Magia wolnego słowa

Sierpień 1980 i historyczne kazanie Prymasa Stefana Wyszyńskiego

"Idziemy" nr 35/2010

ks. Henryk Zieliński

Magia wolnego słowa

Koniec sierpnia 1980 r. zastał mnie z bibułą w Lublinie. Byłem wtedy jeszcze nieopierzonym klerykiem. Dopiero za kilka miesięcy miałem przywdziać sutannę. A na razie miałem wakacje po pierwszym roku studiów.

O tym, co działo się na Wybrzeżu, dowiadywałem się głównie z Radia Wolna Europa, słuchanego co wieczór z nabożeństwem w kręgu całej rodziny. Reżimowe media do ostatnich dni lawirowały bowiem między bagatelizowaniem — jak to nazywały — „krótkotrwałych przestojów w pracy”, a potępieniem dla „chuligańskich elementów, które z inspiracji zachodniego imperializmu wzniecają niepokoje wśród klasy robotniczej”. Ten propagandowy bełkot jeszcze bardziej prowokował ludzi, by łapczywie chłonąć każde słowo z wolnego świata, wyławiane z szumu zagłuszarek pracujących na tych samych częstotliwościach.

Sytuacja w Polsce przed 30 laty była wyjątkowo napięta. Strajki ogarniały coraz większe połacie kraju. Stanęła również Huta Warszawa, FSO i wiele innych zakładów. Postulaty strajkujących zdawały się nie do zaakceptowania przez PZPR. Zwłaszcza jeden: legalizacja Niezależnych Samorządnych Związków Zawodowych Solidarność. To bowiem przełamywało monopol partii, mieniącej się jak na ironię robotniczą, i zapowiadało demontaż ustroju. W tych okolicznościach wszystko było możliwe. Przecież cztery lata wcześniej komuniści brutalnie stłumili protesty w Radomiu i w Ursusie. Dziesięć lat wcześniej krwawo rozprawili się ze stoczniowcami w Gdańsku i Gdyni. Dwanaście lat wcześniej wojska Układu Warszawskiego zdławiły ruchy wolnościowe w Czechosłowacji. A jeszcze wcześniej, w roku 1956, był poznański czerwiec i węgierski październik — obydwa utopione we krwi.

Tamtego lata oczy i serca wielu Polaków, niezależnie od ich światopoglądu, kierowały się ku Kościołowi. Robotnicy prosili o księży i o polowe Msze Święte. W najgorętszym czasie, w Uroczystość Matki Bożej Częstochowskiej, Prymas Tysiąclecia miał na Jasnej Górze kazanie. Na kazania Prymasa zawsze ściągały tysiące ludzi. Tym razem setki tysięcy przed jasnogórskim szczytem i miliony w całej Polsce czekały, co powie Ojciec Narodu. Prymas mówił jak zawsze spokojnie i stanowczo. Nie rozdawał razów. Przypominał o współodpowiedzialności za Ojczyznę po stronie rządzących i rządzonych. Mówił o cenie wolności odzyskanej po latach zaborów. Apelował o szacunek dla rodziny i dla chrześcijańskich korzeni narodu. Pokazywał związki między upragnionym dobrobytem a sumienną pracą i oszczędnością. I to mniej więcej znalazło się w przekazach TVP, Polskiego Radia i innych reżimowych mediów.

Ale Prymas przypominał też dane ludziom przez Boga prawo do swobodnego zrzeszania się. Potwierdzał, że ludzie pracy mają prawo do godziwej zapłaty, a kiedy zawiodą inne formy protestu, mogą sięgnąć po strajk. Stawał w obronie własności prywatnej i gospodarstw rodzinnych, siłą wydziedziczanych i poddawanych kolektywizacji. Występował przeciwko wywożeniu z Polski towarów, których brakowało na zaspokojenie własnych potrzeb. Aż w końcu stwierdził, że choć nie ma pełnej suwerenności wśród narodów powiązanych układami politycznymi, to muszą być granice tych układów, wyznaczone przez odpowiedzialność za własny naród i za jego prawa, zwłaszcza za prawo do suwerenności. I te właśnie fragmenty w przekazach medialnych wycięto.

Udostępnieniem ludziom pełnego tekstu kazania zajęły się jak zawsze panie z Instytutu Prymasowskiego. Na zwykłych maszynach do pisania powielały słowa Prymasa w setkach egzemplarzy. Przez kalkę, na cieniutkim przebitkowym papierze. I taką to bibułę wieźliśmy wspólnie z panią Teresą Romanowską do Lublina. W pełnej konspiracji, aby nie ryzykować zatrzymania przez SB i utraty cennego towaru. Ale warto było, bo na nieocenzurowane słowa Prymasa czekała cała Polska. Takie to były czasy.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama