Kim był Albert Camus, laureat Nagrody Nobla, ikona dla polskiego pokolenia Października 56?
60 lat temu umarł Albert Camus — pisarz i moralista. W 1957 r., w wieku 44 lat, otrzymał literacką Nagrodę Nobla. W Polsce dla pokolenia Października '56 był ikoną, duchowym guru. Jego twórczość — literacka i filozoficzna, ściśle ze sobą zespolone — nadal pozostaje drogowskazem, jak żyć godnie, zgodnie ze swoim sumieniem, jak, buntując się zdobywać wolność, jak wobec czy raczej mimo absurdu ludzkiej egzystencji zachować siłę, nadzieję i być konsekwentnym w tym uciążliwym, ale przecież koniecznym marszu na szczyt góry. Najpierw został nauczycielem, był zaangażowanym dziennikarzem, pasjonował się piłką nożną (gruźlica nie pozwalała mu na fizyczny wysiłek), kochał kobiety, teatr, morze, na pytanie o dziesięć najważniejszych słów wymienił: Świat, cierpienie, ziemia, matka, ludzie, pustynia, honor, bieda, lato, morze.
Urodził się w biednej dzielnicy Algieru, w jednopiętrowym domu w Belcourt, mieszkał z półgłuchą i upośledzoną w mowie matką, babką, starszym bratem i wujem. Jedną z książek podarowanych matce zadedykował: Tobie, która nigdy nie będziesz mogła przeczytać tej książki. Była analfabetką. Ojciec, ranny w bitwie nad Marną podczas I wojny światowej, wkrótce zmarł. Matka pracowała jako służąca. Dzieciństwo przeżył w biedzie i chorobie. Chorował zresztą całe życie. W ubogich dzielnicach gruźlica była plagą. Przykuty do szpitalnego łóżka (jako syn bohatera wojennego miał prawo do bezpłatnego leczenia) wyzna, że choroba jest lekiem przeciwko śmierci, przygotowując na nią człowieka. Choroba to prawdziwa nauka, której pierwszym etapem jest rozczulanie się nad sobą. Wspiera ona człowieka w wysiłkach zmierzających do odrzucenia od siebie myśli, że śmierć oznacza koniec wszystkiego.
Albert ukończył gimnazjum o profilu filozoficznym. Rozczytywał się w Pascalu. Bóg filozofów wydał mu się daleki od Boga Ewangelii. Zaczęły się rodzić pierwsze wątpliwości, pytania, na które nie ma odpowiedzi. Będzie je stawiał przez całe życie. Ciągłe poszukiwanie, coraz więcej wątpliwości. Wewnętrzny niepokój nie opuści Camusa. Chłonął starożytnych filozofów, coraz częściej sięgał po pióro. Pierwszy wierszyk znalazł się w miesięczniku literackim „Sud”:
Słońce już się zniża Nocy czas się zbliża Ptak łkający czule Porę tę zwiastuje Życia krótka chwila Jak marzenie mija...
Podjął studia filozoficzne. Po uzyskaniu licencjatu, by zostać nauczycielem, co zamierzał, musiał przygotować tzw. agrégation. Temat pracy dyplomowej: „Metafizyka chrześcijańska a neoplatonizm; Plotyn i święty Augustyn”. Przymierzu, jakie zawarł ze św. Augustynem, pozostanie wierny. Albert Camus — pisze Olivier Todd, autor monumentalnej biografii pisarza — przejawiał zainteresowanie chrystianizmem pozbawionym... Boga. Był zafascynowany św. Augustynem. Co nie przeszkadzało, że akurat zapisał się partii komunistycznej. Nigdy nie został marksistą. Zapisał się do partii z innych powodów. Nie wiadomo nawet, czy czytał Marksa i Engelsa. Ksiąg Lenina także nie znał. Zapisał się do partii co prawda potajemnie, była to jego reakcja na zwycięstwo nazizmu w Niemczech. Wojna domowa w Hiszpanii utwierdziła go w słuszności wyboru, jednak na krótko. Gdy tylko dotarły do Camusa wiadomości o stalinowskich czystkach, zerwał z partią. Żadnych serwitutów, żadnych ustępstw. Pisarz — pisał — nie może mieć nadziei, że pozostanie na boku, oddając się myślom i obrazom, które są mu drogie. Dotychczas taka powściągliwość w ten czy inny sposób była możliwa. Ktoś, kto się zgadzał, często mógł milczeć albo mówić o czym innym. Dziś wszystko się zmieniło i nawet milczenie nabiera niebezpiecznych znaczeń. Odkąd powściągliwość uważana jest za rodzaj wyboru i karana lub chwalona jako wybór, artysta, czy chce tego, czy nie chce, jest powołany. „Powołany” wydaje mi się tu właściwszym słowem niż „zaangażowany”. Nie chodzi bowiem o zaangażowanie dobrowolne, lecz raczej o przymusową służbę wojskową. Każdy artysta znajduje się dziś na galerze epoki.
Myśli Plotyna i św. Augustyna systematycznie zgłębiał. Skąd się u niego wzięło to zainteresowanie? Miał przecież powierzchowną wiedzę religijną, greki nie znał i jej nie studiował. Czyżby — jak chcą niektórzy krytycy — czuł więź z mędrcami, tak jak on sam, pochodzącymi z Afryki? Plotyn, św. Augustyn i Camus byli dziećmi świata śródziemnomorskiego. Todd pisze: Intrygują go postacie pokroju Plotyna i świętego Augustyna. Są oni bliżsi jego sercu, umysłowi i ciału niż Kartezjusz, Kant lub Hegel. Plotyn, zwiastujący zmierzch hellenizmu i początek chrześcijaństwa, kontempluje wiekuisty świat dobroci i piękna. Owo poszukiwanie Plotyna to rozrachunki z mistycznym dążeniem do absolutu, co dla chrześcijan oznacza świat pozaziemski, Królestwo Boże. Camus pragnie go na ziemi. Plotyn reprezentuje neoplatonizm, a dla platoników świat realny to świat idei. Camus chciałby pogodzić to, co realne i nierealne, świat zmysłów i świat rozumu.
Camus ma zresztą coś wspólnego ze św. Augustynem. Autor „Wyznań” był nie tylko teologiem, nie tylko „akademickim” myślicielem. Święty Augustyn był przede wszystkim moralistą. Podobnie Camus. Święty Augustyn poznał gorzki smak grzechu, Camus poznawał go bezustannie. Obaj doświadczali miłości kobiet. Święty Augustyn prosi Boga: Spraw, bym żył w czystości i nie uległ pokusie. Camus miłości i seksu nie porzucił do końca życia. Dobro i zło — to problem nadrzędny i dla św. Augustyna, i dla Alberta Camusa. Gdy jednak autor „Dżumy” wysoko oceniał pasję św. Augustyna w jego poszukiwaniu cnoty i miłości, to nie mógł dać sobie rady z jego koncepcją grzechu (zwłaszcza pierworodnego). Grzech w nauczaniu Kościoła był dla Camusa czymś niepojętym. Tak jak niepojęty dla pisarza był sam Bóg. Dlatego nie mógł zgodzić się ze św. Augustynem, gdy ten uczył, że człowiek staje się wolny, zaznając łaski Boga. Camus pragnął, by system sprawiedliwości na tym świecie stworzył religię, ale bez Boga. Chrystianizmem — studiując dzieła św. Augustyna — interesował się i poznawał go, ale miał to być chrystianizm wykluczający Boga. Camus wykluczał Boga, ponieważ w niego nie wierzył. Jednak ciągle żył w nim — pisał w „Notatnikach” — ten religijny niepokój. Nie widział potrzeby, by się nawracać. Co nie przeszkadzało mu, w latach młodzieńczych, widzieć w chrześcijaństwie to, co widział w nim św. Augustyn. Głosił pochwałę chrześcijaństwa, które było jedyną wspólną nadzieją i jedynym skutecznym puklerzem chroniącym Zachód od nieszczęść, jakie nań czyhały.
Gdy zerwał z komunizmem, odrzucił owe tkwiące w nim łaknienie nicości, oddał się miłości życia (to także tytuł jednej z jego noweli). Pozostał wierny św. Augustynowi, gdy pisał: Każda napotkana istota, każdy zapach tej ulicy, wszystko to jest dla mnie pretekstem, by kochać bez granic. Od polityki uwolniła go literatura, w „Notatnikach” zapisał: Ci, co mają w sobie wielkość, nie zajmują się polityką. Nigdy nie opuścił człowieka, Camus chciał chronić każdego przed fatalizmem historii. We wrogim świecie człowiek działa samotnie i jest sam wobec losu, który tylko on tworzy i który odnajduje. Jednostka potrzebuje obrony przed światem polityków, przed ich knowaniami, wciąganiem w idiotyczne gry i zabawy.
Polem, na którym uprawiał swoją „politykę”, było dziennikarstwo. Do pracy w ambitnym, niekonformistycznym, niskonakładowym dzienniku „Alger républicain” wciągnął go dziennikarz, poeta, przyjaciel Pascal Pia (zadedykował mu „Mit Syzyfa”). Był rok 1937. W Hiszpanii trwała wojna domowa, nad Europą zawisła brunatna ideologia nazizmu, w Algierii, której los był tak bliski Camusowi, coraz częściej dochodziło do ucisku i prześladowań, na farmach bogatych Francuzów w nieludzkich warunkach pracowali algierscy robotnicy rolni. Camus uznał, że na dziennikarskim polu będzie mógł skutecznie walczyć o człowieka, o jego prawa i godność. Ulubionym jego gatunkiem były listy otwarte. W ten sposób z drażliwymi, konkretnymi sprawami docierał bezpośrednio do przedstawicieli władzy i opinii publicznej. Niekiedy przynosiło to efekty. Pracował w kilku czasopismach. Najważniejsza była praca w „Combat” — pismo docierało do środowisk intelektualnych i studenckich. Pierwszy artykuł Camus ogłosił w nim kilka dni po wybuchu paryskiego zrywu antyhitlerowskiego, w sierpniu 1944 r.:
W sierpniowej nocy Paryż bije ze wszystkiej broni. W ogromnej dekoracji z kamienia i wody, wokół rzeki, której fale ciężkie są od historii, raz jeszcze wzniesiono barykady wolności. Raz jeszcze sprawiedliwość trzeba okupić krwią ludzi. Artykuły wstępne w „Combat” publikował do 1948 r. Jego walczące teksty — zauważa Joanna Guze — mówią o przeszłości, żądającej świadectwa, teraźniejszości i o przyszłości, która wynika z przeszłości i dnia dzisiejszego. We wszystkim, co robił, czy wówczas, gdy parał się dziennikarstwem, teatrem czy literaturą, godność człowieka miała dla niego miarę najwyższą. Żyć godnie! Oto sens życia! Nawet tzw. postawa patriotyczna niewiele znaczy. Samo wymachiwanie szabelką — nie wystarcza. Trzeba było jeszcze owej delikatności serca, w którym wstręt budzi wszelkie paktowanie, i dumy, która jest wadą w pojęciu mieszczańskim; wreszcie zdolności powiedzenia: nie.
Pasją Alberta Camusa był teatr. W 1936 r. założył Théâtre de Travail, w którym pełnił wszystkie funkcje — od reżysera, autora po aktora. Był to teatr młodych intelektualistów, jak on zapaleńców. Ten zapał nigdy nie opuści autora „Dżumy”. Dlaczego teatr? — pisał na rok przed śmiercią. — Sam siebie często o to zapytywałem. I jedyna moja odpowiedź, aż po dziś, jest zniechęcająco banalna: po prostu dlatego, że teatralna scena to jedno z tych miejsc świata, gdzie jestem szczęśliwy. Aktorce Catherine Sellers tłumaczył, że teatr jest najbardziej uniwersalną formą literatury, najbardziej wzniosłą. Lubię ten zawód — mówił o reżyserii — zmusza mnie nie tylko do analizy psychologii bohaterów, lecz również do podjęcia decyzji, w jakim miejscu ustawić lampę lub doniczkę z pelargonią, jaki powinien być stopień chropowatości tkaniny czy też ciężar i wzór kasetonu, który ma być umocowany nad sceną...to wyjątkowa sztuka mająca swoje prawa, cechy i niepowtarzalny głos.
Na krótko przed śmiercią podjął się adaptacji „Requiem dla zakonnicy” Williama Faulknera. Stylem amerykańskiego pisarza był zachwycony: To styl pulsujący, to pulsujące cierpienie w najczystszej postaci. W bohaterach tej powieści Camus widział ludzi rozdartych między odpowiedzialnością a przeznaczeniem. W przedstawieniu podkreślił aspekty religijne. Skąd u tego „niedowiarka” ten religijny akcent? Mówił, że jest niewierzący, lecz ważny był dla niego dialog między ateistami i ludźmi wierzącymi. Aby dyskutować
o Bogu, wierze i religii zapraszał do siebie ks. Altermanna, znanego teologa, członka stowarzyszeń katolickich, działających przy arcybiskupstwie paryskim. To prawda, nie wierzę w Boga. Ale też nie jestem ateistą. Byłbym nawet skłonny zgodzić się z Benjaminem Constantem, który uważa brak religii za coś prostackiego. Gdy zajmował się egzystencjalizmem (aczkolwiek odżegnywał się od przynależności do tego nurtu), dostrzegł w nim pierwiastki religijne. Oczywiście nie w egzystencjalizmie ateistycznym Heideggera, Husserla i Sartre'a, lecz u Japsersa i Kierkegaarda — obaj, odrzucając racjonalizm, oparli się na idei Boga. Jego najgłośniejsza powieść, „Dżuma”, uważana była przez wielu za niechrześcijańską. A przecież to jezuita Paneloux, powołując się na św. Augustyna, zabiera w niej znaczący głos. Camus pisał w „Notatnikach”: Jedyny wielki umysł chrześcijański, który potrafił spojrzeć w twarz problemowi zła, to święty Augustyn. Wywiódł stąd swoje straszliwe „nemo bonus”. Odtąd chrystianizm dawał tylko prowizoryczne rozwiązania.
Po studiach filozoficznych, po króciutkim stażu nauczycielskim, po epizodzie z partią, po doświadczeniach dziennikarskich, pierwszym flircie z teatrem, Albert Camus coraz częściej zaczął sięgać po pióro — to literackie. Narzucił sobie dyscyplinę, własną koncepcję ascezy, precyzyjną, od świtu do zmierzchu. Jest niezbędna, jeśli chce się coś osiągnąć w pracy twórczej. Nie chciał być niewolnikiem środowiskowych zależności, niewolnikiem czyimkolwiek i czegokolwiek. W „Notatnikach” pisał:
Stąd absolutna konieczność złożenia dowodu czystości... miesiąc ascezy we wszystkich
rozumieniach.
Czystość seksualna.
Czystość myśli — nie pozwolić pragnieniom się błąkać, myśli rozpraszać.
Jeden temat — stały — medytacji — odrzucić resztę.
Praca o określonych godzinach, ciągle, bez słabnięć, itd., itd.
(asceza moralna również).
W kodeksie Camusa czytamy: Należy działać, pisać i żyć! Gdy wybuchła wojna, natychmiast stanął, ze swoimi chorymi płucami, przed wojskową komisją lekarską. Miał nadzieję, że w obliczu hitlerowskiego zagrożenia każdy żołnierz będzie na wagę złota i że zostanie przyjęty do armii. Nic z tego. Ponawiał próby bezskutecznie kilka razy, zabiegał o przyjęcie choćby do oddziałów pomocniczych. Odmowy bardzo go bolały. Francja w pierwszych miesiącach II wojny światowej czuła się po prostu silna i chuderlaków nie potrzebowała. Camus przystąpił więc do podziemnego ruchu oporu. W pierwszych miesiącach wojny pracował w redakcji „Le soir républicain”, walczył z cenzurą, na wojskową przystawał, na „cenzurę umysłów” nie zgodził się nigdy. Francuscy intelektualiści i dziennikarze mędrkowali, Camus pisał wprost: należy uchronić świat przed nazizmem oraz uwolnić Niemcy od tej plagi. I wołał: Pierwszą rzeczą jest nie rozpaczać. Nie słuchajmy tych, co mówią o końcu świata. Gdy wybuchła wojna, miał 26 lat. Zaledwie tyle, czy aż tyle, skoro jak mędrzec nakazał sobie: Poprzysiąc, by w tym, co najmniej szlachetne, postępować najbardziej szlachetnie. Wojenna rzeczywistość narzucała jednak uciążliwe rygory. Aby się z nich wyzwolić, Camus wkroczył w świat egzystencjalnych refleksji. Koncepcja najważniejszego eseju w jego twórczości, „Mitu Syzyfa”, dojrzewała cztery lata. Skończył jego pisanie w 1940 r. W końcowych zdaniach eseju znajdujemy Camusowy klucz do zrozumienia losu człowieka: Przeświadczony o ludzkim początku wszystkiego, co ludzkie, ślepiec, który chce widzieć, a wie, że nie ma końca ciemnościom, nie ustaje nigdy. Kamień toczy się znowu. Zostawiam Syzyfa u stóp góry. Człowiek zawsze odnajdzie swój ciężar. Syzyf uczy go wierności wyższej, tej, która neguje bogów i podnosi kamienie. On także mówi, że wszystko jest dobre. Świat bez władcy nie wydaje mu się ani jałowy, ani przemijający. Każda z cząstek kamienia, każdy poblask minerału w tej górze pełnej nocy same w sobie tworzą świat. Aby wypełnić ludzkie serce, wystarczy walka prowadząca ku szczytom. Trzeba wyobrażać sobie Syzyfa szczęśliwym.
