Żywi ludzie. Dziwna symbioza okrucieństwa i miłosierdzia

Fragmenty książki p.t. "Hultaje, złoczyńcy, wszetecznice w dawnym Krakowie. O marginesie społecznym XVI-XVII w."

Żywi ludzie. Dziwna symbioza okrucieństwa i miłosierdzia


Michał Rożek, ks. Jan Kracik

Hultaje, złoczyńcy, wszetecznice w dawnym Krakowie

O marginesie społecznym XVI-XVII w.

ISBN: 978-83-61533-47-4
wyd.: Wydawnictwo PETRUS 2010

Wybrane fragmenty
ŻEBRACY
Między nauką Kościoła a praktyką społeczną
Bractwa Ubogich i Bractwo Miłosierdzia ks. Skargi
Szpitale, czyli przytułki
Dziadowska ruchliwość
Nędza niedostrzegana i fałszywi ubodzy
Żebracy na jubileuszach kościelnych
Przymus pracy. Dom poprawy i manufaktura żebracza
Betelfochty i Bractwo Miłosierdzia prymasa Poniatowskiego
ŻYWI LUDZIE
Dziwna symbioza okrucieństwa i miłosierdzia
Ludzie marginesu w oczach własnych
Religijność wyrzutków

ŻYWI LUDZIE

Skazaniec wstępujący na rusztowanie między katem a duchownym, przygotowywany do przyjęcia najwyższego wymiaru srogiej sprawiedliwości ludzkiej i pokrzepiany nadzieją miłosierdzia w drugim życiu, mógłby wyobrażać całą rzesze upośledzonych społecznie biedaków. Nie tylko bowiem więźniowie poddani byli wyniszczającym ich rygorom nie dla wszystkich równego prawa i nie wyłącznie wobec traconych czy żebraków przypominano sobie charytatywne wymagania. Od tych, którym dano najmniej, żądano najwięcej. Wiekowych zaniedbań w kształceniu czy wychowaniu plebejskich mas nie dawało się nadrobić przez zaostrzenie kar. Nierównego podziału tego, co wyrosło na polach i powstało w warsztatach, nie mogła wyrównać hojna nawet jałmużna. Kat nie mógł zastąpić nauczyciela, a miłosierdzie wyrównać niesprawiedliwości, zarówno tej społecznej, jak i — stanowiącej jej część — sądowej. Wszak to o krakowskim ratuszu pisał już Rej:

To miejsce, na poczciwe sprawy wystawione, 
Miałoby to w sobie mieć prawo przyrodzone, 
Aby tu sprawiedliwość swe gniazdo rozwiła, 
A bezecna niecnota tam się być wstydziła!
Aleby to napirwej od tych począć trzeba, 
Na których ta należy sprawa prawie z nieba; 
Bo jakoć szczep spróchnieje, wnet owoc czyrwiwy, 
A na złej roli zawżdy urostą pokrzywy1.

Były student krakowski, dworzanin Władysława IV, Stanisław Jagodyński, pół wieku później podrwiwał podobnie z symbolu Temidy w swoich epigramatach:

Sprawiedliwość z wagami nie to li wyraża,

Że kto więcej nakłada, ten pewnie przeważa2.

A przecież w dążeniu do zmniejszenia nędzy jałmużną, drakońskiego wyroku małym pofolgowaniem katuszy, w owym szafowaniu całym miłosierdziem boskim i okruchami ludzkiego zlitowania, wyrażał się jakiś niepokój zbiorowego sumienia, świadomego niedostatków ziemskich miar wyrażonych także w ułomności panującego jurydyzmu.

 

Dziwna symbioza okrucieństwa i miłosierdzia

Nastawienie do nędzarzy wszelkiego rodzaju oscylowało wciąż między współczuciem i gotowością pomocy, a strachem i potrzebą mściwej represji. Wyrażało się też chętniej w doraźnej, często nierozsądnej formie pomocy i podobnie nieprzemyślanym okrucieństwie wymierzanych kar. Symboliczną wręcz wymowę może tu mieć scena samosądu z 1787 r. Grabarz Krzysztof Harazyn, przyłapawszy złodzieja, zawiesił go za ręce, bił batogiem i połamał na nim łopatę. Przechodnie, widząc znęcanie się nad delikwentem, prosili dlań o zmiłowanie. Był to ludzki odruch na inny, nieludzki odruch rzemieślnika. Kiedy indziej patrzyli jednak z poczuciem słuszności na podobne maltretowanie człowieka wykonywane w majestacie prawa pod pręgierzem na rynku. Podobnie zresztą respektowali doraźne karanie złodzieja, o czym wspomina choćby Worek Judaszów Klonowica: oto przybito sięgającą za drzwi rękę, oto gratuluje się kobiecie, która wspinającego się do okna złodzieja pchnęła tak, że spadając postradał życie3.

