Polska jako Dom Wielkiego Brata

Dzwoni ostatni dzwonek, aby pogonić z polskiej polityki prawdziwych i duchowych uczestników Big Brothera...

Dzwoni ostatni dzwonek, aby pogonić z polskiej polityki prawdziwych i duchowych uczestników Big Brothera.

Kiedy będą wybory parlamentarne w Polsce? Bóg raczy wiedzieć. Na pewno decyzja o ich terminie nie zostanie podjęta - jak usiłuje nam wmówić część polityków - przy uwzględnieniu interesu państwa. Przeciwnie, termin będzie wypadkową głosowania „partii stołków", czyli ludzi, którzy zrobią wszystko, by utrzymać ciepły fotel sejmowy do ostatniego dnia kadencji oraz „partii przerażonych", czyli ludzi, których byt polityczny, a może i wolność jest zagrożona przez działanie sejmowych komisji śledczych. No i oczywiście jest jeszcze potężna partia „lepkiej łapy", która zamierza przeprowadzić jak najwięcej decyzji prywatyzacyjnych i gospodarczych oraz lobbowanych ustaw. Rzecz jasna, grać też będą rolę rachunki poszczególnych partii na poprawienie wyniku wyborczego w dogodnym dla nich terminie. W każdym razie tak zwane dobro państwa nie jest dla sejmowej większości jakimkolwiek realnym argumentem. Bo gdyby było, to wybory mielibyśmy już za sobą. Rządy Marka Belki są wyrazem bezradności świata politycznego wobec syndromu odrzucenia. Katastrofalny spadek notowań rządu w opinii publicznej w całym demokratycznym świecie jest sygnałem alarmowym, powoduje dymisje, zmiany programów rządowych i partyjnych. W Polsce tymczasem jest to jedynie sygnał do tego, by skuteczniej rozsnuwać przed kamerami telewizyjnymi zasłonę dymną i głosić hasła, których realizować nikt nie ma zamiaru, albo, co gorsza, gdyby je zrealizował, to doprowadziłby do rozkładu państwa.

Kampania, czyli im głupiej, tym lepiej

Niewiedza - kiedy i w jakiej formie odbędą się wybory parlamentarne, doprowadziła do tego, że de facto od września toczy się nieustanna kampania wyborcza. Wszystkie poważne partie polityczne przygotowały publiczne ofensywy. Niestety, są one głównie obliczone na tani populizm. Platforma Obywatelska postanowiła śladem komunistów namawiać nas na referendum i głosowanie cztery razy tak. W jakiej sprawie? Zmiany organizacji Sejmu i likwidacji Senatu oraz zmiany ordynacji wyborczej. Rzeczy to godne uwagi, ale, bynajmniej, nie pierwszoplanowe. Koszty utrzymania posłów i senatorów -koronny argument PO w skali budżetu państwa są absolutnie śladowe. Czy będzie 200 posłów mniej czy więcej - różnica żadna, bo całe oszczędności z tego tytułu nie pozwolą obywatelowi nawet na jeden przejazd taksówką w ciągu roku. Sposób wybierania parlamentarzystów to również sprawa ważna, ale większość ekspertów dowodzi, że zmiany pozytywne w razie wprowadzenia jednomandatowych okręgów wyborczych będą równoważone przez niebezpieczeństwa związane z możliwością wejścia do parlamentu gromady lokalnych kacyków i oligarchów, którzy skutecznie kupią sobie głosy. Generalnie zaś pomysły Platformy są poważnymi propozycjami do dyskusji WEWNĄTRZ klasy politycznej i problemami jej samej dotyczącymi. Jak najbardziej nadają się do poważnej dyskusji na forum następnego Sejmu, a nie do referendum. Rozkręcanie głupkowatej spirali roszczeń i przekonywanie ludzi, jak to dobrze się żyje ludziom władzy, co było specjalnością tabloidów, nagle przejęła partia mieniąca się reprezentantem klasy średniej. A bądźmy szczerzy, żaden menedżer nie przyszedłby do rządu, by pracować za pensję średniego kierownika w dużej firmie, za to pod ciągłym ostrzałem dziennikarzy i z gwarancją długiego bezrobocia po odejściu ze stanowiska.

Jeszcze gorzej jest z pomysłami innych partii. Działaczom PSL możemy z góry gratulować zaproszenia islamskich terrorystów do Polski. Prezes Wojciechowski i cały zarząd emigracyjny PSL wymyślili, że lokomotywą wyborczą tych, co „żywią i bronią", będzie wyprowadzenie wojsk polskich z Iraku. Na efekty nie trzeba było długo czekać. Największy terrorysta arabski - Al Zarkawi poinformował, że Polacy są jednym ze strategicznych celów jego ugrupowania, trójka naszych żołnierzy zginęła w profesjonalnie przygotowanej zasadzce, a terroryści zaczęli przyglądać się Polsce jako ważnemu celowi ataków. Jest bowiem reguła, że uderzają w kraje słabe i przed wyborami, po to, by wymóc rzeczywiste zmiany w polityce. Przykład masakry w Hiszpanii 11 marca tego roku dowodzi, iż islamscy terroryści nie uderzają na ślepo. Postawienie dziś na porządku dziennym sprawy wycofania wojsk i wprowadzenie jej do kampanii wyborczej jest zwykłą nieodpowiedzialnością. O skutkach politycznych nie wspomnę. Bo Hiszpanie mający za czasów premiera Aznara ambicje zostania europejskim półmocarstwem zostali sprowadzeni podczas ostatniego szczytu Francja-Niemcy-Hiszpania do roli biernego satelity Francji. Polska pod zarządem mądrali z PSL miałaby wybór - czy słuchać wskazówek z Moskwy, czy z Berlina.

Samoobrona zaniepokojona swoim spadkiem notowań też obudziła się ze żniwnego snu i zaczęła domagać się wycofania wojsk, a oprócz tego organizuje blokady alimentacyjne. Kretyński pomysł Hausnera, by zlikwidować fundusz alimentacyjny, doprowadził rzeczywiście do tego, że tysiące porzuconych kobiet z dziećmi nie ma z czego żyć. Ale nie sądzę, by Lepperowe blokady pomogły im w uzyskaniu pieniędzy. Powinny raczej żądać od partii politycznych przeprowadzenia nowej i sensownej ustawy, która zamiast zachęcać do rozwodów, da gwarancje, że państwo będzie egzekwowało należności, które porzuconym kobietom się prawnie należą.

Aborcja intelektu

Rzecz jasna, im kto bardziej zagrożony, tym głośniej krzyczy. A że polityczna likwidacja grozi partiom postkomunistycznym, to towarzysze znaleźli sposób na konsolidację swojego żelaznego elektoratu. Okazuje się, że jak zwykle najgroźniejszym wrogiem jest dla nich Kościół i polska rodzina. Jak zwykle kołem ratunkowym dla lewicy ma być ustawa zezwalająca na aborcję - tutaj zresztą doszli do takiego absurdu, że 15-letnia dziewczynka miałaby prawo do aborcji na życzenie bez zgody, a nawet wiedzy rodziców. Geniusz komunistycznego prawodawstwa jest więc taki, że dziewczynka na wycieczkę do - powiedzmy - Gniezna bez zgody rodziców pojechać nie może, ale zamordować własne dziecko - proszę bardzo. Kolejne wrzaski o opodatkowaniu kapłanów i likwidacji Funduszu Kościelnego połączone z kampanią dezinformacji w mediach mają przekonać antyklerykałów do głosowania na lewicę. Z braku elektoratu partie lewicowe postanowiły stać się reprezentantem homoseksualistów płci obojga. W słusznym przekonaniu, że polski bezrobotny dniami i nocami gryzie pałce, czy będzie mógł brać ślub ze swoim kolegą tej samej płci, czy też nie. No i jeszcze mamy „strategię Janosika", czyli pomysł wprowadzenia 50-procento-wego podatku dla najlepiej zarabiających. Pomysł fatalny, bo zabijający jakąkolwiek inicjatywę i hamujący wzrost gospodarczy.

Na marginesie różnych pomysłów podatkowych warto mieć świadomość, że podatki zostaną zawsze przemielone przez machinę państwową. Zawsze będą wydane mniej efektywnie, niż gdyby zostały przeznaczone na dowolne cele przez ich płatników. Jeśli zamożny człowiek zamówi sobie za zarobione pieniądze złote klamki do domu - celowo tutaj przerysowuję - to da pracę złotnikowi, kobiecie, którą wynajmie do ich czyszczenia i ochroniarzowi, który będzie pilnował domu przed kradzieżą. Jeśli te same pieniądze zabierze mu państwo, to opłaci nimi w połowie koszty manipulacyjne: urzędnika do dzielenia tych pieniędzy, dwóch nadzorców pilnujących, aby ich nie ukradł i dziesięć kserokopii rozliczeń podatkowych, a na koniec ze 30 procent wypłaci w postaci głodowego zasiłku bezrobotnemu złotnikowi, sprzątaczce i ochroniarzowi. Powie ktoś, że urząd to też miejsce pracy. Tak, ale koszt wytworzenia jednego miejsca pracy w urzędzie jest nieporównywalnie wyższy niż w usługach czy produkcji. Wysokie podatki prowadzą zawsze do zwiększania bezrobocia i powinniśmy je płacić tylko w takim zakresie, jaki wynika z podstawowych obowiązków państwa, czyli zapewnienia obywatelowi bezpieczeństwa we wszystkich jego wymiarach.

Nie chcę już komentować pozostałych pomysłów partii politycznych. Najgłośniejsze hasła dotyczą tak czy inaczej spraw marginalnych (PiS - przywrócenia kary śmierci, a LPR rozliczenia prezydenta Kwaśniewskiego). Generalnie mam nieodparte wrażenie, że obywatele są traktowani jak gromada idiotów żądnych tego, by ograbić bogatych i nierozumiejących elementarnych zjawisk ekonomicznych.

Chocholi taniec

Na granicach Polski zamiast mniej lub bardziej przyjaznych sąsiadów mamy tymczasem powracającą do imperialnego stylu i imperialnych żądań Rosję, renacjonalizację polityki niemieckiej (wraz z niepokojącymi sukcesami wyborczymi neonazistów) oraz kłopot z naszym sojuszem z USA. Odpowiedzi na te kwestie próżno szukać w politycznych kampaniach. Polska z tygrysa Europy Środkowej przekształca się z wolna w wyliniałego jelenia, któremu wciska się najmniej dochodowe inwestycje i próbuje zakonserwować przestarzały model gospodarki - w programach partyjnych tego zjawiska nie widać, a rząd wbrew faktom pokrzykuje, że „byczo jest". Prognozy demograficzne dowodzą, że Polki są jednymi z najmniej chętnie rodzących dzieci w Europie - w zamian mamy głupawe debaty o „okularach równości". Bezrobocie spada - w tempie, które gwarantuje, iż do czasu wymarcia pokolenia urodzonego w latach pięćdziesiątych będzie najwyższe w Europie. A jeszcze mamy chwalebne pierwsze miejsce w regionie, gdy idzie o korupcję i parę innych problemów.

Niedawno włączyłem w sobotę telewizor. I po kolei miałem albo głupawe teleturnieje, albo jeszcze głupsze reality show. Obawiam się, że takiego wszechobecnego politycznego Big Brothera funduje nam klasa polityczna, rozpoczynając wyborczą kampanię. W odróżnieniu od telewidza, który przy użyciu pilota może wyłączyć sączącą się z ekranu brednię, albo przełączyć się na BBC lub Discovery - wybór obywatelski nie jest taki prosty. Mam wrażenie, że zachowujemy się w podobny sposób. Młodzi i wykształceni pakują manatki i wyjeżdżają za granicę (to oglądacze BBC). Inni deklarują, że w ogóle nie pójdą do wyborów (wyłączają telewizor). Trzeba jednak pamiętać, że skutek może być podobny - ci co pozostaną, będą zastanawiali się, czy wolą „Blondynki kontra brunetki" czy może „Bar". Nie zostawiajmy im wyboru dotyczącego naszej przyszłości. Saskie zapusty w polskim życiu publicznym zakończy tylko ta milcząca większość, która czeka w telewizji na nowy „Rejs" czy choćby na film o życiu żółwi. Dzwoni ostatni dzwonek, aby pogonić z polskiej polityki prawdziwych i duchowych uczestników Big Brothera. No, chyba że w domu Wielkiego Brata chcemy mieszkać.

JERZY MAREK NOWAKOWSKI

Autor był dyrektorem Ośrodka Studiów Międzynarodowych Senatu, w latach 1997-2001 był podsekretarzem stanu i głównym doradcą premiera ds. zagranicznych, obecnie jest komentatorem międzynarodowym tygodnika WPROST.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama