Z naturą nie ma żartów. Obarczanie Boga odpowiedzialnością za własne błędy jest niepoważne i na pewno nie pomoże uniknąć ich w przyszłości
Z ogromnym zdziwieniem obserwuję, z jaką łatwością ludzie winą za swoją pychę, ignorancję i jej konsekwencje obarczają Boga, wiarę i religię (głównie chrześcijańską, w tym katolicką oczywiście). Jak choćby obwinianie krzyża na Giewoncie za porażenie piorunem co najmniej kilkudziesięciu osób oraz śmierć kilku z nich.
Krzyż na Giewoncie został zamontowany przez parafian z Zakopanego 19 sierpnia 1901 roku na pamiątkę 1900. rocznicy urodzin Jezusa Chrystusa. Inicjatywa wyszła od ówczesnego proboszcza zakopiańskiego, Kazimierza Kaszelewskiego. Od tamtej pory stał się symbolem wiary i nadziei, nie tylko dla wierzących, podobnie jak krzyże na innych szczytach górskich.
22 sierpnia nad Tatrami przeszła gwałtowna burza. Najgorzej było właśnie na Giewoncie (na szlaku i na szczycie). W wyniku porażenia piorunem rannych zostało kilkadziesiąt osób, a dwoje dzieci i dwoje dorosłych poniosło śmierć. To oczywiście ogromna tragedia, za którą jednak wielu Polaków chciałoby rozliczyć winnych. Dyżurnym winowajcą stał się tym razem krzyż na Giewoncie. Pewien (znany w niektórych kręgach) publicysta i filozof Jan Hartman wzywał w mediach społecznościowych do usunięcia krzyża z najpopularniejszego szczytu Tatr. Przyłączyło się do niego tak wielu internautów (mniej lub bardziej znanych czy też całkiem anonimowych), że nawet rozsądni ludzie zaczęli mieć wątpliwości, co do tego, czy krzyż na Giewoncie zabija.
Badania przeprowadzone przez dr hab. inż. Marka Szczerbińskiego z Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie już w 2008 roku rozstrzygnęły sprawę. Postanowił on dokonać gruntownej analizy, aby zweryfikować prawdziwość obiegowej opinii o krzyżu z Giewontu. Analiza aktywności piorunowej tego miejsca uwzględniała dane zebrane przez system Linet. System uruchomiono w 2007 roku. Pozwala on na lokalizowanie wyładowań doziemnych z dokładnością do 100-200 metrów. Badanie aktywności piorunowej w okolicach krzyża na Giewoncie zostało przeprowadzone w okresie od 1 stycznia 2008 roku do 30 czerwca 2009 roku. W tym czasie doszło łącznie do 23 wyładowań atmosferycznych. Tylko 10 z nich trafiło w kopułę Giewontu. Dr Szczerbiński w raporcie zaznaczył, że z jego wniosków wynika, iż większość ze wspomnianych wyładowań atmosferycznych została przyjęta przez metalowy krzyż. Świadczy to o tym, że w ciągu roku w krzyż trafia zaledwie kilka piorunów. Z treści artykułu zamieszczonego na stronie Tatrzańskiego Parku Narodowego wynika też, że „rozkład wyładowań pokrywa się z równoleżnikowym przebiegiem grani Giewontu” i „nie jest punktowy”. Nie ma więc podstaw do twierdzenia, że to właśnie metalowa konstrukcja szczególnie przyciąga pioruny z okolicy. Szczerbiński przeanalizował również statystyki dotyczące piorunowych wypadków na Giewoncie. Na ich podstawie ustalił, że zdarzają się one raz na dekadę, a wypadki śmiertelne raz na 20 lat.
Natomiast niedawno odniósł się do zarzutów wobec krzyża fizyk Tomasz Rożek. Tłumaczył on w artykule zamieszczonym w sieci po tragedii, że: „Krzyż działa jak piorunochron. Skoro tam jest, zmniejsza prawdopodobieństwo uderzenia w inne obiekty, w tym w ludzi”. Naukowiec nazywa także „totalną bzdurą” obwinianie krzyża za śmierć turystów na Giewoncie.
W obronie krzyża na najpopularniejszym wzgórzu pod Zakopanem wystąpiły także władze tego miasta. Znalazły się tam m.in. takie słowa: „Wszystkie nasze działania skupione były na tym ostatnim tragicznym wydarzeniu, ale teraz podejmujemy kolejne wyzwanie - obrony krzyża, którego zawsze broniliśmy i bronić nadal będziemy. Interweniowaliśmy, gdy krzyż wymazywany był na fotografiach i obrazach, tym bardziej musimy interweniować, gdy żąda się publicznie jego fizycznego usunięcia” - całość listu znajduje się w ramce.
Byłam w Zakopanem i w Tatrach cztery razy i ani razu na Giewoncie czy nad Morskim Okiem. Dlaczego? Właśnie dlatego, że są to miejsca dosłownie „zadeptane” przez turystów i pełne kolejek. Dlatego, kiedy pojawi się pokusa, żeby „zaliczyć” najważniejsze miejsca w Tatrach, warto czasem ją odrzucić. Osobiście uważam, że jedną z przyczyn ostatniego wydarzenia na Giewoncie była właśnie taka obsesyjna chęć „zaliczenia” tego, co najpopularniejsze, jak się okazało, choćby za cenę życia swojego i swoich dzieci. Obawiam się, że taka właśnie jest prawda. Druga jej strona to całkowity brak szacunku turystów do gór, które są piękne, ale też niebezpieczne. Zbyt często wychodzący na szlak o tym zapominają. Internauci pisali, że ludzie na Giewoncie byli w klapkach czy japonkach, zupełnie nieprzygotowani na górską wyprawę. Zresztą sama widziałam kobietę w szpilkach na Kasprowym Wierchu (no jasne, że wjechała kolejką i miała nią zjechać, ale gdyby jednak musiała zejść?). Zawsze potrzebna jest wyobraźnia, a góry to takie miejsce, że niczego nie można przyjmować za pewnik. Uważne śledzenie prognozy pogody i ustawienie ostrzeżeń w telefonie komórkowym to konieczność, podobnie jak dobrze naładowana bateria, odpowiednie buty, płaszcz przeciwdeszczowy, plecak, woda i coś energetycznego do zjedzenia. To absolutne minimum. W przypadku ograniczonego zasięgu przyda się jeszcze podstawowa wiedza o chmurach (kilka informacji pod zdjęciem). To prawda, że pogoda w górach czasami zmienia się gwałtownie, ale nie chodzi tu o pół godziny czy kwadrans, ale o nieco dłuższy czas. Burza nigdy nie przychodzi znikąd. Są chmury, które ją zapowiadają. Jeśli zapowiada się niepewna pogoda warto pomyśleć też o tym, żeby nie ryzykować życia dzieci, ale zostać w schronisku (pensjonacie, hotelu) lub zostawić je pod opieką i ryzykować samemu.
Jak zachować się w górach w czasie burzy
1. Wychodząc w góry zawsze trzeba sprawdzić prognozę pogody (aplikacje, zapytać w hotelu).
2. Będąc w górach musimy cały czas kontrolować warunki pogodowe. Zwracać uwagę na kierunek wiatru i chmury. Gdy wiatr wieje z kierunku, gdzie pojawiają się ciemne chmury trzeba zacząć myśleć o schronieniu.
3. W górach trudno znaleźć bezpieczne miejsce, a od domu dzieli nas kilka godzin marszu. Lepiej poszukać schronienia na miejscu niż za wszelką cenę iść albo biec w kierunku domu.
4. Nie chowamy się pod drzewami, ale nie idziemy też w kierunku otwartych przestrzeni. Najlepiej schować się w jaskini, albo choć zagłębieniu, o ile nie ma tam stojącej wody.
5. Gdy znajdziemy takie miejsce najlepiej stanąć na czymś co nas odizoluje od podłoża (plecak, bluza) i kucnąć. Nie wolno rozkładać nad głową parasola. Ten działa jak piorunochron. Podobnie działają częste w górach łańcuchy do wspinaczki i barierki.
6. Gdy jesteśmy w grupie, powinniśmy się rozdzielić. Stanąć od siebie w takiej odległości, by mieć z sobą kontakt wzrokowy i głosowy, ale na tyle daleko by porażenie jednej osoby nie zagrażało innym.