Owo pulsowanie emocji czy ambiwalencję postaw wobec żebractwa omówiono już poprzednio. Traktując jednak nie o systemie, lecz o podlegających mu ludziach, należy po przedstawionych wyżej trudnościach w odróżnianiu prawdziwie ubogich od pasożytów i form rzeczywistej pomocy od popierania próżniactwa naiwną szczodrością przejść do innych trudności nie zupełnie zdrowego miłosierdzia.

Jednym z najbardziej widowiskowych i wzruszających obrzędów krakowskich było zwyczajowe uwalnianie części więźniów w Wielki Czwartek. Członkowie Arcybractwa Męki Pańskiej, założonego przy kościele Franciszkanów przez kanonika Marcina Szyszkowskiego w 1595 r., na początku Wielkiego Tygodnia zaczynali obchodzić przedstawicieli sprawiedliwości, wierzycieli i pozostałe strony powodowe, by w imię miłości Chrystusa uprosić darowanie roszczeń i kar. Wśród wypuszczanych przeważali dłużnicy, którym wierzyciele darowali w całości lub częściowo. Część należności płaciło za nich Bractwo, kwestujące na ten cel i otrzymujące spore niekiedy kwoty od pań z wielkich domów szlacheckich. Na instancje braci wychodzili na wolność również złodzieje i zabójcy. Służba szlachecka i chłopi (zbiegostwo, zbójnictwo), oddawani przez swych panów do któregoś z trzech więzień na zamku (wieża Szlachecka, Złodziejska, odwach), przeważali wśród wypuszczonych. Kilkunastu zwalnianych stanowiło nierzadko znaczną część więzionych. Oto np. w 1701 r. z kazamatów wawelskich wyszło 13 na 30 aresztantów, a z 5 więzień miejskich — aż 15 na 17. Mniej więcej 1 na 6 wyproszonych to skazani na śmierć, zwani także głownikami, np. w 1698 r. — 2 na 12, w 1703 — 2 na 15, w 1713 — 2 na 11. Uzasadnienie tego, „aby jednego wyprosić na gardło siedzącego”, jak widać przekraczane, znajdywano w pasyjnym epizodzie z Barabaszem4.

Odnotowując nazwiska uratowanych, skryba bracki nie omieszkał zaznaczyć i dramatycznych, jakże spektakularnych i kto wie, czy nie reżyserowanych momentów, kiedy to złoczyńca, „którego już byli dekretowali na ścięcie i już był na placu”, albo zaprowadzona tamże para przychwycona na cudzołóstwie zostają ocaleni w ostatnim momencie dzięki staraniom Arcybractwa. Za wielki swój sukces poczytywali sobie bracia swe wstawiennictwo w 1691 r., kiedy to „górników dziewięć w Złodziejskiej wieży będąc na gardło osądzeni o rebelia i ekscesy w Wieliczce” marzło całą zimę w kajdanach, czekając stracenia. Za pośrednictwem kanonika Władysława Przerębskiego, z powołaniem się na okoliczność wesela królewicza Jakuba i święta wielkanocne, uzyskano u króla amnestię dla 8 skazanych.

Arcybractwo mniej jednak mogło, niż czyniło. W dużej mierze pośredniczyło tylko w wyciąganiu z więzień ludzi wtrącanych tam łatwo, a zbyt cennych emocjonalnie i ekonomicznie dla pana, któremu z czasem i gniew mijał. Wskazują na to nazwiska ofiarodawców płacących wykupy. Manipulacja miłosiernymi usługami brackich wyszła na jaw w 1698 r. w sprawach aresztowanych dłużników. Postanowiono wówczas mianowicie, „żeby panowie bracia nie chodzili kilka razy do stron, ale tylko raz, a to dla tej racyjej, że się ludzie zwyczaili i umyślnie wsadzać każą więźniów, aby ich Bractwo wykupowało”. W 1718 r. krawiec z Kazimierza dał się aresztować ceklarzowi miejskiemu za rzekomy dług, a gdy konfraternia zapłaciła zań 12 złp, podzielił się tymi pieniędzmi z hutmanem.

Pozorni wierzyciele nie byli jedynymi w odwracaniu celu brackich wysiłków. Sama zasada wyjątków w systemie karnym, zwłaszcza w sprawach gardłowych, stwarzała wielkie pole do nadużyć. Nie wydaje się, by dążono do uchylenia przede wszystkim najsłabiej uzasadnionych wyroków. Błażej Podleski, skazany na śmierć za liczne i raczej nie drobne kradzieże, został w 1692 r. wypuszczony na instancję Bractwa. Za pachołka zamkowego, osądzonego na gardło za zabójstwo — wypłacono w 1714 r. na rzecz wdowy zamordowanego 120 zł. Także siedzącego „o rozbój Żydów” Wojciecha Srobę Bractwo „uprosiło i wolnym od śmierci uczyniło”5. Niektórzy z uratowanych jakby potwierdzając nietrafność wyboru spośród skazanych, wracali po jakimś czasie już w katowskie ręce. Nie znamy ukrytych za kulisami sił, które kręciły ową loterią życia. Zapewne były to raczej niepuste ręce krewnych i przyjaciół.

W owo wypraszanie czy wręcz ułatwianie ucieczki włączali się niekiedy i duchowni. Żydowski szklarz Jakub, czekając na stracenie, przyjął chrzest w 1608 r. Na prośbę kanoników od Bożego Ciała i bernardynów odłożono egzekucję o kilka dni, w ciągu których neofita zdołał zbiec. Podobnie ukartowana musiała być ucieczka Walentego Jakubowskiego w 1742 r. Za namową matki wydostawszy się z zamknięcia kanałem, ukrywał się dwa dni w klasztorze Reformatów, gdzie przecięto mu kajdany. Przebrany w habit, został wieczorem wyprowadzony za bramę miejską przez dwu zakonników. Służąca Kondurkowiczówna, która w 1759 r. za zadawanie się z żołnierzami znalazła się na ratuszu, zeznawała: „potem w więzieniu bili mnie tam, ale mnie ojcowie reformaci i pan Kubaszewski wyprosili”6.

Tak oto ułaskawienie, przewidziane w kodeksach karnych dla uchylania wyroków w szczególnych przypadkach, jeszcze poszerzyło ugorzyste pole służebnej sprawiedliwości. Nie były to jedyne paradoksy stereotypowego, a ślepego miłosierdzia. Omówiono je w rozdziale piątym. Tu zaś warto przytoczyć uwagi Stefana Garczyńskiego z połowy XVIII w. Wojewoda poznański zestawiał hojność na rzecz klasztorów i legaty dla duchowieństwa z opresją poddanych, bogate ołtarze z chłopską nędzą, a troskę o inwentarz z zaniedbaniem dzieci, które z zimna, głodu i brudu mrą tysiącami. Nikt się nie ujmie za krzywdą najmłodszych, ale niech tylko sędziowie skażą na śmierć złodzieja lub zbója, zaraz „nierozsądni nabożniczkowie” wnoszą za nim swe instancje7. Kilka zwyczajowych form świadczenia pomocy ludziom marginesu kontrastuje z całym morzem potrzeb niedostrzeganych, z których wszak część można było zaspokoić. Garczyński i pisarze oświecenia krytykowali ślepotę i rutynę tradycyjnego miłosierdzia, a tymczasem nawet w wąskim kręgu zainteresowań charytatywnych konfraterni, w więzieniach nawiedzanych z jałmużną przed Wielkanocą nie rozwiązano tak prostej sprawy jak żywienie zamykanych. Oto zeznanie aresztowanej z 1740 r.: „potem mnie tu nazad przyprowadzili na ratusz i od tego czasu siedzę tu bez wiktu, bo mi żaden jeść nie daje, chyba że z miłosierdzia drugie, co ze mną siedzą, podały kawałek chleba”; więzień w 1764 r. — „tu siedzę, już dwa dni nie jadłem”8. Nawoływania Skargi czy Garczyńskiego nie doprowadziły do przestawienia wysiłków charytatywnych na profilaktykę. Ludzie przywykli do opatrywania ran, nie umieli im zapobiegać. Konfesaty kilku spośród uwięzionych za kradzieże wystarczą za długi komentarz do tematu niedowidzącego miłosierdzia. Służący — „rozchorowałem się, leżałem niedziel 24, jak trochę ozdrowiałem, włóczyłem się, nie miałem się z czego żywić” (1748); bezrobotna — „jestem kaleka, wielką chorobę miewam, to mnie nikt przyjąć nie chce, gdzie mi co dadzą zjeść, to zjem” (1760); parobek — odprawiony „z przyczyny, że przyodziewy nie mam, a zima idzie, a ja co miałem przyodziewę, to chorując tak długo, musiałem to wszystko poprzedać” (1777)9.

1 M. Rej, Zwierzyniec 1562, wyd. W. Bruchnalski, Kraków 1895, s. 210—211.

2 Poeci polskiego baroku, t. 1, opr. J. Sokołowska, K. Żurkowska, Warszawa 1965, s. 334—335.

3 APKr 892, s. 128; S. Klonowic, Worek Judaszów, jw., s. 42, 44.

4 Akta Archikonfraternii Męki Pańskiej, 1689—1720, APKr 3311, k. 149—150, 169, 217.

5 Tamże, k. 36—37, 124, 129v, 228, 248, 255v.

6 APKr 869, s. 308—309; 877, s. 136; 882, s. 133—134; K 266, s. 295.

7 S. Garczyński, Anatomia Rzeczypospolitej Polskiej..., Warszawa 1751, s. 70—85, 128.

8 APKr 877, s. 7—8; 883, s. 47.

9 Pokrewieństwo z katowskim pomocnikiem utrudniało życie Franciszkowi Dąbrowskiemu, który zeznawał w 1766 roku: „siedziałem tu kilka razy, ale niewinnie, nie służę nigdzie, bo mnie nikt nie chce przyjąć, że brat mój jest u mistrza, z tego żyję, co komu posłużę albo śmieci wyniesę”. — APKr 879, s. 231; 882, s. 206; 883, s. 183; 885, s. 256.

dalej >>

opr. aw/aw

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama