Artykuł z tygodnika Echo katolickie 37 (741)
- Gdybym był pesymistą, to zdjął bym ten mundur i stał przed lustrem w sztuczkowych spodniach i krawat bym wziął, ale ja w mundurze, i do śmierci w mundurze - miał powiedzieć, do swych towarzyszy broni bohater kampanii wrześniowej gen. Franciszek Kleeberg.
Od dłuższego czasu znawcy i miłośnicy historii próbowali dociec prawdy i ustalić, którą polską placówkę najpierw zaatakowali Niemcy: tę w Wieluniu czy na Westerplatte (jak możemy do tej pory przeczytać w większości szkolnych podręczników). Wreszcie stanęło na tym, że to jednak Wieluń stał się pierwszym celem armii Hitlera. O 4.42 I dywizjon 76 pułku Luftwaffe bombowców nurkowych zaczął bombardowanie Wielunia. Dopiero 3 minuty później niemiecki pancernik Schleswig-Holstein rozpoczął ostrzał Westerplatte. A jak wyglądały działania wojenne na naszym terenie, które miejscowości stały się pierwszymi celami wrogiej armii i czy mieszkańcy regionu stawili agresorom równie twardy opór, jak owiana legendą załoga Westerplatte?
W chwili wybuchu wojny Podlasie stanowiło centralną część kraju i nie było brane pod uwagę jako miejsce, gdzie już w pierwszych tygodniach konfliktu przyjdzie stawić czoła oddziałom wroga. Tereny współczesnego Podlasia i Wschodniego Mazowsza opuściły oddziały wojskowe, które zgodnie z rozkazem wyruszyły, aby bronić granic. Taka sytuacja miała miejsce np. z 9 Dywizją Piechoty, która została skierowana do obrony 76 km odcinka frontu na Pomorzu.
Już w pierwszych dniach wojny okazało się, że nasz plan obronny wymaga znaczącej modyfikacji. Wróg zyskiwał pole, wykorzystując element zaskoczenia, a polskie wojsko mimo bohaterskiej postawy nie było w stanie powstrzymać lepiej uzbrojonych i liczniejszych oddziałów niemieckich... Początek września dostarczył mieszkańcom naszego regionu wielu traumatycznych przeżyć. Na niebie wielokrotnie pojawiały się niemieckie bombowce, siejąc panikę wśród mieszkańców i powodując liczne zniszczenia.
Niszczycielskiej sile bomb nie zdołała się oprzeć Podlaska Wytwórnia Samolotów w Białej Podlaskiej, obrócona w gruzy przez samoloty Luftwaffe jeszcze w pierwszym tygodniu działań wojennych. W latach 1923-1939 bialska fabryka produkowała maszyny wojskowe, zarówno na licencji (Potez XXV, RWD-8), jak też własnej konstrukcji, czego przykładem był myśliwiec PWS-1 i samolot szkolny PWS-26. Dzieła zniszczenia dopełniły wojska radzieckie, które, po 17 września rozgrabiły resztki majątku Wytwórni Samolotów. W ten sposób na lata został zahamowany rozwój przemysłu lotniczego, a owoc kilkunastoletniej pracy inżynierów i specjalistów bialskiej fabryki został obrócony w pył.
Również Siedlce stały się celem niemieckich ataków lotniczych. Bomby spadły na miasto już 2 września, jednak ogromne zniszczenia wyrządziły już te, które zrzucono na miasto kolejnego dnia. Według historyków w pierwszym nalocie 3 września wzięły udział 24 bombowce heinkel 111, które zrzuciły na Siedlce wiele pocisków burzących i zapalających, szczególnie w centrum. Bomby spadły na urzędy, szkoły, dzielnicę zamieszkiwaną przez ludność żydowską, wieżę ciśnień oraz węzeł kolejowy. Tego dnia samoloty Luftwaffe dokonały jeszcze kolejnego nalotu, który dopełnił dzieła zniszczenia. Wiele domów zostało zburzonych, a ponad 70 stanęło w płomieniach. Ludzie w popłochu wylegli na ulice. Wielu uciekinierów wyległo na trasę Warszawa-Siedlce, stając się w ten sposób łatwym celem dla niemieckiego lotnictwa. Kiedy Luftwaffe zrzuciło bomby 10 września na stację kolejową, w ataku został ranny prymas August Hlond.
Również inne miasta i miasteczka naszego regionu nie zostały oszczędzone przez agresora. 9 września pierwsze bomby spadły na Radzyń Podlaski i pobliskie miejscowości. W wyniku nalotów ucierpiało wiele budynków i szlaków komunikacyjnych, odnotowano też ofiary śmiertelne. Straty ludności były znaczące, a potęgował je fakt, że w tym czasie na drogach w okolicach Radzynia przemieszczała się kilkumilionowa rzesza ludzi, uciekających przed Niemcami nie tylko z Warszawy, ale i innych miejscowości.
Podobny los spotkał też Węgrów, który według relacji świadków został zbombardowany 8 września. W 2 dni później niemieckie samoloty zrzuciły bomby na Parczew.
Jeśli zaś chodzi o Ryki, w literaturze mowa jest o 2-krotnym zbombardowaniu tej miejscowości, również w pierwszych dniach działań wojennych. Tam również odnotowano ofiary śmiertelne wśród mieszkańców, ale nie tylko. W świetle badań historycznych i wspomnień w czasie nalotów zginęli również przemieszczający się żołnierze Wojska Polskiego.
Mimo że według opracowań historycznych polskie siły zbrojne na Podlasiu liczyły zaledwie około 19 tys. żołnierzy wobec 75 tys. nacierających Niemców, nie było mowy o wywieszeniu białych flag i spuszczaniu głów. Choć armia III Rzeszy miała przewagę nie tylko, jeśli chodzi o liczebność oddziałów, ale również, a może przede wszystkim, jeśli idzie o uposażenia i uzbrojenia, to mieszkańcy Podlasia i Wschodniego Mazowsza podjęli desperacką próbę obrony, najpierw przed hitlerowcami, potem również przed czerwonoarmistami.
I tak 4 września w Siedlcach powołano do życia Powiatowy Komitet Pomocy Obywatelskiej, na którego czele stanęli bp Czesław Sokołowski, starosta Stanisław Guliński, a także burmistrz. W obronę miasta zaangażowały się również harcerze i inne grupy oraz organizacje społeczne. Już w połowie sierpnia wydano rozkaz prowadzenia całodobowej obserwacji na wieży ratusza przy ul. Pułaskiego, następnie przeniesiono go na starą wieżę ratusza „Jacka”.
Jedną z pierwszych polsko-niemieckich potyczek miała miejsce 3 września pod Terespolem i zakończyła się przegraną naszej armii i wzięciem do niewoli wielu polskich żołnierzy.
Niemcy zajęli większość podlaskich miast w ciągu pierwszych 10 dni wojny, nie oznacza to jednak, że zamieszkujący je Polacy pogodzili się z rolą bezwolnych ofiar. Mimo że nie udało się obronić większości miejscowości na Podlasiu i Mazowszu, to nadal podejmowano próby zadania strat wrogiej armii. I nie były to działania bezcelowe, ponieważ każde osłabienie przeciwnika powodowało opóźnienie jego marszu na Warszawę, która stała się dla wielu Polaków ostatnią iskierką nadziei na ocalenie Ojczyzny. Nasi rodacy za wszelką cenę próbowali oddalić widmo utraty niepodległości i suwerenności, które po zaledwie 21 latach wolności ponownie zawisło nad Polską.
W nocy z 11 na 12 września pod Kałuszynem została stoczona jedna z najcięższych i najbardziej krwawych bitew września. Po stronie polskiej walczyli żołnierze 6 pułku piechoty 1 Dywizji Piechoty Legionów im. Józefa Piłsudskiego z Wilna pod dowództwem gen. bryg. Wincentego Kowalskiego. Czołówka polskich wojsk (6 pp, 3 batalion 1 pp, szwadron 11 p. ułanów oraz dywizjon 1 p. artylerii lekkiej) miały za zadanie z marszu przejąć Kałuszyn zajmowany przez Niemców. Polskie oddziały regularnie nękały siły niemieckie, w nocy dochodziło wielokrotnie do krwawych bojów. Walki były tak zacięte, że dochodziło do walki na bagnety. Rankiem 12 września 3 batalion 6 pp odciął Niemcom drogę odwrotu i zatrzymał siły wroga, które spieszyły im na odsiecz. Polacy z 3 stron ostrzelali oddziały wroga, Niemcy ponieśli ogromne straty, 44 pułk właściwie przestał istnieć, a jego dowódca popełnił samobójstwo. Polakom również nie udało się uniknąć, 6 pp stracił 40-45% żołnierzy. Polacy zwyciężyli siły niemieckie, wyrwali się z okrążenia i dzięki temu mogli brać udział w wojnie obronnej. 1 DP prowadziła potem jeszcze walki w okolicach Seroczyna, Woli Wodyńskiej oraz lasów Jagodne i Antoniówki. Swoją ostatnią walkę stoczyła w ostatnich dniach września pod Tarnawatką, liczyła wtedy już tylko nieco ponad tysiąc żołnierzy, a w chwili, gdy wyruszała na front było to 16 tys. ludzi.
Nic dziwnego, że w kościele parafialnym w Kałuszynie wmurowano tablicę takiej treści: Pamięci żołnierzy 6 pułku piechoty 1 Dywizji Piechoty Legionów J. Piłsudskiego w Wilnie, poległych w Kałuszynie w obronie Ojczyzny, honoru i wiary ojców w zwycięskiej bitwie z przeważającymi siłami niemieckimi z dnia 11 na 12 września 1939 r.
13 września pod Mińskiem Mazowieckim Polska Grupa Operacyjna Kawalerii dowodzona przez Władysława Andersa uderzyła na oddział 3 Armii niemieckiej, która otaczała Warszawę od wschodu. Niestety działania Polaków zostały skutecznie powstrzymane.
Od 2 do 5 października pod Kockiem toczyła się ostatnia bitwa kampanii wrześniowej. Samodzielna Grupa Operacyjna „Polesie” gen. Franciszka Kleeberga stanęła w szranki z niemiecką 13 Dywizją zmotoryzowaną oraz 14 KZmot. Walki kosztowały życie wielu żołnierzy, zarówno polskich, jak i niemieckich. Niestety wieczorem 5 października Polacy musieli złożyć broń, Klebeerg podjął decyzję o zaprzestaniu dalszych walk, powodem były braku amunicji i środków opatrunkowych.
Pomimo że kampania wrześniowa zakończyła się klęską Polaków, pamięć o ich bohaterstwie i poświęceniu przetrwała w świadomości wielu z nas, aż do dzisiaj. Na mapie Mazowsza, Podlasia i Lubelszczyzny można odnaleźć wiele miejscowości, w których znajdują się mogiły i pomniki żołnierzy września (Radzyń Podlaski, Gręzówka, Wiśniew, Kałuszyn i inne). Niestety nie wszystkie są otoczone należytą opieką. To bardzo smutne zważywszy na to jak wiele my żyjący współcześnie zawdzięczamy tym, którzy oddali swoje życie w nierównej walce z okupantami.
Jak wyglądały przygotowania do wojny?
Już w sierpniu 1939 r. w radiu pojawiały się komunikaty ostrzegające przed możliwością wybuchu wojny. Wiele osób włączyło się w akcję zbiórki funduszy na zakup ckm-ów dla wojska. W wielu szkołach na terenie miasta oraz powiatu siedleckiego były prowadzone zbiórki funduszy, zarówno wśród uczniów, jak i nauczycieli. Również właściciele majątków ziemskich fundowali taki sprzęt. Później w siedleckich koszarach odbywały się uroczystości wręczania takiego karabinu 22 pułkowi piechoty. Na to wydarzenie zapraszano fundatorów broni, uczniów przywożono często furmankami. Takie opowieści snują starsi, którzy pamiętają jeszcze 1939 r. Była prowadzona również zbiórka na Fundusz Obrony Narodowej.
Budowano też schrony.
W mieście zalecono budowę przydomowych schronów. Były więc kopane w parku, przed siedzibą Kurii Biskupiej, także w przydomowych ogródkach, często przykrywane drzwiami, a następnie obsypywane ziemią. Znane są nazwiska kilku osób, które zginęły w czasie bombardowań Siedlec, ale dziś nie jest już chyba możliwe ustalenie pełnej listy zabitych. Niestety często nie pomogła im nawet ucieczka do schronów.
O ile powszechna była chęć kopania okopów i schronów, to brakowało chętnych do wyrównywania terenu, kiedy front już się skończył. We wspomnieniach czytałem dość humorystyczną notatkę, że przed walkami cała rodzina kopała okop, a później służący tej rodziny męczył się przez kilka tygodni, by to wszystko zasypać.
Brakowało broni dla ochotników?
Do Siedlec przybywało wielu ochotników z terenu całego powiatu, by wstąpić do WP, ale już po mobilizacji brakowało sprzętu. Wojsko nie było przygotowane, aby przyjąć tak dużą rzeszę ochotników. Zdarzało się, że takie osoby również ginęły lub zostawały ranne w czasie bombardowań.
A strach przed atakiem gazowym?
Można powiedzieć, że występowała wręcz psychoza. Pozostała ona po I wojnie światowej, kiedy jednego dnia ginęło kilka tysięcy osób. W czasie takich szkoleń wyjaśniano, że jeśli brakuje masek przeciwgazowych, można zwilżyć chusteczkę wodą lub własnym moczem i to pozwoli ujść z obszaru zagrożenia.
Dlaczego już w pierwszych tygodniach wojny bomby spadały właśnie tutaj?
Siedlce w tym czasie były bombardowane kilkakrotnie, w literaturze podaje się informacje, że Niemcy byli przekonani, że marszałek Śmigły-Rydz przejeżdżał ze swoim sztabem przez miasto i ewakuował się w kierunku wschodnim.
opr. aw/aw