7. Gdy ktoś zostaje porażony prądem po pierwsze trzeba go przenieść w bezpieczne miejsce po to, by udzielając mu pomocy samemu nie zostać poszkodowanym. Próba nawiązania z nim kontaktu jest bardzo ważna oraz to, by jak najszybciej skontaktować się ze służbami ratowniczymi. Umiejętność opisu miejsca, w którym się znajdujemy jest kluczowa. Gdy poszkodowany oddycha, dbamy o to, by był bezpieczny, a więc by jego pozycja była w miarę wygodna oraz by jego ciało nie uległo wychłodzeniu. Dobrze, gdy jest taka możliwość, by leżał na czymś, co odizoluje go choć trochę od podłoża. Nie powinien leżeć zanurzony w wodzie. Gdy osoba poszkodowana nie oddycha, trzeba podjąć akcję reanimacyjną polegającą na nieustannym masażu serca. Sztuczne oddychanie nie jest czymś koniecznym, ale nieustanne masowanie serca jest niezbędne.
Tomasz Rożek, strona Nauka. To lubię!
List otwarty do prof. Jana Hartmana w obronie krzyża na Giewoncie
W związku z zupełnie niezrozumiałą dla nas reakcją Pana Profesora na niedawną tragedię w Tatrach, którą było twierdzenie, że krzyż zabija i jednoczesne nawoływanie do jego usunięcia ze szczytu Giewontu, pragniemy mocno i zdecydowanie zaprotestować. W imieniu mieszkańców Zakopanego i górali, przywiązanych do swojej tradycji i chrześcijańskiej wiary przekazywanej z pokolenia na pokolenie, nie wyrażamy zgody na takie traktowanie krzyża, który nasi przodkowie z wielkim trudem i poświęceniem ustawili na Giewoncie na przełomie XIX i XX w. Ma on dla nas ogromne znaczenie religijne i symboliczne, stanowi charakterystyczny element roztaczającego się z Zakopanego widoku na panoramę Tatr, jest celem licznych pielgrzymek i wędrówek, a na pamiątkę wizyty św. Jana Pawła II w naszym mieście w 1997r. wpisany jest także wraz z kluczami papieskimi w herb Zakopanego. „Nie wstydźcie się tego krzyża. Starajcie się na co dzień podejmować krzyż i odpowiadać na miłość Chrystusa. Brońcie krzyża, nie pozwólcie, aby imię Boże było obrażane w waszych sercach, w życiu rodzinnym czy społecznym” - mówił wówczas nasz wielki Rodak i Jego wezwaniu chcemy pozostać wierni.
Wypowiedź Pana Profesora bardzo nas wszystkich dotknęła w momencie, gdy przeżywaliśmy tragedię związaną z burzą w Tatrach, nieśliśmy pomoc i wsparcie poszkodowanym, także poprzez modlitwę. Wszystkie nasze działania skupione były na tym tragicznym wydarzeniu, ale teraz podejmujemy kolejne wyzwanie - obrony krzyża, którego zawsze broniliśmy i bronić nadal będziemy. Interweniowaliśmy, gdy krzyż wymazywany był na fotografiach i obrazach, tym bardziej musimy interweniować, gdy żąda się publicznie jego fizycznego usunięcia.
Trudno nam zgodzić się z argumentacją, nie tylko Pana Profesora, ale także różnych osób i środowisk, dotyczącą realnego zagrożenia jakie stwarza krzyż na Giewoncie. Góry są miejscem pięknym, ale także niebezpiecznym. Wszyscy, którzy przemierzają górskie szlaki, powinni mieć tego świadomość. W codziennym życiu nie da się wyeliminować wszystkich zagrożeń związanych chociażby z ruchem drogowym, tym bardziej nie jest możliwe wyeliminowanie zagrożeń w górach. Usunięcie krzyża z Giewontu nie podniesie bezpieczeństwa w Tatrach, dlatego taka propozycja jest przez nas odbierana jedynie jako ideologiczny atak, któremu musimy się przeciwstawić.
Leszek Dorula, burmistrz Miasta Zakopane
opr. mg/mg