Praktykujący katolicy głosują częściej - to wyniki badań statystycznych
Praktykujący katolicy głosują częściej. To nie pobożne życzenie, ale wniosek z kilku niezależnych badań socjologicznych. Im częściej zaglądamy do kościoła, tym chętniej wrzucamy kartkę do urny.
Katolicy mają demokrację we krwi. Tak można w skrócie skomentować wyniki badań, jakie w różnych latach przeprowadzały — niezależnie od siebie — poważne ośrodki badawcze w Polsce. Analiza danych statystycznych pozwala stwierdzić, że demokracja w Polsce opiera się przede wszystkim na obywatelach najbardziej zaangażowanych w życie religijne.
Liczby, liczby...
W marcu 1999 roku ukazał się raport Centrum Badania Opinii Społecznej (CBOS) pt. „Religijność Polaków w III RP”. Socjologowie spróbowali odpowiedzieć m.in. na pytanie, czy istnieje związek między częstotliwością praktyk religijnych a postawami obywatelskimi. Badane osoby pytano o czas poświęcany na działalność w jakichś organizacjach społecznych — fundacjach, stowarzyszeniach, klubach itp. Respondenci musieli też określić swoją gotowość lub jej brak do wzięcia udziału w wyborach, gdyby odbyły się w najbliższym czasie. W końcu badacze zadali pytania o udział w konkretnych wyborach, jakie odbyły się w poprzednich latach. Jednocześnie uczestnicy badań musieli określić, czy i jak często uczestniczą w praktykach religijnych.
Okazało się, że różnica w aktywności społecznej między praktykującymi częściej niż raz w tygodniu a osobami niepraktykującymi w ogóle wynosi od kilkunastu do kilkudziesięciu procent, na korzyść tych pierwszych (zob. tabela poniżej). Największy rozdźwięk widać przy deklaracjach udziału w wyborach samorządowych, które najczęściej uchodzą za „mniej atrakcyjne”, bo nie dotyczą „wielkiej polityki”, a które w rzeczywistości mają największe znaczenie dla budowania demokracji — dotykają bezpośrednio społeczności lokalnych. I właśnie w wyborach lokalnych w 1998 r. frekwencja wśród osób praktykujących kilka razy w tygodniu wynosiła 79 proc., natomiast wśród niepraktykujących 32 proc. (w całym kraju frekwencja wyniosła 45,5 proc.).
Prywatny rozkaz
Podobne wyniki przynoszą badania Polskiego Generalnego Studium Wyborczego (PGSW), monitorującego na bieżąco wszystkie wybory odbywające się w Polsce. Z tych danych, obejmujących lata późniejsze niż wspomniany wyżej raport CBOS, również jednoznacznie wynika, że częstotliwość praktyk religijnych sprzyja frekwencji wyborczej . Właściwie w literaturze socjologicznej pewną „naukową oczywistością” stało się założenie, że na frekwencję w wyborach mają wpływ trzy czynniki: wiek, wykształcenie i praktyki religijne. — To już trzeba uznać za fakt i trochę się dziwię, że tak mało się o tym pisze — mówi o. Maciej Zięba OP, autor m.in. publikacji na temat katolickiej nauki społecznej. — Sądzę, że ten związek religijności z frekwencją wyborczą wynika bardziej z wewnętrznego imperatywu, nakazu sumienia u osób bardziej religijnych niż z tego, że częściej praktykujący mają więcej okazji do słuchania listów pasterskich biskupów, wzywających katolików do udziału w wyborach — twierdzi dominikanin. Prof. Marek Szczepański, socjolog religii z Uniwersytetu Śląskiego, nie jest zaskoczony takimi wynikami badań. Zgadza się, że działa tu pewien nakaz sumienia. — Religia sama w sobie pełni rolę mobilizującą człowieka — uważa. — Ale listy duszpasterskie i możliwość ich słuchania przez bardziej praktykujących także robią swoje, bo duszpasterze podkreślają w nich, że uczestnictwo w wyborach jest obowiązkiem — dodaje socjolog z UŚ.
Księża demokraci
Oczywiście postawa obywatelska to nie tylko udział w wyborach. Jak pokazują wyniki badań CBOS, głębsze zaangażowanie religijne sprzyja także podejmowaniu działań na rzecz drugiego człowieka. Stąd większe uczestnictwo praktykujących w różnych organizacjach społecznych (52 proc. osób praktykujących częściej niż raz w tygodniu i 20 proc. osób niepraktykujących). Autorzy badań CBOS napisali w raporcie: „Im bardziej Polacy są związani z Kościołem, im częściej uczestniczą w kulcie religijnym, tym chętniej działają społecznie, częściej deklarują gotowość uczestniczenia w wyborach, częściej także rzeczywiście w nich uczestniczą”. Prosta obserwacja wyników badań doprowadziła autorów do konkluzji: „Można powiedzieć, że od momentu powstania III RP religijność Polaków wyraźnie sprzyja postawom obywatelskim, czynnemu udziałowi w przemianach demokratycznych zachodzących w kraju”.
Jeszcze ciekawsze okazały się wyniki badań, jakie w 2002 roku przeprowadził Instytut Spraw Publicznych. Pytano polskich duchownych o ich postawy wobec integracji europejskiej. Przy okazji udało się uzyskać dane na temat poglądów księży, dotyczących demokracji. Okazało się, że niemal 60 proc. księży podziela opinię, że ustrój demokratyczny jest najlepszym, jaki udało się wymyślić. Mało tego — ponad 50 proc. duchownych stwierdziło, że odpowiada im stan polskiej demokracji. To dwa razy więcej niż przeciętna krajowa: tylko co czwarty Polak i jednocześnie co czwarty Polak z wyższym wykształceniem wykazywał podobny optymizm. Trudno o jedną interpretację takich wyników: zadowolenie ze stanu demokracji może być owocem zarówno poziomu wiedzy i orientacji „w terenie”, jak i pozycji społecznej w tej demokracji zajmowanej oraz sytuacji finansowej. Niezależnie
od przyczyn można powiedzieć, że duchowieństwo polskie wspiera rozwój demokracji. To zresztą nie tylko kwestia poglądów księdza, ale zwykła praktyka życia parafialnego, pod warunkiem, że proboszcz na aktywnych świeckich nie patrzy jak na intruzów, a aktywni świeccy nie są tylko postaciami z podręczników teologii pastoralnej. Życie parafialne może być dobrym sprawdzianem obywatelskich postaw.
Paradoksy
Skoro jest tak dobrze, to dlaczego jest tak źle? Jak to możliwe, że religijność wpływa na rozwój demokracji, skoro Polska, postrzegana jako kraj katolicki, pod względem frekwencji wyborczej zajmuje jedno z ostatnich miejsc w Europie? Jak pogodzić to z danymi eurobarometru (zob. wykres obok), według którego zainteresowanie Polaków czerwcowymi wyborami do Parlamentu Europejskiego jest dużo mniejsze niż średnia unijna? Odpowiedzi może być kilka. Po pierwsze przywołane wyżej badania nie mówią o tym, że 95 proc. ochrzczonych gwarantuje 95-proc. frekwencję. Badania nie mówią o wszystkich katolikach, że są najaktywniejsi, tylko o najbardziej zaangażowanych. Ich aktywność obywatelska jest albo konsekwencją tej religijności, albo konsekwencją — podobnie jak religijność — poważnego traktowania wszystkich sfer życia.
Po drugie najbardziej zaangażowani katolicy to jednak mniejszość w społeczeństwie (ok. 6 proc. praktykujących częściej niż raz w tygodniu). Trudno więc oczekiwać, by znacząco podnieśli frekwencję w sytuacji, gdy większość, czyli katolicy mniej aktywni oraz rzadko praktykujący lub wcale, skutecznie ją zaniża. Poza tym, także ci „najgorliwsi” nie idą przecież w 100 proc. do urn wyborczych. — Frekwencja w Polsce jest niska, bo ludzie ogólnie mają poczucie, że od ich głosu niewiele zależy — mówi o. Zięba.
Po trzecie pozostaje pytanie o kraje, które w ogóle nie uchodzą za „katolickie”, a w których frekwencja jest dużo wyższa niż u nas. Odpowiedź jest prosta: nie tylko Kościół i wiara spełniają rolę mobilizującą obywateli. Owszem, w Polsce ta mobilizacja skupia się wokół Kościoła. Ale w innych krajach są także pozakościelne źródła aktywności obywatelskiej. Z pewnością i tam najbardziej zaangażowani w praktyki religijne katolicy uczestniczą aktywnie w życiu społecznym. Ale mobilizacja pozostałych każe przyznać, że inspiracje obywatelskie ludzie czerpią nie tylko z religii.
opr. mg/mg