność, a w gronie poważanych naukowców groziło naukową śmiercią.

Tymczasem w ostatnim czasie kreacjonizm zdaje się sukcesywnie odradzać, tyle tylko, że pod inną nazwą i z nieco zmodyfikowanymi założeniami. W jego miejsce pojawił się nowy termin: teoria „inteligentnego projektu".

Tym, co wyróżnia zwolenników tej koncepcji od sfanatyzowanych wyznawców dosłownego pojmowania Biblii z zawartym w niej poetyckim opisem sześciodniowego stworzenia świata, jest fakt, że są to przede wszystkim intelektualiści i uczeni z udokumentowanym dorobkiem naukowym.

Darwin jest do bani

Zwolennicy teorii „inteligentnego projektu" spotkali się niedawno w czeskiej Pradze na konferencji „Darwin a inteligencja", na którą przybyło ponad 700 naukowców z całego świata. Wszystkich ich łączy jedna rzecz: przekonanie, że teoria ewolucji nie jest w stanie wyjaśnić początków życia ani pojawienia się wysoko rozwiniętych gatunków. Zdaniem kreacjonistów życie jest zbyt skomplikowane, by mogło rozwinąć się na drodze przypadkowej ewolucji i darwinowskiego doboru naturalnego. Stąd jedynym, logicznym wytłumaczeniem początków świata jest teza, że może być ono wyłącznie dziełem inteligentnego, zamierzonego działania.

Jedna z organizatorek praskiej konferencji, biolog z Atlanty Carole Thaxton, twierdzi, że to pierwszy krok poza teorię Darwina. Jej zdaniem wszyscy uczestnicy konferencji „wśród których są eksperci od matematyki, biologii molekularnej i biochemii, niezależnie od siebie doszli do tego samego wniosku, że we wszechświecie istnieje inteligencja".

Tyle tylko, że - według kreacjonistów - teoria ewolucji jest, póki co, „świętą krową", której nikt nie ośmiela się podważać, pomimo jej fałszywości. Twierdzą też, że neodarwinizm stanowi swoistego rodzaju doktrynę „politycznej poprawności", która obowiązuje we współczesnej nauce.

Rodzice kontratakują

W 1987 roku amerykański Sąd Najwyższy zakazał nauczania kreacjonizmu w tamtejszych szkołach, uznając, że łamie to konstytucyjną zasadę rozdziału Kościoła od państwa. Jednak od czasu pojawienia się teorii „inteligentnego planu", która nie mówi wprost o Bogu, jako stwórcy świata, w niektórych stanach dopuszczono jej nauczanie na równi z ewolucjonizmem. Obie koncepcje przedstawiane są uczniom jako nieudowodnione naukowo poglądy.

To nie podoba się z kolei zwolennikom ewolucji. Od kilku lat obie strony wytaczają sobie procesy, oskarżając się wzajemnie o łamanie konstytucji.

Jedna z takich batalii prawnych dobiega właśnie końca w Harrisburgu w stanie Pensylwania, gdzie kilkunastu rodziców zaskarżyło decyzję zarządu oświaty miasta Dover, który wprowadził w podległych sobie szkołach nauczanie koncepcji „inteligentnego projektu" obok wykładania teorii ewolucji. Werdykt w tym procesie może okazać się kluczowy dla przyszłości całego amerykańskiego szkolnictwa.

A co na to sami Amerykanie? Większość ankietowanych przez Pew Research Center uważa, że teoria „inteligentnego projektu" jest tak samo uprawniona jak ewolucjonizm, powinna być zatem równoległe przedstawiana w szkołach. Jeszcze ciekawsze dane prezentuje Instytut Harrisa. Wynika z nich, że aż 64 proc. Amerykanów wierzy, że człowiek został bezpośrednio stworzony przez Boga.

Nieprawomyślny kardynał

Spór o teorię ewolucji nie odnosi się jedynie do środowiska naukowego.

Kilka miesięcy temu austriacki kard. Christoph Schönborn na łamach „New York Timesa" stwierdził, iż „ewolucja w znaczeniu wspólnego pochodzenia może być prawdą, jednak ewolucja w sensie neodarwinowskim, jako ślepy, niezaplanowany proces przypadkowego różnicowania i selekcji naturalnej z pewnością nią nie jest". Zdaniem wiedeńskiego metropolity w zjawiskach ewolucyjnych można odkryć porządek i rozum.

