Jaki charakter mają zmiany klimatyczne? Jakie mogą być konsekwencje globalnego ocieplenia? Na te i inne pytania odpowiada Tomasz Rożek - fizyk i dziennikarz.
O tym, co nam grozi, jeśli nie zaczniemy troszczyć się o nasze środowisko, mówi Tomasz Rożek, dziennikarz naukowy i fizyk, popularyzator nauki.
Zmiany klimatyczne na Ziemi, zwłaszcza globalne ocieplenie, o którym coraz głośniej mówi się w ostatnich latach, to coś nowego w historii naszego globu?
W tym sensie nowego, że obecne przeobrażenia są bezprecedensowo nasilone. Nigdy wcześniej w przeszłości zmiany klimatu, o których wiemy, że istniały, nie były tak szybkie. Potwierdzają to pomiary naukowe notowane od kilkudziesięciu lat nie raz czy dwa, ale wielokrotnie. Powinniśmy mieć również świadomość, a badania to potwierdzają, że te zmiany są efektem działalności człowieka.
Co nam grozi?
To zależy, o jakiej perspektywie mówimy. Jeżeli o najbliższej, na pewno zmienią się pory roku. W zasadzie zanikanie niektórych już obserwujemy i wcale nie jest to dobra zmiana. Wyrazem tego jest część problemu związanego np. z suszą rolniczą w Wielkopolsce. Bo jeżeli mamy zimę, podczas której pada dużo mniej śniegu niż kiedyś, a potem w ciągu dosłownie kilku dni zaczyna się lato, woda, jaka była zgromadzona w śniegu, nie zdąży wsiąknąć w ziemię. A to oznacza, że w okresie wegetacji tej wody będzie za mało. Podaję tylko jeden przykład z wielu. Na pewno grożą nam - co zresztą już obserwujemy - częstsze i bardziej intensywne zjawiska pogodowe, takie jak burze, trąby powietrzne, powodzie.
W dłuższej perspektywie, z racji topniejących na północy i południu lodowców, grozi nam np. podniesienie poziomu wody w Bałtyku, a także innych połączonych ze sobą morzach i oceanach. To z kolei oznacza, że albo będziemy wydawali bardzo dużo pieniędzy na utrzymanie linii brzegowej, albo będziemy musieli pogodzić się z zalaniem jej części.
Czy jesteśmy w stanie zatrzymać te zmiany lub je opóźnić?
To bardzo skomplikowana kwestia. Bo w sprawach klimatu nie da się zadziałać na zasadzie: jutro coś zrobimy i pojutrze problem zniknie. Możemy natomiast przypuszczać, że skoro przeobrażenia, jakie dziś obserwujemy, są wynikiem nadmiernej emisji tzw. gazów cieplarnianych, to ograniczenie ich zmniejszy intensywność tychże zmian. Nikt nie ma jednak pewności, czy da się cofnąć zmiany, które już zaszły w klimacie.
Zakazy palenia węglem i drewnem, jakie już obowiązują w niektórych miejscach naszego kraju, mają nam w tym pomóc, choć budzą sprzeciw mieszkańców…
Tu mówimy o dwóch różnych rzeczach. Ilość dwutlenku węgla w atmosferze znacząco wzrosła, ale jego procent w całej atmosferze jest stosunkowo niewielki. Smog czy zanieczyszczenie powietrza są spowodowane głównie emisją pyłów zawieszonych i przytoczone zakazy mają zredukować nie tyle emisję dwutlenku węgla, co właśnie pyłów. Takie zakazy, jak ograniczenie spalania węgla w domach w mieście, mają głęboki sens, bo powodują redukcję zanieczyszczenia powietrza innymi składnikami.
Ilość gazów cieplarnianych, nawet gdyby zwiększyła się dwukrotnie w atmosferze, nie będzie miała bezpośredniego wpływu na jakość naszego oddychania, nie zachorujemy od tego na raka. Jednak w dłuższej perspektywie to spowoduje zmiany klimatu. Natomiast zanieczyszczenie powietrza pyłami zawieszonymi małej i średniej wielkości, bezpośrednio nas dotyka i szkodzi naszemu zdrowiu.
A co z ogromnymi koncernami, które zanieczyszczają środowisko w skali całego globu? Gdzie ich odpowiedzialność?
Problem należy rozpatrywać na kilku płaszczyznach. Rzeczywiście, ich działalność i wytwarzane zanieczyszczenia stanowią ogromny problemem. Ale trzeba zauważyć, że koncerny nie produkują dla siebie, tylko dla nas. Więc gdybyśmy to my zmienili nasze przyzwyczajenia, a mam tu na myśli nadmiernie rozkręcony konsumpcjonizm, to one musiałyby zmniejszyć produkcję. Firmy odpowiadają na nasze zwyczaje, potrzeby. Dlatego jeśli chcemy, żeby produkowały mniej, a co za tym idzie - mniej zanieczyszczały planetę - musimy po prostu mniej kupować.
Jeżeli z kolei mówimy o zanieczyszczeniu środowiska, np. pyłami, koncerny mają w tym niewielki udział. Bo, patrząc na działalność elektrowni, posiadają one dość zaawansowane systemy wyłapywania szkodliwych spalin. Z drugiej strony wytwarzają dużo dwutlenku węgla.
Może nałożenie podatków, np. za produkcję reklamówek foliowych, mogłoby pomóc w zmieszeniu ilości plastiku na naszej planecie?
Nawet gdyby wprowadzono taki podatek, koncerny nie poniosą żadnej odpowiedzialności. One przeniosą te koszty na klienta. Największą szkodą dla koncernu nie jest nakładanie kar, tylko decyzja konsumenta. Jeśli on będzie świadomie wybierał i rezygnował z nieekologicznych czy nieetycznych produktów, producent zmieni podejście.
W wielu krajach firmy, także te bardzo znane, zaczynają wprowadzać na rynek produkty niskosłodzone nie dlatego, że ktoś nałożył na nie podatek, ale ponieważ klient zaczął być bardziej świadomy i poszukuje takich produktów. Jeżeli wybierając w sklepie ser spośród pięciu na półce, wybierzemy ten w największym kawałku, żeby wyrzucić jedno opakowanie, a nie cztery, to za chwilę wszyscy producenci będą to robili. Nie dlatego, że zyskali świadomość czy nałożono na nie podatek. Zrobią to, bo zauważą, iż zmieniły się preferencje klienta. Tu jest klucz do rozwiązania problemu. Nakładanie opłat, jak chociażby za emisję dwutlenku węgla, które funkcjonują w Unii Europejskiej, zawsze zostają przerzucone na klienta.
Innym dobrym rozwiązaniem może być kupowanie produktów lokalnych?
To bardzo ważna rzecz, bo powoduje trzy różne pozytywy. Po pierwsze: obniżamy emisję związaną z transportem: zarówno dwutlenku węgla, jak i zanieczyszczeń. Po drugie: sprawiamy, że to lokalne firmy się rozwijają, płaca podatki, dają ludziom pracę. Jest jeszcze trzeci element, który dotyczy warzyw i owoców. Istnieje hipoteza, która dość mocno do mnie przemawia, że ewolucyjnie nasze ciała są przyzwyczajone do funkcjonowania w jakimś otoczeniu. Mam tu na myśli nie tylko kwestie temperatury, pór roku, ale także odżywiania. Bardzo trudno to udowodnić, ale lepiej, jeśli naszemu organizmowi dostarczamy witaminy z warzyw i owoców, które rosną nam miejscu, niż są ściągane z drugiej półkuli.
Opinię publiczną na całym świecie niedawno poruszyła kwestia płonących lasów Amazonii. Ogłoszono nawet, że jeśli będą palić się w tym tempie, planeta, a razem z nią my - udusimy się.
To, o czym najchętniej rozmawiamy w tym temacie, nie jest clou problemu. Wszyscy zaczęli się wypowiadać, jakby problem pojawił sie nagle, przed chwilą. A kwestia wyrębu i wypalania lasów amazońskich trwa od dawna. Jednorazową akcją, oburzeniem wywołanym emocjami i podgrzewanym przez media społecznościowe nic nie zmienimy. Tam od bardzo dawna dzieje się wiele złych rzeczy. Mam tu na myśli sukcesywnie zmniejszająca się powierzchnię lasów deszczowych Amazonii, dokładnie ten sam problem dotyczy lasów równikowych w Afryce. Wycinanie ich czy wypalanie to celowe działania, by uzyskać pola uprawne. Jednak takie działanie powoduje drastyczne zmniejszanie się bioróżnorodności, czyli wymieranie gatunków zwierząt i roślin, dla których lasy amazońskie są domem. Musimy też pamiętać, że las to nie tylko zwierzęta i rośliny, ale także magazyn wody. Tam, gdzie wycinane są lasy, za chwilę pojawi się problem z suszą, zaś na powstałych polach nie będzie dało się nic uprawiać. Bo las, szczególnie deszczowy, działa jak gąbka: on tę wodę przetrzymuje. Na problem lasów amazońskich trzeba spojrzeć w dłuższej perspektywie i zastanowić się, jak go rozwiązać. Na pewno trzeba chronić Amazonię, ale nie uda się to poprzez wzniecanie międzynarodowej histerii.
Dziękuję za rozmowę.
Echo Katolickie 38/2019
opr. nc/nc