Dlaczego wracamy - czasem myślą, a czasem fizycznie - do krainy swej młodości? Co nas ciągnie ku ojcowiźnie?
Niejednokrotnie kiedy rozmawiam z Polakami, którzy większość życia mieszkają za granicami kraju, na moje pytanie: czego pragną na stare lata, odpowiadają bez wahania, że chcieliby na stałe wrócić do kraju i w nim zamieszkać. I zadaję przewrotne pytanie: Do kogo? Do tych nielicznych znajomych, którzy pozostali z ich jakże pięknej młodości? A może do kościołów, które ostały, pól, kamieni, pierwszej miłości do Boga i ludzi.
Czuję — wbrew naukowym definicjom — że większość z nas ( bez względu na fizyczną odległość) pragnie powrócić na ojcowiznę. Do jej matczynej i ojcowskiej słodkości, która niejednokrotnie smakowała goryczą, płaczem i strachem. Czyli życiem.
Czy dla większości ludzi dojrzałych miarą szczęścia są przestronne domy, szybkie samochodu, tytuły, zaszczyty? Niech każdy odpowie sobie sam na to pytanie.
By jednak nie wpadać w zbytni patos, bohater mojej historii Stefan Matysiak z Jarocina, by powrócić do swojej małej ojczyzny, w wieku ponad osiemdziesięciu lat napisał książkę pt. „Zdarzyło się w Siemianicach”. I w ten sposób powrócił (sądzę, jednak że tak naprawdę nigdy jej nie opuścił).
Opierając się na relacji autora książki, wydanej w skromnym nakładzie, przez Urząd Gminy Łęka Opatowska, wybrałem dwie historie, której mam nadzieję zainteresują czytelników „Opoki”.
Pierwsza dotyczy księdza proboszcza Józefa Krzywoszyńskiego.
Autor książki w rozdziale „Kościół” m. in. napisał: „Wójt zwany Amtskommisar Krey z Opatowa, oraz jego pomocnik Fettketer najeżdżając księdza na plebanii konfiskowali mu dobytek, aż usunęli z niej zupełnie, zmuszając go do szukania schronienia u mieszkańców wsi. Tak prześladowany ksiądz trwał w swej parafii odprawiając m.in. potajemnie zakazane w dni powszechne msze św. Nie wyobrażam sobie, aby przy takim stopniu penetracji wsi przez element niemiecki informacje o tym nie dotarły do miejscowego komendanta policji Rauscha. Ten, będąc Bawarczykiem, wychowanym niewątpliwie w religii rzymskokatolickiej, tolerował to po cichu. Miałem zaszczyt, choć dość krótko, być ministrantem ks. Krzywoszyńskiego, który również po indywidualnym przygotowaniu udzielił mi potajemnie Pierwszej Komunii Świętej. W pewien październikowy poniedziałek 1941r. (...) Ksiądz Krzywoszyński, pomimo ostrzeżenia o grożącym aresztowaniu, nie opuścił parafii i został zesłany z ogółem aresztowanych wówczas kapłanów Wielkopolski do Dachau. Tam wkrótce go zamęczono. Nieodżałowany ks. Krzywoszyński — przywiązanie do swych parafian okupił męczeńską śmiercią. Materialnym wyrazem wdzięczności dla swego Pasterza i pamięci o Nim, stał się nazwany jego imieniem Dom Katolicki w Siemianicach(...)Po zamknięciu kościoła pw. Św. Idziego wywieziono zeń paramenta — ornaty, kapy, baldachim oraz chorągwie, jak również naczynia liturgiczne i przedmioty z metali kolorowych, jak świeczniki, dwa żyrandole, lampkę oliwną i kadzidło. Dzwony dziwnym trafem ocalały. Kościół do końca okupacji został zamknięty. Pod koniec wojny ucierpiały szyby okienne i witraże, wybijane kamieniami przez mijającą kościół w drodze do szkoły młodzież hitlerowską...
Niebawem po zamknięciu kościoła w Siemianicach moja babcia Martyna, niezwykle gorliwa katoliczka, dowiedziała się, że jest możliwość korzystać z kościoła w Kostowie (między Siemianicami a Kostowem przebiegała granica II RP z III Rzeszą — uwaga J.P.). Proboszczem tam był tam Ślązak ks. Malina, który spowiadał nawet w języku polskim. Z moją babcią i mamą Marią byliśmy tam zaledwie kilka razy, kiedy w trakcie niedzielnej mszy św., oczywiście w j. niemieckim, ks. Malina poinformował zebranych, że zgodnie z zarządzeniem władz Polacy, w tym robotnicy sezonowi, nie są dopuszczeni do niemieckich nabożeństw. Na takie „dictum” babcia z mamą natychmiast wstały, a było to po Ewangelii i demonstracyjnie ze mną i bratem Zygmuntem opuściły kościół w Kostowie. W jakiś czas potem babcia dowiedziała się, że jest możliwość udziału w nabożeństwach w Jaśkowicach, kilka kilometrów w głąb Śląska, leżących nieco na uboczu, gdzie oprócz kościoła był niby mały klasztorek, a księdzem był Ślązak.
Z uwagi na dalszą odległość, trzeba było z Siemianic, pomimo pory wiosennej, wyruszyć jeszcze długo przed świtem. Nie zapomnę nigdy jak ksiądz, który nadszedł, domyślając kim jesteśmy odezwał się: „Jesteśta ludkowie...” i otwierając drzwi, zaprosił nas serdecznym gestem do wnętrza, wiedząc zapewne czym mu to groziło.
„Otóż - pisze Stefan Matysiak w epilogu książki — będąc wówczas ministrantem w kościele widywałem niejednokrotnie na wieży — dzwonnicy miejscowej świątyni dziwny mechanizm, chyba zegarowy. Dziwił mnie, jak pamiętam już wówczas brak nie tyle tarczy, co nawet osi od wskazówek (...) Latem 2004, przejeżdżając przez rodzinną miejscowość, dowiedziałem się od znajomych, iż parafa jest jeszcze nieobsadzona.
Dopiero w końcu września tego roku spotkałem na czele parafii jako proboszcza kolegę szkolnego ks. Jana Sobczyńskiego. Radosne spotkanie kolegi po 55 latach zaowocowało drugim tego dnia radosnym faktem, jakim było odkrycie przetrwanego tam i zachowanego w mej pamięci, w tej samej scenerii, reliktu dalekiej przeszłości. - mechanizm zegarowy stał, jak kiedyś w latach mojego dzieciństwa, we wnęce „ślepego” okna.
Oznaczało to, ż nie był tam nigdy zamontowany, a tylko „zmagazynowany”. Obecna dzwonnica kościoła została zbudowana 1807 roku(...) Opisując wkrótce „znalezisko” i dokonując dokumentacji fotograficznej, przesłałem wszystkie informacje do Muzeum Zegarów Wieżowych w Gdańsku — obecne Muzeum Gdańska(...) Po nawiązaniu kontaktu, po czterech latach specjaliści od starych zegarów wieżowych — będąc przejazdem w Ostrowie Wielkopolskim - stwierdzili, że mechanizm zegarowy pochodzi z przełomu XVI i XVII wieku (...) Zabytek, zabrany z kościoła w Siemianicach 2005 r. miał wzbogacić tworzone Muzeum Diecezjalne w Ostrowiu. Wielkopolskim. Nic się jednak takiego nie stało. Muzeum wkrótce zaprzestało działalności.
Po długich poszukiwaniach Pan Stefan Matysiak ustalił, że obecnie mechanizm zabytkowego zegara znajduje się w podrzędnym magazynku Dyrekcji „Caritas” w Ostrowiu Wielkopolskim i de facto (moja rozmowa telefoniczna z dyrektorem Caritas) stanowi on tam — delikatnie powiedziawszy zawadą.
By jednak — moim zdaniem — cenny zabytek nie ulegał dalszej dewastacji i został godnie wyeksponowany, jako autor „Opoki” - również w imieniu Stefana Matysiaka, zwróciłem się o pomoc do prof. dr. Waldemara Ossowskiego, dyrektora Muzeum Gdańska z prośbą o wypożyczenie ( w ramach depozytu) mechanizmu zegarowego do ich bogatej kolekcji — celem fachowego uratowania zabytku.
Rozmawiałem również z kanclerzem Kurii Biskupiej w Kaliszu, który dopuścił możliwość ewentualnego wypożyczenia w depozyt wypożyczenia wiekowego zabytku.
Jednak Stefan Matysiak, jako lokalny patriota, chciałby, by „znalezisko” z parafii Siemianice pozostało na Ziemi Kępińskiej, a konkretnie zostało wyeksponowane w Muzeum Regionalnym w Kępnie (czyli na terenie podlegającym Kurii Diecezjalnej w Kaliszu).
Stefan Matysiak przekonał władze powiatowe ( również obecnego burmistrza) by kompetentni muzealnicy obejrzeli zapomniany zabytek w Ostrowie Wielkopolskim - i być może — ściągnęli go do kępińskiego muzeum.
opr. mg/mg