Artykuł wywołał burzę. Zaprotestowali naukowcy i niektórzy przedstawiciele Kościoła.

Włoski biblista ks. prof. Bernardo Boschi stwierdził natychmiast, że stworzenie i ewolucję gatunków można bez problemów pogodzić, a „ewolucja stanowić może część aktu stworzenia, a do nauki należy odkrywanie przebiegu tego procesu".

Z kolei członek Papieskiej Akademii Nauk ks. prof. Michał Heller przywołał fragment przesłania Jana Pawła II z 1996 roku, w którym Papież mówił, iż ewolucja jest czymś więcej niż tylko hipotezą.

Nie omieszkano także przypomnieć, że już w 1950 roku papież Pius XII w encyklice „Humani Genesis" stwierdził, że nie ma sprzeczności między ewolucją a nauką wiary o człowieku i jego powołaniu.

Tyle tylko, że zapomniano przy tym dodać, iż w tej samej encyklice Pius XII zaznaczył, że nie należy przyjmować tej tezy w taki sposób, jak gdyby była to już doktryna pewna i udowodniona oraz jak gdyby można było zupełnie abstrahować od tego, co mówi na ten temat Objawienie.

Sam kardynał Schönborn bronił się, twierdząc, że nie zanegował ani nie podważył ewolucji, a jedynie stwierdził, że nie jest ona procesem nieukierunkowanym. Przywołał także słowa Papieża Benedykta XVI wypowiedziane podczas inauguracji pontyfikatu: „Nie jesteśmy przypadkowym i pozbawionym znaczenia produktem ewolucji. Każdy z nas jest owocem zamysłu Bożego. Każdy z nas jest chciany, każdy miłowany, każdy niezbędny". I to ostatnie zdanie jest z całą pewnością najcenniejsze w całym tym ewolucjonistyczno-kreacjonistycznym sporze. Dotyczy przecież nas wszystkich. Niezależnie od wyznawanych poglądów.

Prof. dr hab. Kazimierz Jodkowski, Uniwersytet Zielonogórski, filozof specjalizujący się w problematyce relacji nauki i religii

- Niedawne badania w USA pokazują, że 95 proc. uczonych popiera współczesną wersję teorii ewolucji Darwina (neodarwinizm). Jedynie 5 proc. jest zwolennikami teorii „inteligentnego projektu", choć ich liczba sukcesywnie rośnie. Niewątpliwie obie teorie nie są udowodnione empirycznie, bo dowody w naukach przyrodniczych nie istnieją. Nie możemy zapominać, że wiele teorii, których uczeni byli całkowicie pewni, zostało obalonych lub podważonych, np. w końcu XIX wieku fizykę Newtona traktowano jako ostatnie i nieodwoływalne słowo w nauce, a jednak fizyka ta upadła zaledwie kilkanaście lat później za sprawą teorii względności. Ewolucjonizm (teoria makroewolucji) i teoria „inteligentnego projektu" są niedomknięte empirycznie, niemniej dziś teoria ewolucji jest znacznie lepiej udokumentowana, przez co uważana jest przez większość uczonych za prawdopodobniejszą. Istnieją też duże opory wobec uznania za naukową teorii „inteligentnego projektu" i jeszcze większe wobec kreacjonizmu. Nie byłbym jednak przeciwny nauczaniu obu teorii w szkołach. Pluralizm, wielość, ścieranie się pojęć jest korzystne dla nauki oraz dla procesu dydaktycznego. Nie ma obaw, by teoria gorsza wyparta lepszą. W nauce istnieją niezłe mechanizmy kontrolne. Badania przeprowadzone w Stanach Zjednoczonych pokazują, że uczniowie lepiej przyswajają teorię ewolucji, kiedy wykładana jest ona równoległe z elementami kreacjonizmu. Nauczanie staje się przez to bardziej interesujące, kontrowersje pobudzają aktywność uczniów, pozwalają lepiej uwypuklić różnice dzielące obie koncepcje oraz zalety i wady obu ujęć.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama