Jak dobrze wychować dziecko? Zaufanie, podmiotowe podejście, zdrowe wartości – to trzy ważne klucze

Nie ma prostej recepty na wychowanie dziecka. Jednak nie wszystko jest płynne: zdrowe wartości, podmiotowe traktowanie i spójność wychowania ze strony rodziców, szkoły i Kościoła to czynniki kluczowe. Niestety obecne władze oświatowe nie pojmują tej fundamentalnej zasady, traktując dzieci przedmiotowo dla realizacji własnych celów ideologicznych.

Jolanta Krasnowska-Dyńka: Czy istnieje recepta na dobre wychowanie? Co to znaczy dobrze wychować dziecko?

Ks. dr Marek Studenski, konsultor Komisji Wychowania Katolickiego Episkopatu Polski: Kluczowa jest relacja. Jeśli nie opiera się ona na zaufaniu, poczuciu bezpieczeństwa – nie ma mowy o skutecznym wychowaniu. Po drugie: trzeba mieć jasną wizję. Wprawdzie definicje wychowania są różne, bo wywodzą się z odmiennych koncepcji pedagogicznych, istnieje jednak wspólny mianownik: to celowa i świadoma działalność. Wreszcie trzecia rzecz: podmiotowe traktowanie. Dziecko nie jest jak glina czy inna substancja, którą wychowawca ma urabiać według jakiegoś wzorca, ale wychowanie to towarzyszenie w rozwoju. Sokrates i Platon mówili, iż wychowawca to akuszer pomagający narodzić się prawdzie. Zatem wychowywanie nie polega na prowadzeniu za rękę, podejmowaniu decyzji za młodego człowieka, wyręczaniu go, ale na towarzyszeniu mu w procesie rozwoju.

Kiedyś chyba łatwiej było wychowywać dzieci. I wcale nie mam tu na myśli tego, że młodzież jest trudna, lecz zmiany współczesnego świata.

Utyskiwania na młode pokolenie są charakterystyczne dla ludzi wszystkich epok. Każdy czas niesie ze sobą inne problemy, zagrożenia i trzeba stawić im czoła. Zamiast deliberować nad tym, dlaczego jest tak źle, należy pytać, co możemy zrobić, by było lepiej.

Ale współcześni rodzice stają przed wyjątkowymi wyzwaniami. Z założenia każdy chce wychować dziecko tak, aby stało się wolnym człowiekiem, umiało wybierać dobro, a odrzucać zło, by było zdolne do miłości. Tylko jak to zrobić w świecie pełnym zagrożeń, szalonych teorii wychowawczych, ogromnego wpływu rówieśników, mody i mediów społecznościowych?

Rzeczywiście to wszystko nie ułatwia wychowania, ale należy po prostu robić swoje. Zagrożenie, że ktoś w życiu pobłądzi, istnieje zawsze. Jednak jeśli przekażemy pewne wartości, damy świadectwo, że są prawdy, które pozwalają dobrze żyć, będziemy mogli jako rodzice, dziadkowie kiedyś spokojnie zamknąć oczy, bo zostawiamy dziecko z czymś, do czego zawsze będzie mogło wrócić. Zatem nie przerażajmy się tym, że dzisiaj świat odciąga młodego człowieka od ewangelicznych wartości, lecz róbmy swoje. Należy jednak pamiętać, że wymaga to pokory i zawierzenia Bogu.

Mimo to jest to bardzo trudne. O ile dzieci są młodsze, pozostają w dużym stopniu pod wpływem domowego życia. Problemy pojawiają się, gdy dorastają, zaczynają interesować się światem. Młody człowiek dostrzega wówczas, że znacznie różni się on od tego, jaki próbowali pokazać mu rodzice.

Owszem, to trudne. Jednak rozdźwięk między wartościami przekazywanymi w rodzinie, a tym, co młody człowiek obserwuje w tzw. świecie, jest normalnym zjawiskiem. Pokazuje to ponadczasowa opowieść, którą można interpretować także w kluczu pedagogicznym: „Przypowieść o synu marnotrawnym”. Najlepszy ojciec, pełen miłości – zdawałoby się – poniósł totalną porażkę. Jednego syna wychował na zazdrośnika, lizusa, który jest nieczuły, niewrażliwy nie potrafi wybaczać. Drugi sprzeniewierzył wszystko i uciekł z domu. Gdy, znalazłszy się przy świńskim korycie, sięgnął dna, przyszła mu do głowy myśl, że może warto wrócić do domu. I to jest największe zwycięstwo ojca. Było możliwe, bo syn miał doświadczenie kochającego taty, dobra, prawdziwych wartości.

Nie jesteśmy w stanie i nawet nie możemy prowadzić dziecka przez życie za rękę, bo zrobilibyśmy z niego kalekę. Trzeba dać mu wolność, pozwolić się sparzyć, wejść w boczną uliczkę. Ale jeśli zapewnimy mu poczucie bezpieczeństwa, zaspokoimy jego potrzeby, wpoimy ważne prawdy, to ten młody człowiek będzie miał solidny kapitał, do którego będzie mógł wrócić.

Ks. Jan Twardowski w „Niecodzienniku” wspomina pewną sytuację, gdy jako spowiednik posługiwał w warszawskim kościele ss. wizytek i nagle po chórem usłyszał awanturę. Okazało się, że chciano wyrzucić prostytutkę, która weszła do świątyni. Ks. Twardowski obronił kobietę, a ona powiedziała: „Stałam na ulicy, obsypał mnie śnieg. Przypomniała mi się moja sukienka z Pierwszej Komunii św. i chcę się wyspowiadać”. To wspomnienie czystości przypomniało jej, że miała w swoim życiu inny rozdział: dobra, wartości, miłości, miłosierdzia. I nawet jeśli od tego odeszła, to doświadczenie z dzieciństwa było na dnie jej serca – niczym bezpieczna przystań, do której mogła wrócić.

„Rodzice mają prawo do wychowania religijnego i moralnego swych dzieci zgodnie z własnymi przekonaniami. Zapewnia im to Konstytucja Rzeczypospolitej Polskiej” – napisali biskupi w liście pasterskim na XIV Tydzień Wychowania. Obecna władza nam tego nie ułatwia.

Największe problemy związane z procesem wychowania miały miejsce wtedy, gdy próbowano sztucznie narzucać rodzinom obcą wizję wychowawczą. W takiej sytuacji państwo usiłowało zawsze budować mur pomiędzy rodziną, Kościołem i szkołą. Cechowały się tym wszystkie systemy totalitarne. W podręcznikach do pedagogiki sprzed 1989 r., które można jeszcze znaleźć w bibliotekach, pedagog Lidia Wołoszynowa pisała: „W procesie wychowania i nauczania dzieci w wieku szkolnym kierownicza rola przypada szkole i nauczycielowi”. Dziś wiemy, że to rodzice decydują o tym, w oparciu o jakie wartości chcą wychować dziecko. Doszliśmy do tego jako cywilizowany kraj w 1989 r., odchodząc od komunizmu. Jednak patrząc na to, jak traktowane są przez obecną władzę lekcje religii w szkole, mam wrażenie, że jest to robienie kroku wstecz. Żeby skutecznie wychowywać, trzeba to robić razem, zawiązać wspólny front. Szkoła w nowoczesnym państwie musi być dla wszystkich: dzieci rodziców niewierzących, chrześcijańskich i każdej innej religii. Działam na Śląsku Cieszyńskim, gdzie znaczna część mieszkańców jest wyznania ewangelicko-augsburskiego, i pamiętam, jak wprowadzano religię do szkół. Oponenci, zwłaszcza ci związani ze starym systemem politycznym, mówili: to będzie zarzewie konfliktów. Tymczasem wystarczy wejść do dowolnej placówki, porozmawiać z nauczycielami, katechetami, uczniami, by przekonać się, że o żadnych problemach nie ma mowy. Więcej – to, że nawzajem się poznajemy, pozytywnie wpływa na relacje. Jeśli pozwolimy, by religia została potraktowana jako przedmiot gorszej kategorii czy – jak to podkreślają niektóre środowiska – zagrożenie dla tolerancji, cofniemy się. Warto też uświadomić sobie, jak wiele systemów wychowawczych opartych jest na założeniach chrześcijańskich, chociażby prewencyjny system św. Jana Bosko, który sprawdza się od lat. Najstarsza szkoła salezjańska w Polsce istnieje w Oświęcimiu od 125 lat. Podczas jubileuszu jej 83-letni absolwent, zwiedzając pomieszczenia, w których się uczył, powiedział: „Trzy lata w tej szkole ustawiły mnie na całe życie”. Piękne świadectwo. Dlatego zamiast się dzielić, walczyć, trzeba zastanowić się, co możemy zrobić razem.

Tylko jak osiągnąć ten kompromis, skoro niektóre środowiska mają wręcz alergię na słowo „religia”. Przykład: wyrzucenie odnoszących się do niej wątków z podstaw programowych innych przedmiotów, np. historii czy języka polskiego. Jakie mogą być skutki pozbawiania rodziców prawa do wychowania dzieci zgodnie z własnym światopoglądem?

Jeden z najlepszych polonistów, jakich znałem, powiedział kiedyś, że nawet w czasach komunizmu nie miał problemu, by mówić w szkole o Bogu, chrześcijaństwie. Wystarczyło – jak podkreślał – że realizował program języka polskiego, bo nasza literatura pełna jest chrześcijańskich wątków. Poeci, pisarze albo odwoływali się do swojej wiary, albo wadzili się z Bogiem. Teraz poznawanie tych dzieł będzie niemożliwe.

Heliodor Muszyński, jeden z czołowych pedagogów komunizmu, opisał proces kształtowania nowej świadomości i wychowania tzw. nowego człowieka. Kluczowe były rozbijanie dotychczasowego światopoglądu i przekazanie „właściwego”. Tylko kto ma określać, na czym ten „właściwy” światopogląd polega? Właśnie tego doświadczamy teraz. Ktoś w oparciu o jakiś klucz redukuje zestaw lektur szkolnych, przez co kolejne pokolenia będą miały okrojoną wizję człowieka i świata. Ktoś podjął decyzję i bez szerszych konsultacji usunął tematy z literatury i historii, które w szkołach omawiano przez całe lata. Stało się to w krótkim czasie. Nie ma odpowiedniego namysłu, refleksji specjalistów, nie wspominając, że takie zmiany powinny dokonywać się w sposób ewolucyjny, a nie gwałtowny. To bardzo niepokojące i rodzice powinni mieć tego świadomość. Kultura europejska wywodzi się z chrześcijaństwa. Zatem wartości ewangeliczne są wartościami uniwersalnymi. Wystarczy czytać Leszka Kołakowskiego, np. jego wspaniały esej wydany już po śmierci – „Jezus ośmieszony”.

Przed dnami XIV Tydzień Wychowania. Co można zrobić w siedem dni, by uświadomić rodzicom, jak ważne zadanie przed nimi?

Tydzień Wychowania szybko minie, wielu może nawet go nie zauważy, ale zachęcam, byśmy poważnie zastanowili się nad tym, w oparciu o jakie wartości chcemy wychowywać dzieci. Chrześcijański system wychowania dał nam świętych i tysiące wielu wspaniale uformowanych ludzi. Owocnie ukształtował życie naszych rodziców, dziadków, pradziadków. Pozwolił im przetrwać wojny, kryzysy, klęski żywiołowe. Dzisiaj badania pokazują, że nawet 20% procent polskich nastolatków przejawia symptomy depresji, a 65% Europejczyków przed 25 rokiem życia wykazuje objawy wypalenia zawodowego, mimo że na dobre nie podjęli jeszcze żadnej pracy. Kiedy pojawiają się zaburzenia czy choroby, konieczna jest pomoc medyczna lub psychologiczna. Jednak nieocenioną rolę w utrzymaniu zdrowia psychicznego pełnią czynniki prewencyjne. Słowo „prewencja” pochodzi od dwóch łacińskich słów: „pre-”, „venire” – czyli „przychodzić przed”. Szwajcarski psychiatra Carl Gustav Jung wspominał, że w swoje karierze terapeuty miał pacjentów ze wszystkich stron świata i nigdy nie zdarzyło się, by w przypadku człowieka powyżej 30 roku życia jego problemy psychiczne nie sprowadzały się ostatecznie do problemu natury religijnej. Podkreślał również, że udawało mu się wyleczyć tych, którzy odzyskiwali wiarę. To niesamowite, jakim czynnikiem prewencyjnym są wiara i dojrzale przeżywana religijność. Warto wziąć sobie to do serca.

Dziękuję za rozmowę.

Echo Katolickie 26/2024

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama