Jedna z polskich plebanii w 1920 zamieniła się w tymczasową siedzibę bolszewickiego rządu
Polskie plebanie, zwłaszcza te stuletnie i starsze, były pewnie nie raz sceneriami interesujących wydarzeń z historią w tle. Nie mniej, tylko jedna z nich, zamieniła się na kilka dni w tymczasową siedzibę rządu bolszewickiego z Feliksem Dzierżyńskim i Julianem Marchlewskim na czele. A zdarzyło się to w sierpniu 1920 roku, w nadbużańskim Wyszkowie w diecezji łomżyńskiej, do którego, jeszcze tego samego miesiąca zawitał Stefan Żeromski.
Rzec by się chciało, że plebania parafii św. Idziego w Wyszkowie miała szczęście. I to co najmniej podwójne. Po pierwsze dlatego, że słynny „Czerwony Kat”, jak nazywano Dzierżyńskiego, który tuż przed Bitwą Warszawską, razem ze swoją świtą, zajął wyszkowską plebanię na tymczasową siedzibę swego nowego rządu „polskiego”, oszczędził życie jej wrogich ideologicznie przecież, mieszkańców i nie poddał najmniejszym nawet represjom. A po drugie, kiedy po klęsce bolszewików pod Wólką Radzymińską, trzej bolszewiccy muszkieterowie, bo był z nimi jeszcze Feliks Kohn, uciekli co sił w nogach do Rosji, na plebanii pojawiła się ekipa korespondentów wojennych z Warszawy, wśród których był sam Stefan Żeromski. I jego to wybitnym piórem właśnie, w dodatku, niemal na gorąco, została opisana historia pobytu trzech komisarzy bolszewickich na wyszkowskiej plebanii. Dając jej, nie tylko prasowy rozgłos, miejsce w dziejach Polski, ale także w historii polskiej literatury.
„Zastaliśmy w dużym pokoju - relacjonuje Stefan Żeromski w szkicu „Na probostwie w Wyszkowie” - oprócz wiekowego plebana (ks. Wiktor Mieczkowski - przyp. Autorki) i jego wikariusza, księdza Modzelewskiego, generała Hallera i ambasadora francuskiego, p. Jusseranda. Trafiliśmy właśnie na sam środek relacji kanonika o pobycie w jego domu w ciągu ubiegłego tygodnia rządu polskiego z ramienia Rosyjskiej Republiki Rad, złożonego z rodaków naszych: dr. Juliana Marchlewskiego, Feliksa Dzierżyńskiego i Feliksa Kohna”. Dodać należy, że sierpniowe popołudnie, w którym to korespondenci ze stolicy dotarli do Wyszkowa, było wyjątkowo ulewne i zimne. Przybysze z Warszawy weszli w progi probostwa przemoknięci, cytuję „do szpiku kości” i natychmiast zostali podjęci przez gospodarza wszelkimi rozgrzewającymi rarytasami, od gorącej herbaty począwszy, poprzez „kminkówkę”, a nawet jeśli było trzeba kieliszek czystej. Do tego, jak podkreśla Żeromski, ks. Mieczkowski, zachęcał gości do częstowania się taką ilością cukru w kostkach, na jaką tylko mieliby ochotę. Cukier w kostkach był wówczas rarytasem, ale w wyszkowskim probostwie było go pod dostatkiem, bowiem zostawił go uciekający z plebanii w popłochu Julian Marchlewski. Do tego cukru, za chwilę wrócimy, bo wiążę się z nim pyszna ciekawostka, w tym momencie jednak skupmy się na wojnie.
W artykule nie sposób oczywiście zagłębić się w szczegóły szkicu Żeromskiego, wskażę więc tu tylko na najważniejsze jego punkty. Dzierżyński, Marchlewski i Kohn zajęli wyszkowską plebanię 11 sierpnia 1920 roku. Wszyscy trzej byli z pochodzenia Polakami, w związku z czym przedstawiali swoje trio jako grupkę prawdziwych, rodowitych Polaków, którzy chcą dla odrodzonej po latach zaborów ojczyzny jak najlepiej, czyli chcą by była komunistyczna. Swój pobyt w Wyszkowie planowali na krótko. Byli pewni, że zdobycie przez bolszewików Warszawy jest kwestią dni i zaraz po jej zdobyciu, zamierzali do niej właśnie się przenieść, by stamtąd zarządzać Polską. Jak relacjonował proboszcz Mieczkowski, już w Wyszkowie mieli w pełni przygotowany program swoich rządów. Jego szczegóły omawiali w murach plebanii, a jeśli pogoda dopisywała, przy stole ustawionym w ogrodzie pod starą jabłonią. Proboszcz podkreślał, że wbrew ideowej pogardzie żywionej wobec dóbr materialnych, jedli najlepsze potrawy, pili dobre trunki, spali w wykrochmalonej pościeli zdobionej koronkami, jeździli świetnym „automobilem” i nie widzieli w tym niczego niestosownego. Dr Julian Marchlewski kazał sprowadzić dla siebie nawet wspominany już cukier w kostkach. Jak opowiadał proboszcz, z trzema komisarzami było dość trudno rozmawiać, ale jemu jednemu, cytuję „udało się znaleźć wspólny wątek” do dyskusji. Gdy goście pytali z ciekawością jaki, proboszcz uśmiechnął się i odparł: „Jezus Chrystus”.
Dzierżyński bynajmniej nie kwestionował historyczności Jezusa z Nazaretu. Mało tego, uważał, że Chrystus był pierwszym w świecie komunistą, a także pierwszym w świecie rewolucjonistą komunistycznym. - Oczywiście zginął za sprawę - ciągnął Dzierżyński. - A Kościół w następnych wiekach skutecznie przeinaczył Jego nauki i Jego misję wobec ludzkości. Ale to co Kościół popsuł, my przychodzimy naprawić! - podkreślał „Czerwony Kat”. - Wam się nie udało, ale nam się uda - spuentował.
Kiedy ks. Mieczkowski zauważył, że wprowadzenie nauki Jezusa w życie, zwłaszcza społeczeństw nie jest takie proste, bo jest grzech i jest wolna wola człowieka, Żelazny Feliks odparł, że na ideę wolnej woli w komunizmie miejsca nie ma i nie będzie. - Wolna wola wszystko psuje - zaznaczył, a później dodał, że to co Kościół nazywa grzechem w człowieku, bolszewicy nazywają „wilkiem”. I tego wilka należy po prostu zabić. Poza tym Dzierżyński snuł przed plebanem wielkie plany. Po zdobyciu Polski, bolszewicy ruszą na Francję, potem na Anglię, aż w końcu na USA. Bo przecież w każdym kraju mają rzesze zwolenników i tam, na nich zacznę budować. Zniosą podziały klasowe, granice, państwa i stworzą „naród braci”, w którym nie będzie tylko wspólnoty spożywczej, jak u pierwszych chrześcijan, ale i wspólnota wytwórcza.
A Żeromski cukier w kostkach w całości zarekwirował. Jak żartobliwie tłumaczył plebanowi, na poczet nieuregulowanych zobowiązań wydawniczych. Marchlewski był bowiem kiedyś jego wydawcą i mimo podpisanych umów na publikację tłumaczeń dzieł pisarza, nie zapłacił mu ani grosza.
opr. mg/mg