O skutkach czeskiej ustawy lustracyjnej
Czeska ustawa lustracyjna była pomyślana jako część szerszego pakietu norm prawnych, zmierzających do dekomunizacji państwa. Cel był jasny: pozbawienie dawnych prominentów uprzywilejowanej pozycji, ograniczenie możliwości uprawiania propagandy, fałszywie przedstawiającej zarówno przeszłość kraju, jak i jego teraźniejszość, oraz uniemożliwienie infiltracji nowych służb specjalnych przez byłych agentów. Czy pierwsza ustawa lustracyjna w postkomunistycznej Europie, atakowana przez liberałów i lewicę za swój radykalizm, a przez prawicę, także w Polsce, stawiana jako wzór, spełniła jednak pokładane w niej nadzieje?
Asumptem do wprowadzenia w życie ustawy lustracyjnej w byłej Czechosłowacji stał się raport specjalnej komisji parlamentarnej, tzw. Komisji 17 Listopada, która zwróciła uwagę na powiązania części deputowanych wybranego już w sposób demokratyczny parlamentu z StB (odpowiednik polskiej SB). W efekcie, w październiku 1991 r. słowaccy i czescy deputowani zdecydowali o konieczności przedstawiania zaświadczeń, wykluczających możliwość współpracy z komunistyczną służbą bezpieczeństwa przez wszystkich pracowników administracji państwowej, policji, wojska i więziennictwa oraz przez osoby zajmujące wyższe stanowiska kierownicze w publicznym radiu i telewizji, przedsiębiorstwach państwowych i spółkach z udziałem skarbu państwa. Ustawa zamknęła dostęp do powyższych instytucji także etatowym funkcjonariuszom StB, członkom czechosłowackiego ORMO, działaczom partii komunistycznej, od szczebla powiatowego wzwyż (z wyjątkiem okresu Praskiej Wiosny i osób represjonowanych później przez władze).
Po rozdzieleniu Czechosłowacji obie nowo powstałe republiki przejęły większość norm prawnych, uchwalonych w czasie istnienia federacji, w tym także ustawę lustracyjną. Szybko wyszło jednak na jaw, że praktyka realizacji tej ostatniej w obu krajach jest mocno odmienna. Ustawa lustracyjna na Słowacji przestała być bowiem realizowana już wiosną 1994 r., kiedy Słowackiej Służbie Informacyjnej (SIS) wygasło prawo do wydawania zaświadczeń lustracyjnych, a rząd premiera Mecziara konsekwentnie udawał, że tego nie zauważa. Natomiast na początku 1997 r. przestała obowiązywać sama ustawa lustracyjna. Taki stan rzeczy trwa na Słowacji do dzisiaj. Nowy rząd Mikulasza Dziuryndy odrzucił oficjalnie, po sprzeciwie wchodzącego w jego skład Sojuszu Lewicy Demokratycznej, możliwość ponownego uchwalenia ustawy lustracyjnej. Na razie nie widać też żadnych namacalnych efektów zeszłorocznej obietnicy ministra sprawiedliwości Czarnogursky'ego, który w reakcji na wspomniane negatywne stanowisko swoich kolegów zapowiedział, że na własną rękę w podległym mu resorcie stworzy wydział do archiwizowania i analizy zbrodni komunistycznych, czyli swoistą namiastkę Urzędu Gaucka.
Inaczej potoczyły się losy dekomunizacji w Czechach. Latem 1993 r. parlament czeski przyjął ustawę, na mocy której określono, że w przypadku przestępstw politycznych reżimu komunistycznego, okres przedawnienia będzie się liczył nie od momentu popełnienia czynu przestępczego, ale od momentu praktycznej możliwości jego ścigania, czyli od 1990 r. Na mocy tej samej ustawy utworzono Urząd ds. Dokumentacji i Ścigania Zbrodni Komunizmu. Mimo silnego oporu lewicy oraz weta prezydenta Havla, argumentującego, że lustracja w Czechach „była dzieckiem rewolucji i jako taka przestała już być niezbędna”, prawicowa większość w parlamencie przeforsowała w 1995 r. przepis o przedłużeniu ważności ustawy lustracyjnej do końca 2000 r. Rok później parlament przyjął także ustawę o udostępnieniu zawartości teczek poszkodowanym obywatelom. Odpowiedź na pytanie o konkretny efekt tych wszystkich regulacji prawnych nie jest jednak, wbrew pozorom, oczywista.
Do chwili obecnej w Czechach wydano około ćwierć miliona zaświadczeń lustracyjnych, z czego tylko 1900 potwierdziło fakt aktywnej współpracy z komunistycznym reżimem. Około 400 osób się odwołało, z tego ponad setka wygrała proces i otrzymała odszkodowanie. Liczby te oznaczają, że obawy „setek tysięcy dyskryminowanych” okazały się, mówiąc delikatnie, przesadzone. Potwierdzają zarazem silne oddziaływanie prewencyjne ustawy. Wszak osoby pozytywnie zlustrowane to jedynie znikomy ułamek członków komunistycznej nomenklatury i współpracowników StB.
Z drugiej strony nie można nie zauważyć, że mnożą się ostatnio w Czechach przypadki udowodnienia sfałszowania oświadczenia lustracyjnego. Jak doniosła w styczniu br. czeska prasa, takowym legitymuje się na przykład Jan Steiss, przewodniczący Urzędu Prywatyzacyjnego. Trzeba też pamiętać, że spośród spraw wniesionych do prokuratury przez Urząd ds. Dokumentacji i Ścigania Zbrodni Komunizmu, których było dotąd łącznie nieco ponad 200, finał w sądzie znalazło dotąd niespełna tuzin. Dotyczą one stosunkowo drobnych przestępstw (głównie znęcania się nad więźniem).
Kompromitująco raczej przedstawia się też akcja udostępniania teczek. Z ponad 100 tysięcy wniosków, które wpłynęły dotąd do utworzonego specjalnie w tym celu ośrodka w Pardubicach, do końca ub.r. zdołano odpowiedzieć jedynie 30 tysiącom zainteresowanych. Przy czym jedynie 4 tysiące z tych odpowiedzi jest pozytywnych, to znaczy potwierdzających fakt istnienia materiałów zebranych przez StB na temat danej osoby. Zaledwie co druga z tych osób miała dotąd możliwość osobistego zapoznania się z zawartością własnej teczki. Biorąc pod uwagę fakt, że ośrodek w Pardubicach istnieje już trzy lata i dysponuje aktami ok. 60 tysięcy osób, to raczej niewiele. Tym bardziej że teczki te kryją zapewne niejedną ciekawą informację, o czym świadczy chociażby przypadek Jana Vachty, który podczas studiowania zawartości swojej teczki ze zdumieniem odkrył, iż osobą donoszącą na niego policji w okresie gimnazjalnym był jego serdeczny kolega szkolny, Jan Kavan — obecny minister spraw zagranicznych Czech.
Dość podejrzanie wygląda też sytuacja panująca w czeskich służbach specjalnych, zastanawiająco bezradnych wobec napływającego na wielką skalę do Czech kapitału powiązanego z rosyjskimi służbami specjalnymi. Do dzisiaj wyjaśnienia nie doczekała się np. tzw. bamberska afera, tj. zaoferowanie w 1996 r. dzisiejszemu premierowi Czech Zemanowi kompromitujących materiałów na swoich politycznych przeciwników oraz znacznej sumy pieniędzy przez grupę mieszkających w Szwajcarii czeskich biznesmenów, z których przynajmniej jeden był w przeszłości wysokim oficerem StB.
Jednak chyba najbardziej zaskakuje niemal całkowity brak w Czechach oraz na Słowacji głębszej refleksji nad tym, czym był komunizm. Komuniści będąc u władzy tak łgali, że nie zawsze łatwo zrozumieć nie tylko, na czym komunizm polega, ale czy komuniści kiedykolwiek byli w ogóle komunistami. Czy istnieje jakiś zestaw haseł, które moglibyśmy określać jako komunistyczne? Dla Karola Marksa i Fryderyka Engelsa rzecz była dość prosta, gdy pisali manifest. Społeczeństwo komunistyczne, które zapowiadali, miało być społeczeństwem ludzi wyzwolonych od Boga, rodziny, własności prywatnej i państwa — czterech filarów naszej cywilizacji. Gdyby brać pod uwagę ów nihilistyczny projekt, wówczas oczywiście można by powiedzieć, że nie było komunizmu, a więc i komunistów.
Jednak komuniści istnieli, chociażby dlatego, że istniały osoby, które tak się tytułowały. Istniał też system komunistyczny, najbardziej krwawa dyktatura w dziejach ludzkości. Natomiast unikanie głębszej refleksji i rozliczenia się z komunizmem doprowadziło z jednej strony do nasilenia postaw „nihilistyczno-amnezyjnych”, z drugiej do niebywałego rozszerzenia się relatywizmu (prawdy nie można dociec, sprawiedliwość jest umowna itd.). Czyż należy się więc dziwić, że dziesięć lat po aksamitnej rewolucji prezydentem niepodległej Słowacji został były wysoki funkcjonariusz komunistyczny, a w Czechach na pierwsze miejsce rankingów popularności wysunęła się Komunistyczna Partia Czech i Moraw?
opr. mg/mg