Partnerami w rozmowie są Piotr M. Cywiński i Marek Zając
Władysław Bartoszewski Mój Auschwitz Partnerami w rozmowie są |
|
To relacja trudna... Opowiadam o moim pobycie w KL Auschwitz, o 199 dniach, które spędziłem w obozie jako Schutzhäftling numer 4427. Począwszy od nocy z 21 na 22 września 1940 roku, gdy wraz z grupą 1705 więźniów deportowanych w tak zwanym drugim transporcie warszawskim znalazłem się przed bramą „Arbeit macht frei” — aż do Wielkiego Wtorku, 8 kwietnia 1941 roku, kiedy z obozu zostałem zwolniony. Siłą rzeczy moja opowieść stanowi jedynie wycinek historii tego Miejsca, gdy w swoich początkach Auschwitz funkcjonował jako obóz koncentracyjny dla polskich więźniów politycznych. Dopiero w 1942 roku, około trzech kilometrów od tak zwanego lagru macierzystego, zaczęła działać fabryka śmierci Birkenau, która z czasem stała się głównym ośrodkiem zagłady Żydów. I chociaż jako więzień Auschwitz nie byłem naocznym świadkiem Holokaustu, moje losy splotły się potem z tragedią naszych starszych braci w wierze. To właśnie pod wpływem infernalnych przeżyć w obozie, za namową katolickiego księdza postanowiłem zaangażować się w konspiracyjną pomoc Żydom. Ale to już oczywiście inny nurt w rzece mego życia.
Moja opowieść o Auschwitz stanowi wycinek nie tylko w tym sensie, że nie obejmuje wielu istotnych rozdziałów jego historii, jak zagłada Żydów i Romów, wyniszczenie jeńców rosyjskich czy tragedia więzionych w późniejszym okresie kobiet. Czytając moją relację o tych 199 dniach, trzeba pamiętać jeszcze o jednym: wszyscy więźniowie przebywali w jednym i tym samym Auschwitz, ale jednocześnie każdy więzień przebywał w swoim Auschwitz. Różne były kręgi piekła, różne były doświadczenia. Moim udziałem był blok młodocianych i obozowy szpital. Dlatego należy być świadomym, że dzieje Auschwitz to suma indywidualnych losów, cierpień, pamięci. Poza tym nie wolno nam zapomnieć, że już na wieki będzie to historia niedopowiedziana. Nigdy bowiem nie będzie nam dane poznać relacji setek tysięcy tych, których w tym obozie pomordowano.
Opowiadając o moim Auschwitz, nie zatrzymuję się na dniu zwolnienia z kacetu. Ta opowieść byłaby niepełna, gdybym nie próbował odpowiedzieć sobie i moim rozmówcom na pytanie, jak obóz wpłynął na moje życie, a także nie wspomniał o związkach, które łączyły mnie z Miejscem Pamięci w późniejszych latach. Ostatnim z tych zaangażowań jest przewodniczenie Międzynarodowej Radzie Oświęcimskiej przy Premierze RP. W gronie tym, złożonym z ludzi różnych narodów, metryk i talentów, chrześcijan i Żydów, odnalazłem atmosferę niepowtarzalnego pojednania i współpracy, która na myśl przywodzi mi czasy, gdy jako młody człowiek działałem podczas wojny w Radzie Pomocy Żydom „Żegota”.
Druga część książki, następująca po wywiadzie, który przeprowadzili ze mną Piotr M.A. Cywiński i Marek Zając, zawiera wybór ważnych dla mnie tekstów poświęconych Auschwitz-Birkenau, uzupełniających naszą rozmowę. Dwa z nich są mojego autorstwa. Pierwszy to przemówienie, które w imieniu byłych więźniów miałem zaszczyt wygłosić w 60. rocznicę wyzwolenia obozu. Drugi jest polskim przekładem eseju, który napisałem na życzenie wydawnictwa Herder; stanowi swojego rodzaju komentarz do przemówienia Benedykta XVI wygłoszonego przez Papieża w Birkenau w maju 2006 roku, a opublikowany został obok tekstów laureata nagrody Nobla Elie Wiesela i niemieckiego teologa Johanna Baptista Metza, zaczerpniętych przez wydawcę z ich dorobku. W pewnym sensie poczuwam się też do współautorstwa konspiracyjnej broszury „Oświęcim. Pamiętnik więźnia”, która powstała w oparciu między innymi o moją relację, złożoną tuż po zwolnieniu z obozu, gdy leżałem w domu chory i wycieńczony. Nie mam za to nic wspólnego ani z wydanym jeszcze w podziemiu „W piekle” Zofii Kossak, ani z opublikowaną tuż po wojnie broszurą niezidentyfikowanego Autora, który ukrył się pod pseudonimem Ojciec Augustyn. W tych opracowaniach odnalazłem jednak doskonałe odbicie mojego doświadczenia Auschwitz. Podobnie rzecz się ma z literackim opowiadaniem „Apel” Jerzego Andrzejewskiego. Czytając jego dzieło odnoszę wrażenie, jakby patrzył na wszystko moim oczami — oczami Schutzhäftlinga numer 4427, który 28 października 1940 roku stał na tamtym straszliwym, wielogodzinnym apelu, choć Andrzejewski nigdy więźniem Auschwitz nie był.
Opowiadając o moim Auschwitz wciąż wypełniam dawne zobowiązanie. Nie przeżyłbym, gdyby polski więzień, doktor Edward Nowak, nie przyjął mnie do obozowego szpitala. A postanowił mnie ratować, bo wierzył, że kiedyś dam świadectwo o tym piekle. Dla przyszłych pokoleń. W imieniu i ku czci wszystkich zamęczonych i pomordowanych. Począwszy od tych moich towarzyszy, z którymi 70 lat temu, 21 września 1940 roku, stłoczony w towarowym wagonie jechałem w nieznane.
Władysław Bartoszewski, numer 4427
Warszawa, czerwiec 2010
opr. aw/aw