Pszczoły z ulicy Wiejskiej

Małe miejskie pasieki są szansą na przetrwanie pszczół. Jeśli te wyginą, nasz los nie będzie lepszy: od pszczół zależy bowiem zapylanie większości naszych upraw

Pszczoły z ulicy Wiejskiej

Małe miejskie pasieki są szansą na przetrwanie pszczół. To ważne, bo jeśli pszczoły zginą, to los ludzi na ziemi też będzie przesądzony — uważał Albert Einstein

Pierwszy miód dr Jakub Gąbka właśnie odebrał. Nie pierwszy w swoim życiu, bo bakcyla pszczelarstwa „połknął” już wiele lat temu dzięki ojcu. Ale ten miód jest wyjątkowy, bo pochodzi z 10 uli, które pod koniec czerwca stanęły przy gmachu polskiego parlamentu. Wystarczyło niewiele ponad miesiąc i pracowite owady odwdzięczyły się miodem w kolorze ciemnego bursztynu.

— Większość osób zapewne sądzi, że miód z takiego miejsca, jak środek stolicy, jest gorszy. Ale jest dokładnie odwrotnie. Tutaj pszczołowate mają naprawdę doskonałą bazę pożytkową. Tuż obok są kwiaty i krzewy, a za pobliskim płotem jest park, gdzie rosną m.in. klony, akacje i lipy. Jakość warszawskiego miodu potwierdziły też badania. Pokazały, że miód od miejskich pszczół jest zdrowszy od tego zbieranego w niektórych regionach wiejskich — mówi „Niedzieli” dr Gąbka i wyjaśnia: — To skutek tego, że dzisiaj w miastach używa się mniej herbicydów i pestycydów niż na wielu obszarach rolniczych. Ponadto od dawna nie używamy w samochodach benzyny ołowiowej. Wszystko to sprawia, że miód z miejskich uli ma bardzo dobrą jakość.

Na pomysł postawienia pasieki przy ul. Wiejskiej wpadł minister Jan Węgrzyn, zastępca szefa Kancelarii Sejmu. — Wszyscy posłowie chętnie zaakceptowali tę ideę, bo pszczelarstwo nie ma barw partyjnych. I chyba w każdym klubie są parlamentarzyści mający ule — mówi nam min. Węgrzyn, ale od razu podkreśla: — Oczywiście podstawowy cel, jaki nam przyświecał, jest bardzo poważny. Sprowadziliśmy pszczoły na teren Sejmu, bo chcieliśmy przede wszystkim zwrócić uwagę na problem ich wymierania. A także rozpropagować ideę hodowli tych niezwykle pożytecznych owadów w mieście.

Światowy problem

Eksperci mówią, że pszczoły są miernikiem jakości otaczającej nas przyrody. Kiedy środowisko jest nadmiernie zanieczyszczone, pszczołowate giną. A wraz z nimi niezapylone gatunki roślin.

Dla przykładu, w Polsce pszczoły zapylają 80 proc. roślin kwiatowych, a na na całym świecie ok. 170 tys. gatunków roślin. — Szacuje się — mówi dr Gąbka, który na co dzień jest pracownikiem naukowym w Szkole Głównej Gospodarstwa Wiejskiego — że gdyby nie pszczoła miodna, na świecie nie istniałoby ok. 40 tys. gatunków roślin.

Jakie mogłoby to mieć konsekwencje dla całego ekosystemu ziemi? Do końca nie wiadomo. Ale coraz częściej nie tylko w środowisku naukowców, lecz i w kręgach politycznych jak memento powtarza się opinię Alberta Einsteina. Ten jeden z najwybitniejszych umysłów w historii ludzkości powiedział: „Jeśli z ziemi zniknie pszczoła, człowiekowi pozostaną tylko cztery lata życia; nie ma więcej pszczół, nie ma więcej zapylania, nie ma więcej roślin, nie ma więcej zwierząt, nie ma więcej ludzi...”.

Wymieranie pszczół jest obecnie problemem globalnym. Najgorzej pod tym względem jest w niektórych regionach Chin. W Internecie można znaleźć filmy pokazujące, jak ludzie sami muszą zapylać rośliny, bo pszczoły na tych terenach wyginęły. W Syczuanie np. tamtejsi sadownicy przy użyciu specjalnych pędzli z kurzych piór wprowadzają do żeńskich kwiatów wysuszony pyłek pozyskany z kwiatów męskich. Grusze mają wysokość do 4 m, więc zapylacze wspinają się po drabinach bądź konarach, aby dosięgnąć do najwyższych gałęzi. Zapylanie ludzką ręką jest najbardziej pracochłonnym elementem produkcji hanyuańskich gruszek, ale jednocześnie niezbędnym, bo pszczoły wyginęły tam w połowie lat 80. XX wieku.

W Ameryce i Europie także padają całe pasieki. W Kalifornii populacja pszczelich rodzin zmniejszyła się w ostatnich kilkunastu latach o 80 proc. Za mało pszczół jest we Francji. Tamtejszy parlament pierwszy zaczął promować ochronę tego zagrożonego gatunku. Polski Sejm jest drugim, który tak robi w Europie.

W naszym kraju jeszcze w latach 70. XX wieku było 2 mln rodzin, dzisiaj jest o prawie 800 tys. uli mniej. — Miałem pasiekę w środku lasu, dookoła pola. Krótko mówiąc — warunki idealne, co przekładało się na duże zbiory miodu. Ale wystarczyła jedna doba, a pszczoły we wszystkich 50 ulach padły. Tak było w 2009 r. Nikt wtedy nie potrafił mi wyjaśnić, co spowodowało ten masowy pomór. Może jakaś choroba? A może chemikalia? — opowiada były pszczelarz spod Malborka.

Rzeczywiście, jak na razie naukowcom nie udało się precyzyjnie ustalić, co dokładnie powoduje masowe ginięcie pszczół. Niemniej jednak wiele badań wskazuje, że główną przyczyną jest stosowanie insektycydów (substancji chemicznych i mikrobiologicznych używanych do zwalczania szkodliwych owadów — przyp. at) w ochronie roślin.

Cztery lata temu sprawą zajął się Parlament Europejski. W swoim sprawozdaniu europosłowie wezwali Komisję Europejską do przeprowadzenia obiektywnych badań dotyczących możliwości wystąpienia negatywnych skutków upraw GMO i monokultury dla zdrowia pszczół miodnych. W dokumencie wskazano, że masowe ginięcie pszczół może mieć poważny wpływ na produkcję żywności w Europie. — Cieszę się, że PE zdecydował się zająć problemem sytuacji pszczelarstwa w Europie i tym samym uchwalić sprawozdanie dotyczące ochrony zdrowia pszczół miodnych i wyzwań dla sektora pszczelarskiego — powiedział po przyjęciu dokumentu Janusz Wojciechowski. Zdaniem europosła PiS, rosnąca umieralność pszczół ma wpływ na produkcję żywności i jest „groźną tendencją dla rolnictwa, dla równowagi biologicznej i stabilności środowiska”.

Pasieka na dachu lub w parku

Nacisk ze strony PE sprawił, że w 2013 r. Komisja Europejska wprowadziła czasowy zakaz stosowania niektórych środków owadobójczych. To niewątpliwie korzystnie wpłynęło na środowisko, ale problemu odbudowy liczby pszczelich rodzin nie rozwiązało. Wydaje się, że pewną szansą na przetrwanie pszczół jest zakładanie pasiek w miastach.

Badania pokazały, że w USA w miastach przeżywa ok. 60 proc. pszczelich rodzin, a w tym samym czasie na terenach rolniczych ginie więcej niż połowa pszczół. — W miastach nie tylko nie brakuje pszczołowatym bazy pożytkowej, ale jest też cieplej. A to dla pszczół jest bardzo ważne, głównie w okresie zimowym — mówi dr Gąbka.

Turyści, którzy odwiedzili Sztokholm, Londyn czy Nowy Jork, mogli zobaczyć ule na dachach. W Niemczech minipasieki stawiane są także przy placach zabaw. Wszystko po to, aby dzieci mogły podglądać te bardzo pożyteczne owady, a rodziny mieszkać w ekologicznym otoczeniu. Tam, gdzie jest pszczoła, tam zawsze jest dużo kwiatów i bujna zieleń — przypominają eksperci.

W naszych miastach również są pszczoły, lecz zakładanie pasiek jest utrudnione, a czasami wręcz niemożliwe. W stolicy dopiero od roku można łatwiej hodować pszczoły. Wcześniej obowiązujące prawo traktowało miododajne owady na równi z... kozami i świniami, które można trzymać 1 km od osiedli mieszkaniowych.

W Warszawie pierwsza pasieka — na początku dwa ule — stanęła w 2011 r. na dachu hotelu Hyatt (teraz Regent Warsaw Hotel — przyp. at), stojącego obok Łazienek Królewskich. Według ostatnich informacji, na dachu pięciogwiazdkowego hotelu mieszka obecnie 350 tys. pszczół. W ciągu letniego okresu potrafią wyprodukować ponad 300 kg miodu.

To właśnie miód z tego hotelu został gruntownie przebadany przez specjalistów. Wynik zadziwił. Po pierwsze — stwierdzono, że miejski miód ma mniej zanieczyszczeń niż ten, który możemy kupić w niektórych hipermarketach. Po drugie — okazało się, że miód z hotelu jest smaczniejszy od tzw. miodów z terenów monokulturowych, czyli powstałych na bazie jednej rośliny, jak np. miód rzepakowy. Niestety, warszawiacy słoiczków z „Łazienki Gold” nie znajdą w sprzedaży detalicznej. Miód w całości jest bowiem przeznaczany na potrzeby hotelu.

Pożyteczne hobby

Miejskie pasieki tworzone są przez hobbystów. Oni nie kupują uli, pszczół i niezbędnego sprzętu z nadzieją na zysk ze sprzedaży miodu. Zazwyczaj mają jedynie po dwie pszczele rodziny. To, co się dla nich liczy, to możliwość obserwowania życia pszczół i spędzanie czasu w bezpośrednim kontakcie z naturą. — Mnie również praca przy pszczołach relaksuje i uspokaja. To naprawdę wspaniałe i pożyteczne hobby. A co ważne, dostępne niemal dla wszystkich, bo tylko osoby uczulone na pszczeli jad powinny unikać tych owadów — mówi dr Jakub Gąbka.

A czego parlamentarzyści mogliby nauczyć się od swoich nowych sąsiadów? — pytam na koniec. — Życie ludzi i życie pszczół bardziej się różnią, niż są do siebie podobne. My tworzymy jednak bardziej skomplikowane społeczności niż te żyjące w ulu — mówi naukowiec i dodaje: — Ale organizacja pracy, jaka istnieje wśród pszczół, może być dla nas wzorem. Nie tylko dla polityków, ale dla nas wszystkich.

 

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama