Jak zapobiegać tragediom nieludzkiego traktowania dzieci przez niektórych rodziców
Stwórzmy centralny monitoring losów dziecka, żeby uniknąć kolejnych tragedii — mówi część posłów. — To wchodzenie państwa z butami do każdej rodziny — oponują inni. Kto ma rację?
Po tragicznej śmierci 3,5-letniego Bartka, zakatowanego przez konkubenta jego matki, wróciło pytanie, czy można uniknąć podobnych zbrodni, jeśli będzie działał system gromadzący dane na temat dziecka. Taki pomysł forsuje m.in. poseł Joanna Kluzik-Rostkowska, była minister pracy i polityki społecznej. Chce stworzyć wielką bazę danych, gdzie informacje o niepokojących znakach przemocy na ciele dziecka będą umieszczać pedagodzy, lekarze, pracownicy opieki, policjanci. Projekt jest właściwie gotowy, potrzebna jest tylko akceptacja rządu. Pojawiają się jednak wątpliwości, czy nie grozi to ciągłą inwigilacją wszystkich rodzin w Polsce. Kluzik-Rostkowska odpowiada: nie każde dziecko znajdzie się w bazie danych i nie każdy będzie miał wgląd do tych informacji.
Obecnie wygląda to tak, że lokalne instytucje — lekarz, pedagog, opieka społeczna i policja — wykonują „swoją robotę” i koniec. Ewentualna interwencja sądu czy opieki społecznej jest możliwa, dopóki rodzina mieszka w danej miejscowości. Ale w momencie jej wyprowadzki (jak w przypadku Bartka i jego opiekunów), sprawa „przepada”, bo urzędnicy z nowego miejsca nie są poinformowani o patologicznej historii przybyszów. Obecny system działa też tak, że można tylko zabrać ofiarę przemocy do domu dziecka lub rodziny zastępczej. Nie ma mechanizmu, który pozwoliłby odpowiednio wcześnie zareagować na przemoc w rodzinie i zapobiec nieszczęściu. Lekarz, pedagog czy policjant ma informacje o bitym dziecku na swoim biurku, w swoim komputerze. Poza tym czują się często bezradni, nie wiedząc, jak zareagować na przykład na ślady pobicia na ciele dziecka.
Przeprowadzono kiedyś badania na temat, czy służby publiczne są przygotowane do reagowania na przemoc w rodzinie. — Lekarze sami przyznawali, że są bezradni w ocenie sytuacji, kiedy coś podejrzewają, bo widzą na przykład stare siniaki u dziecka, ale boją się powiadomić prokuraturę — mówi Joanna Kluzik-Rostkowska.
Monitoring losów dziecka miałby rozwiązywać takie dylematy lekarzy, pedagogów i innych instytucji. Jeśli zauważą jakieś niepokojące znaki na ciele dziecka, mogą wprowadzić te informacje do bazy danych, posługując się słowami-kluczami, które pozwolą identyfikować problem. Informacja lekarza o dziecku spotka się w systemie z informacją od pedagoga czy policjanta. I na przykład pracownik socjalny, otwierając swój komputer, będzie miał w nim informację, że są jakieś niepokojące sygnały odnośnie do Jasia Kowalskiego. Wtedy będzie musiał pójść do danej rodziny, żeby przeprowadzić wywiad środowiskowy. Wyniki tego wywiadu również wprowadzi do systemu monitoringu. Jeśli użyte przez niego słowa-klucze będą pokrywać się z tymi, których używali pozostali „informatorzy”, wówczas ośrodek opieki będzie musiał przekazać sprawę do rozpoznania przez sąd rodzinny. — I tylko sąd będzie miał prawo wglądu do szczegółów sprawy, żadna z informujących stron nie będzie widzieć w systemie informacji przekazanych przez pozostałe instytucje — zastrzega autorka projektu. Ta baza danych będzie w dyspozycji ministerstwa pracy i polityki społecznej. Prawdopodobnie będzie podłączony pod tzw. system niebieskich kart, czyli informacje pochodzące od policjantów, które powinni zamieszczać po każdej interwencji w rodzinie.
Joanna Kluzik-Rostkowska odpiera zarzut o wchodzenie z butami do wszystkich rodzin. — Powiedzmy to jasno: w systemie nie znajdą się dane o dzieciach, co do których nie ma żadnych niepokojących sygnałów — tłumaczy. — To tylko da nam większą szansę, żeby odpowiednio wcześnie interweniować, niezależnie od miejsca zamieszkania rodziny — dodaje.
Była minister przyznaje też, że monitoring nie będzie lekarstwem na całe zło. Będzie tylko narzędziem, które ułatwi pedagogom czy lekarzom reakcję i odpowiednie wykorzystanie swojej wiedzy o dziecku. Żeby jednak system mógł działać sprawnie, potrzebne są kompleksowe reformy w opiece społecznej i sądownictwie. Pracownik socjalny ma „pod sobą” wiele rodzin, mnóstwo czasu poświęca na pracę papierkową i nie ma czasu, żeby zająć się odpowiednio każdą rodziną patologiczną. Po drugie sądy. Są niezawisłe, ale to nie znaczy, że nie można zmusić sędziów do weryfikacji swoich decyzji. Jeśli na przykład zawieszają jakąś rodzinę w jej prawach rodzicielskich, to po pół roku powinni sprawdzić, czy coś się zmieniło w tej rodzinie i ewentualnie pozwolić dzieciom wrócić do rodziców. I odwrotnie: zareagować szybko w przypadku pogłębienia się patologii.
Monitoring wymaga zgody tylko dwóch ministrów: pracy i polityki społecznej oraz spraw wewnętrznych i administracji. Reformy w pomocy społecznej i sądownictwie to już kwestia długotrwałych zmian w prawie, co leży w kompetencji parlamentu. Monitoring może być tylko jednym z elementów skutecznej ochrony dziecka przed patologią rodziców. Nie chodzi o powszechną inwigilację, ale o ułatwienie interwencji.
opr. mg/mg