W „Obcym” również absurd rządzi światem. W tej powieści widać wpływy Kafki, zwłaszcza w drugiej części: śledztwo, proces, cela więzienia — to precyzyjnie działający mechanizm absurdu. Wydawca Pascal Pia i pisarz André Malraux nie kryli zachwytu. Pia po lekturze „Obcego”, którego czytał jako pierwszy, w rękopisie, tak zdefiniował etykę Camusa: Dla osoby, która wie, że analizował Pan absurd z filozoficznego punktu widzenia, obrana przez Pana droga jest oczywista. Niestety rzadko się zdarza, by studia na Sorbonie czy innym uniwersytecie zaowocowały wielkim dziełem... Szczerze podziwiam Pańskie mistrzostwo. Celującą recenzję (choć z drobnymi uwagami) napisał André Malraux, rekomendując konieczność jednoczesnego wydania „Obcego” i „Mitu Syzyfa”. W liście do Camusa pisał: Dzięki tym dwóm książkom zaliczać się Pan będzie do współczesnych pisarzy, którzy mają coś do powiedzenia... takich pisarzy nie ma zbyt wielu. (...) uprawia Pan coś w rodzaju etyki absurdu. Pozostaje stworzyć tego psychologię. Camus nie krył, jak cenił zdanie Malraux, nie zmieniło to jednak jego stanu ducha, nie słabł, ciągle w nim obecny ów wewnętrzny niepokój sięgał do samego dna absurdu, pisarz skarżył się na samotność. W „Notatnikach”: Szaleństwo zatracenia się i zaprzeczenia wszystkiemu — nie być podobnym do czegokolwiek, złamać na zawsze to, co nas określa, teraźniejszości ofiarować samotność i nicość, odnaleźć jedyne miejsce, gdzie losy mogą nagle zacząć się od nowa. Pokusa jest nieustająca. Być jej posłusznym czy odrzucić ją? Czy opętanie dziełem można wtłoczyć w to szemrzące życie, czy też, na odwrót, trzeba, by życie mu dorównało, słuchać błyskawicy? Piękno, moja troska najgorsza — razem z wolnością.
„Obcy” i „Mit Syzyfa” ukazały się, gdy Europa znajdowała się w mrokach wojennego okrucieństwa. Był 1942 r. Wiek XX stawał się wiekiem totalitaryzmów. Tym żywiej biło jego serce. Nie było w nim miejsca na monotonię, na bezruch. Najwięksi tworzyli największe dzieła, gdy panował niepokój, strach, narody się wyrzynały i wydawało się, że to już koniec świata. Na półce lektur Camusa leżał „Hamlet” Szekspira, Montaigne, Pascal, Nietzsche, biblijne proroctwa, księgi hinduskie, Budda i Koran. Przez długi czas nie mógł odżałować, że na skutek częstych przeprowadzek zdekompletowana została seria dwunastu tomów pism św. Tomasza z Akwinu. W kolaboranckim, antysemickim reżimie Vichy widział podłość, czekał na moment, by winnych sprawiedliwie osądzić bez przebaczania. Na tchórzostwo patrzył z pogardą. Zawsze znajdzie się jakaś filozofia, by usprawiedliwić brak odwagi. Ale nawet w naszym wygnaniu jest światło. Zachęca umysł, by nie odrzucać wszystkich swych sprzeczności i negacji, lecz uczynić z nich zasadę postępu. Camus ciągle przypominał, że istnieją takie wartości jak wierność i zaufanie. W notatkach, w listach do bliskich pisał o sobie, że popełnia wiele głupstw, które nikogo nie uszczęśliwiają, ani innych, ani mnie... jednak dochowuję wierności przyjaciołom... to jedyny luksus, na jaki można sobie obecnie pozwolić.
„Obcy” ukazał się przed „Mitem Syzyfa”. Pierwszy nakład „Obcego” liczył 4400 egzemplarzy. Camus pragnął, by czytano jego książki, to jest zrozumiałe, jednak wahał się, czy powinien publikować, skoro we Francji gen. Pétaina niektórzy pisarze, głównie Żydzi, byli zakazani. Ataki gruźlicy wracały z coraz większą siłą. Nieraz tygodniami spędzał czas w łóżku. Miał świadomość przemijania, śmierci. Nigdy nie dawał za wygraną. To było jego credo. Nie popadać w zwątpienie, w nicość, w nijakość. W „Notatnikach” pisał: Nie ma wolności dla człowieka, jak długo nie pokonał strachu przed śmiercią. Ale nie przed samobójstwem. Zwyciężyć to nie znaczy ustać. Móc umrzeć z podniesionym czołem, bez goryczy.
Został już uznanym pisarzem, był moralistą. Po wydaniu „Mitu Syzyfa” i „Obcego” zaczęto uważać go za twórcę poematów filozoficznych. Czy Camus był filozofem? Unikał zakwalifikowania do jakiejkolwiek formacji. Aczkolwiek jego tezy i poglądy na dobre zadomowiły się w filozofii politycznej. Wydaje mi się — pisał — że pisarz nie powinien przymykać oczu na dramaty jego czasów i że gdy tylko może, powinien w sprawach tego świata zajmować wyraźne stanowisko. Czasami jednak winien również zachować pewien dystans w stosunku do rozgrywającej się na naszych oczach historii. Filozofem w rozumieniu Platona, Kanta czy Hegla nie był. Był pisarzem moralistą, w którego twórczości etyka zajmowała ważną pozycję. Pragnął zlaicyzować nakazy ewangeliczne. Nie wierząc w Boga, odczytał Ewangelię po swojemu. Kodeks postępowania przedstawiał w utworach. Jednak nie uzurpował sobie roli przewodnika. Nie z braku pewności. Raczej z pokory, którą noszą w sobie najwięksi. Pokory wobec ostatecznych pytań i sądów. Uważał, że pisarz może ludziom pomagać jedynie poprzez swoje utwory. Nie ma prawa uważać się za przewodnika sumień. Nie jest to kapitulacja, lecz raczej realna ocena własnych możliwości.
W 1945 r. Camus został ojcem bliźniąt — Catherine i Jeana. Pracował nad „Dżumą”, która ukazała się w 1947 r. Ta powieść — moralitet — przyniosła mu światową sławę. Wszystko bywa absurdalne, świat staje do góry nogami, wszystko się wali, wszyscy umierają bez wyjątku: dzieci, starcy, zbrodniarze, bohaterowie. Jak się bronić przed absurdem? Obrona nie ma sensu, gdyż jesteśmy skazani na absurd. Absurd to jednak nie zło. To konieczność. Ale nie wolno godzić się na zło. Nie wolno godzić się na żaden jego przejaw, nawet najdrobniejszy. Czy zło można pokonać? Ludzie — pisał Camus
— są wyczerpani złem albo zrezygnowani, co na jedno wychodzi. Tyle tylko, że nie mogą już znieść kłamstw na ten temat. Zła niczym nie można usprawiedliwić. Ani rozumem, ani sercem. Nawet jeśli dżumy nie da się pokonać, nawet jeśli nie da się zwyciężyć w ludożerczej wojnie, nie znaczy to, że należy przystać do wroga. Na naszym świecie są zarazy i ofiary. W miarę możliwości nie należy być po stronie zarazy. To wszystko, aż wszystko.
Camus wygłosił prelekcję dla dominikanów (grudzień 1946). Był na niej obecny amerykański pisarz Julien Green, katolik. Dał następujące świadectwo o Camusie: Mimo że chory i wyraźnie zmęczony, sposób, w jaki przemawia, porusza mnie do głębi. Mówi o tym, czego oczekuje się od francuskich katolików w 1946 r. Jest wzruszający, przy czym wcale nie sili się na elokwencję. Sprawia to jego szczerość. Mówi szybko, prostymi zdaniami, zagląda do notatek. Ma bladą twarz, smutne spojrzenie, smutny jest też jego uśmiech. Po skończonej prelekcji ojciec Maydieu pyta mnie, czy chciałbym coś powiedzieć. Daję znak, że nie... Kilku słuchaczy zadaje pytania, czyniąc to tak niezręcznie, że lepiej by już było, aby się w ogóle nie odzywali. Jeden z nich, były rewolucjonista o naiwnym spojrzeniu, stwierdza coś, co wprawia wszystkich w osłupienie: „Panie Camus, ja doznałem łaski, a pan nie — mówię to z całą pokorą”. Jedyną odpowiedzią Camusa był ten jego smutny uśmiech... choć później oświadczył: „Jestem pańskim świętym Augustynem przed nawróceniem się. Walczę z problemem zła, nie mogąc sobie z tym poradzić”.
„Dżuma” ukazała się po wojnie, pracował nad nią, gdy przebywał w okupowanej Francji (1942-1943). „Dżuma” to nie tylko okrucieństwo nazistowskie, ona może być wszędzie. Tam, gdzie terror, wygnanie, lochy więzienne, cierpienie, śmierć, tam, gdzie władzę obejmuje zło. Camus pisał w liście do pani Rioux: „Dżumę” można interpretować na trzy sposoby. Jest ona jednocześnie relacją o epidemii, symbolem okupacji nazistowskiej (nawiązuje zresztą do wszelkich reżimów totalitarnych), wreszcie konkretną ilustracją pewnego problemu filozoficznego, a mianowicie zła. Camusa przestało interesować bohaterstwo i świętość. Chciał wiedzieć więcej: Jak być człowiekiem? Świata nie da się zrozumieć. Trzeba się zatem zająć człowiekiem.
Działając w ruchu oporu, Camus otrzymał fałszywe papiery na nazwisko Albert Mathé. W „Dżumie” ci, którzy walczą z zarazą, nie są przedstawiani jako bohaterzy. Oni „tylko” walczą. Camus nie wynosił swojego udziału w podziemiu do rangi bohaterskiego wyczynu. Nie uczestniczył w akcjach bojowych, pełnił rolę skrzynki kontaktowej, ale i tak spośród innych pisarzy i intelektualistów zapisał najbardziej aktywną kartę. Rwał się do działania, robił to, na co mu pozwalano. W „Dżumie”, gdy zaraza się skończyła, ci, którzy ją przeżyli, wrócili do swoich zajęć. Tłum wyszedł na ulicę świętować koniec nieszczęścia i wyzwolenie. Francuzi podczas wojny — nie umniejszając roli członków ruchu oporu — na ogół kryli się po kątach. Gdy gen. Charles de Gaulle wkraczał do wyzwolonego Paryża, witano go kwiatami i owacyjnie. Paryżanie czuli się zwycięzcami. Camus zachowywał się jak narrator, doktor Rieux z jego książki: Radość jest zawsze zagrożona. Wiedział bowiem to, czego nie wiedział ten radosny tłum i co można przeczytać w książkach, że bakcyl dżumy nigdy nie umiera i nie znika, że może przez dziesiątki lat pozostać uśpiony w meblach i bieliźnie, że czeka cierpliwie w pokojach, w piwnicach, w kufrach, w chustach i w papierach, i że nadejdzie być może dzień, kiedy na nieszczęście ludzi i dla ich nauki dżuma obudzi swe szczury i pośle je, by umierały w szczęśliwym mieście.
Camus był mężczyzną przystojnym, o smutnym spojrzeniu, tajemniczym głosie, podobał się kobietom. W „Notatnikach” znajdujemy taki zapis: Seks prowadzi donikąd. Nie chodzi o moralność, ale o nieproduktywność. Można mu ulegać, porzucając twórczość. Tylko z czystością łączy się rozwój osobisty. Seks daje zwycięstwo, ale tylko wolny od imperatywów moralnych. Rychło jednak staje się klęską — i jedynym zwycięstwem jest kolejne zwycięstwo nad nim: czystość... Rozkiełzany seksualizm prowadzi do filozofii nieznaczenia. Czystość, na odwrót, przywraca światu sens. Nie są to jedyne jego notatki o seksie. Czy dlatego tyle uwagi mu poświęcał, że był jego niewolnikiem? Będąc w związku z jedną kobietą, pisał do drugiej: Nawet jeśli nie mam racji i nawet jeśli cierpisz, cóż obchodzi Cię cała reszta. Nie widzę w tej sytuacji niczego uwłaczającego, ponieważ ani Ty, ani ja nie zachowywaliśmy się niestosownie. Zresztą nawet gdyby ludzie tak uważali, doskonale wiemy, że tak nie było. Wiesz również to, że jeśli o nas chodzi, niczego nie zdążyliśmy zepsuć. Nie widzę w tym żadnego absurdu, byś do mnie pisała, odwiedziła mnie, zadzwoniła do mnie czy spojrzała na mnie czule... Sama rozmowa z kobietą sprawiała mu przyjemność. Wolał rozmawiać z kobietami niż z mężczyznami. Matka była dla niego całym światem. Ojca nie znał. Nie był wiernym kochankiem, sam zaś wyrzucał kobietom niewierność nawet wówczas, gdy się zaledwie zdrady domyślał. Pisał o zagrożeniach seksu dla pisarza, dla twórcy, dla rozwoju osobistego, który łączy się tylko z czystością, jednocześnie sam stosunki seksualne z kobietami traktował dość nonszalancko. Przyjaciele uważali, że kolekcjonuje kobiety. Piękna Simone Hié, obracająca się w środowisku artystycznym, długo opierała się urokowi Camusa. Została jego pierwszą żoną. W tym samym czasie obdarzał uczuciami dwie kobiety, Yvonne i Francine. W liście do Yvonne pisał: Prawdopodobnie zmarnuję sobie życie, jeśli rozumieć je w potocznym tego słowa znaczeniu. Mam na myśli ewentualny ożenek z F., chyba że ona się na to nie zgodzi. Już od dawna nie dostaję od niej żadnych wiadomości... tak bardzo chciałbym Cię pocałować, a równocześnie odejść... będę igrał z losem, by ponieść porażkę: to właśnie usiłowałem Ci powiedzieć. Drugą jego żoną została Francine Faure. Camus pisał: Pozwólmy działać absurdalnemu bożkowi, który jest dokładny i elegancki, nieco ironiczny i strasznie szybki, kiedy uderza. Jego religia polega na tym, by nie starać się unikać ciosów, lecz umieć je przyjmować.
Camus w sferach paryskich intelektualistów był postacią powszechnie znaną. Po II wojnie światowej Paryż jeszcze przez kilka lat utrzymywał przedwojenny status kulturalnej stolicy świata. Kawiarnie zamieniły się w miejsce gorących dysput. Prowadzili je Albert Camus, JeanPaul Sartre i jego towarzyszka życia Simone de Beauvoir. Jadali wspólnie obiady, pili wino do późnych godzin nocnych, w La Rose rouge słuchali śpiewu Juliette Gréco. Sceptycyzm Camusa odbierali jako cynizm. Różnili się w poglądach na wiele tematów. Sartre i Simone de Beauvoir wyznawali radosny ateizm. Camusowa niewiara była wyrazem niepokoju i bezradności. Sartre — powiedzieć można — był prostackim ateistą, odrzucał Boga jako przeżytek i burżuazyjny skansen. Camus toczył ciągły spór z Bogiem, czy raczej o Boga, albo przeciwko Niemu. Dał tego wyraz „Dżumie”, w postaciach doktora i jezuity. Camusa interesuje przede wszystkim cierpienie człowieka. Ono jest odbiciem jego stosunku do Boga. W „Notatnikach” pisał: Sens mojego dzieła: tylu ludzi jest pozbawionych łaski. Jak żyć bez łaski? Trzeba na to przystać i uczynić, czego nie uczynił chrystianizm: zająć się potępionymi.
Ostatecznie Camusa i Sartre'a poróżni stosunek do stalinizmu. Sartre uważał, że jeśli ktoś z jakiegokolwiek powodu nie popiera Związku Sowieckiego, nie może zasiadać w gronie ludzi postępowych. Camus został zatem wykluczony. Sartre nie przebierał w słowach, uchodził za króla intelektualistów, z jego opinią liczyła się intelektualna stolica świata. Sartre w czasie wojny nie pojawił się w ruchu oporu. Natomiast po wojnie należał do najbardziej żarliwych lustratorów. Ponieważ wśród francuskich literatów i artystów przeważali kolaboranci, Sartre miał pole do popisu. Camus, który działał w ruchu oporu, był ostrożny w ferowaniu wyroków. François Mauriac (również działacz ruchu oporu) po wojnie głosił hasło pojednania Francuzów. Tych, którzy kolaborowali z hitlerowcami, z tymi, którzy działali w podziemiu. Jako chrześcijanin domagał się przebaczenia kolaborantom. Camus przeciwstawił się miłosierdziu, apelując o sprawiedliwość. Odrzucał miłosierdzie na tamtym, dla niego jako niewierzącego, nieistniejącym świecie. Domagał się sprawiedliwości tu, na ziemi. Polemika wierzącego z ateistą rozgorzała na łamach powojennej prasy francuskiej. Camus opowiedział się nawet za karą śmierci. Jednak gdy przyszło do konkretnych działań, podpisał się pod listem o ułaskawienie pisarza Roberta Brasillacha (nie kryjąc przy tym odrazy do zdrajcy; ostatecznie Brasillach został stracony, był to we Francji jedyny wyrok śmierci na pisarzu, więcej wyroków wykonano na dziennikarzach). Spór między Camusem a Mauriakiem był sporem między członkami ruchu oporu, każdy z nich miał prawo głosu. Takiego prawa moralnego Sartre nie miał, a wypowiadał się najgłośniej i najbardziej radykalnie.
Sartre zaskoczył wszystkich wspomnieniem pośmiertnym, pełnym peanów na cześć Camusa. W jednym z wywiadów oświadczył, że łączyło ich wiele, zaś Camus nigdy nie robił mi świństw i ja również mu nie robiłem, co, jak wiadomo, w odniesieniu do autora „Muru” było nieprawdą. Sartre był doktrynerem, Camus — wrażliwym na cierpienia człowieka myślicielem. Autorowi „Dżumy” przypisywano pesymizm. Przypisywali mu go chrześcijanie i komuniści. Camus pisał: Powiedziałbym, że na ludzki los patrzę pesymistycznie, natomiast jestem optymistą, co się tyczy człowieka. Wierzącym zazdrościł wiary. Sam musiał się zadowolić tym, co względne. Zasady moralne, tak jak wiedzę — trzeba zdobywać samemu. Camus, żałując, że nie wierzy w Boga, pisał: Bóg był — i jak sądzę jest jedną z szans człowieka, a tym wszystkim, którzy się od niego odwrócili, pozostaje odnalezienie innej drogi, jednakże bez zbytniej pychy i bez zbytnich złudzeń.
Albert Camus z upływem czasu czuł się coraz bardziej osamotniony. Zabrał się do pisania kolejnej książki. Podjął w niej temat, który zbulwersował opinię. „Człowiek zbuntowany” (książka ukazała się w 1951 r.) — uważa Joanna Guze — to analiza buntu w jego postaci metafizycznej i historycznej, plus relacja: bunt—sztuka. To dzieło w pełnym tego słowa znaczeniu filozoficzne. Camus odżegnywał się od bycia filozofem, sięgał do refleksji literackich, społecznych i politycznych. W „Człowieku zbuntowanym” przekroczył granice, w których dotąd się obracał, przekroczył granicę absurdu. Camus: W obliczu zła i śmierci człowiek całą swoją istotą woła o sprawiedliwość. Chrystianizm historyczny odpowiedział na to wołanie ogłoszeniem królestwa i życia wiecznego, w które trzeba uwierzyć. Cierpienie zużywa nadzieję i wiarę; po czym trwa dalej, bez żadnych już wytłumaczeń. Toteż ludzie pracy, ten tłum, który cierpi i umiera, nie ma boga. Nasze miejsce jest u jego boku, z dala od dawnych i nowych doktorów. Chrystianizm historyczny uleczy od zła i zbrodni poza historią; ale zła i zbrodni doświadcza się w historii. Materializm współczesny, ze swej strony, wyobraża sobie, że daje odpowiedź na wszystkie pytania; ale służąc historii, powiększa zbrodnię, wszelkie usprawiedliwienie pozostawiając przyszłości, co także wymaga wiary. W obu przypadkach trzeba czekać, gdy niewinny wciąż umiera. Od dwudziestu wieków suma zła nie zmniejszyła się na świecie.
Ani Marks, ani Biblia — tak lakonicznie i trochę na skróty może być skomentowana moralistyka Camusa. A co pozostaje w zamian?
Bunt! W 1945 r. napisał artykuł (liczący 15 stron) dla „L`Existence” pt. „Uwagi na temat buntu”. Pytał w nim, kim jest człowiek zbuntowany? Jest nim przede wszystkim człowiek, który potrafi powiedzieć: Nie. Który się nie lęka. Nie jest jednak przy tym człowiekiem, który rezygnuje, zatem umie powiedzieć: Tak. Jeśli człowiek buntuje się przeciwko temu, że czeka go śmierć, jest to naturalne, zrozumiałe. Dzieje człowieka zawsze są niespełnione, a nieśmiertelność złudna. Wszelką negację należy jednak przekuć w afirmację wolności i sprawiedliwości. Ziemski los wzbogacić o bunt. Buntuję się, więc jestem. Camus swoją życiową postawą i w swojej twórczości sięgał do źródeł wartości ludzkiej egzystencji. Wyrażał sprzeciw wobec nieposzanowania godności człowieka. Ponieważ człowiek jest skazany na umieranie i nie może odwrócić swojego losu, ponieważ świat jest absurdalny i człowiek jest w absurdzie zanurzony, ponieważ trucizna zaraża ludzkość, człowiekowi „pozostaje” być absolutem.
Camus proponował bunt twórczy, ozdrowieńczy, bunt, który nie niszczy; bunt nie potrafi obejść się bez pewnego rodzaju miłości. Camus w „Człowieku zbuntowanym”: Ci, co nie znajdują odpoczynku ani w Bogu, ani w historii, chcą żyć dla innych, którym równie jest trudno jak im samym, to znaczy dla upokorzonych... I tak skazańcy katoliccy w więzieniach Hiszpanii odmawiają przyjęcia komunii, ponieważ księża reżimu w pewnych więzieniach wprowadzili przymus komunii. Oni także, opowiadając się za ukrzyżowaną niewinnością, odrzucają zbawienie, jeśli ceną za nie ma być niesprawiedliwość i ucisk. Ta szalona wielkoduszność jest wielkodusznością buntu, który darzy siłą miłości i odrzuca niesprawiedliwość. Bunt, i w tym jego honor, odrzuca wyrachowanie i wszystko podporządkowuje życiu i żyjącym braciom. Oto jego dar dla tych, którzy przyjdą: prawdziwa wielkoduszność wobec przyszłości polega na oddaniu wszystkiego teraźniejszości.
W 1956 r. pojawił się dość nieoczekiwanie „Upadek” — obszerne opowiadanie, ukazujące człowieka w jego dwoistości, zakłamaniu, fałszu. Człowiek z nieposzlakowaną opinią, szlachetny, wspierający potrzebujących, słowem — ideał, pewnej nocy wracając od przyjaciółki, idąc jednym z mostów nad Sekwaną, dostrzegł sylwetkę dziewczyny przechyloną przez balustradę. Ten pod każdym względem dobry, porządny człowiek, nie wiadomo czemu minął desperatkę szykującą się do samobójczego czynu. Minął ją bez słowa, nawet nie odwrócił głowy. Za chwilę usłyszał krzyk. A potem zaczęło się dla niego całkiem inne życie. Zobaczył siebie, jakim był w rzeczywistości. Prysł wizerunek człowieka sukcesu, jak byśmy dziś powiedzieli. Skończyło się harmonijne, chlubne życie. Zakończyło się klęską. Zaczął oskarżać siebie i innych. Żadnych usprawiedliwień, nigdy i dla nikogo... nie uznaję dobrej intencji, szacownej pomyłki, niechcianego kroku, łagodzącej okoliczności. U mnie nie błogosławi się, nie rozdaje rozgrzeszeń. Robi się rachunek, zwyczajnie, i potem: Tyle i tyle. Jest pan człowiekiem zepsutym, lubieżnikiem, mitomanem, pederastą, artystą etc. Tak. Zwięźle i krótko. W filozofii i polityce jestem więc za każdą teorią, która odmawia człowiekowi niewinności, i za każdą praktyką, która traktuje go jak winnego. Jednak Camus rzucił człowiekowi koło ratunkowe. Włożył w jego usta słowa o łaknieniu, pragnieniu łaski:
O dziewczyno, skocz raz jeszcze do wody, żebym po raz drugi miał szansę uratować nas oboje!
W październiku 1957 r. Albert Camus otrzymał literacką Nagrodę Nobla. Był najmłodszym laureatem po R. Kiplingu (42 lata). W „Notatnikach” nerwowe uwagi: Nobel. Dziwne uczucie przygnębienia i melancholii. Dwudziestoletni, ubogi, nagi, znałem prawdziwą chwałę. Moja matka. Matka noblisty przebywała w Algierii. Wysłał do niej telegram: Mamo, nigdy mi Ciebie tak bardzo nie brakowało.
Kończę pisać ten tekst i stwierdzam, że nawet nie dotknąłem sedna Camusowych myśli. Nie ukazałem bohatera absurdalnego, jakim jest Syzyf. Jest nim, czy może być, każdy z nas. Syzyf napina ciało i zaczyna dźwigać kamień, pcha go po stoku, na jego twarzy widać ból i wysiłek. Dłonie obejmują głaz, paznokcie zdają się wbijać w kamień, palce krwawią. Należy zrobić wszystko, by uporać się z ciężarem. I wreszcie cel został osiągnięty. Alleluja! — wołają jedni. Hurra! — krzyczą drudzy. Ale jest to jedynie złuda, nie zwycięstwo. Syzyf za chwilę zobaczy, jak kamień runie w dół. Syzyf żyje w absurdzie. W absurdalnym marszu przez życie. W zmęczonym skupieniu schodzi więc na równinę. Tam, gdzie głaz spadł z góry i już czeka na niego. Głazkamień. Życie w radości i udręce. Syzyf zbiera w sobie resztki sił i resztki nadziei — staje przy kamieniu. Będzie próbował jeszcze raz, potem kolejny, i jeszcze jeden raz. Nabiera powietrza w płuca, kilka łyków wody dla orzeźwienia, połyka lekarstwo, by wróciła sprawność. Aż do bólu spina mięśnie. Znowu zmierzy się z górą. Choć już teraz wiadomo, wie o tym Syzyf, wiemy o tym my wszyscy, jaki będzie finał. Syzyf, stojąc na równinie, jeszcze przed startem jest świadom klęski. Więc cierpi. Cierpienie i myśli o samobójstwie bezustannie towarzyszą nam w życiu. Ale mimo to Syzyf nie odpuszcza, nie poddaje się, nie tchórzy. Choć przecież wie, że gdy osiągnie szczyt, kamień znowu spadnie. Ale pamiętajmy: nie liczy się to, co będzie, ważne jest to, co teraz. Więc teraz trzeba pchać kamień, by wynieść go na górę. Już stanął przy nim, ujął go, zaparł się nogami, pcha głaz pod górę, po raz kolejny rozpoczyna życie przez mękę. Absurdalny sens egzystencji. Szczyt przed nami! Szczyt nie do zdobycia!
Albert Camus zginął 4 stycznia 1960 r. w wypadku samochodowym, 4 kilometry za Sens, między Champigny sur Yonne a Villeneuve la Guayard. Samochód wpadł w poślizg i uderzył w drzewo. Auto prowadził przyjaciel Camusa, jego wydawca Michel Gallimard. Z czworga pasażerów na miejscu zginął tylko Camus. Jadący z nimi pies — zaginął. Gallimard umarł w szpitalu pięć dni później. Na adres Camusa 4 stycznia 1960 r. przyszło pismo z ministerstwa przyznające mu subwencje na założenie i prowadzenie własnego teatru. Miało się spełnić marzenie jego życia.
JERZY KLECHTA, dziennikarz i publicysta. W TVP 2 prowadzi magazyn „Bliżej świata”; autor wielu książek o tematyce historycznej i podróżniczej, a także watykańskiej.
opr. mg/mg