Chorał gregoriański to nie tylko śpiew, ale także podstawa modlitwy i medytacji. Jak sprawić, aby faktycznie mógł służyć temu celowi?
Najgłębsze doświadczenie chorału ma charakter osobistej medytacji (mogącej przerodzić się w kontemplację), tak podczas słuchania, jak wykonywania czy po prostu przywoływania go w wyobraźni.
Choć pełnia kontemplacyjnego przeżycia jest łaską, prowadząca do niego przez chorał medytacja jest zazwyczaj efektem świadomych działań. Punktem wyjścia jest tu poruszanie się i praca — tak myśli, jak i wyobraźni — w przestrzeni tekstu i bodźców dźwiękowych. Tym samym medytacja chorałowa lokuje się w zasadniczym nurcie benedyktyńskiej wrażliwości na kulturę i słowo, prowadzącej bezpośrednio ku teologii.
Najłatwiej w medytowaniu chorału wyjść od zapisu danego utworu. Impulsem do początkowego uruchomienia wyobraźni i myśli jest w pierwszym rzędzie tekst, obok niego zaś kształt melodii. Odczytujemy je na tle naszej znajomości Biblii, liturgii, a także zasad muzyki chorałowej.
Na początek poznajemy znaczenie całego tekstu, przechodząc pomału do znaczenia poszczególnych słów. Ostatecznie przyjdzie nam zatrzymać się na jednym z nich. Oglądamy je wtedy z rozmaitych stron, zestawiamy z innymi, rozcieramy, rozgryzamy — staramy się wniknąć w jego wnętrze, a także dać się nim przeniknąć.
Stąd już blisko do wgłębienia się w motywy melodyczne. Teraz, powiązane ze słowem, są najlepiej zrozumiałe. A skupiamy się w pierwszym rzędzie na tym, co charakterystyczne i co zwróciło naszą uwagę. Jest to pole dla wolnych skojarzeń wyobraźni. W nich zaś pobrzmiewają — mniej lub bardziej świadomie — nasze rozmaite sprawy i historie.
Na dalszym etapie możliwe jest zestawianie motywów i gra ich kształtów w polu tekstu, którego znaczenia dzięki takiemu czy innemu układowi linii melodycznej może nabrać określonego zabarwienia czy odcieni.
We wschodniej technice medytacyjnej (i u niektórych przedstawicieli tradycji monastycznej) podstawą jest opróżnienie umysłu, serca i wyobraźni z jakichkolwiek treści, aby przyjąć to, co przychodzi od Boga. Chorał jest doskonałym przykładem benedyktyńskiej drogi medytacyjnej, prowadzącej poprzez jak najgłębsze wejście w tekst. Jak staramy się pokazać, ułatwia je melodia. Radykalne ogołocenie z tego, co nasze, dokonuje się tu w sposób konstruktywny poprzez pokorne i łagodne, aczkolwiek możliwie jak najbardziej zaangażowane, otwarcie się na melodię i niesiony nią tekst. Zamiast nihilizmu totalnego ogołocenia mamy tu pozytywne doświadczenie stopniowego i łagodnego oczyszczania i nasycania nas rzeczywistością Wcielonego Słowa.
W tym spotkaniu tekstu z melodią zajść może przejście z samodzielnie przeprowadzanej medytacji (aktywnej) ku tej, która zostaje dana z góry (biernej). Tekst i melodia pełnią tu rolę swoistej „katapulty”. W pewnym momencie zaczynają być coraz mniej ważne, coraz mniej w nich dosłownego znaczenia. W jego miejsce pojawiają się tajemniczo wypływające z tekstu i melodii mistyczne impulsy wyrywające nas daleko od ograniczoności naturalnych tylko doznań.
Stały bieg linii melodii zapewnia nam, że pozostaniemy w obszarze medytacji nawet, gdy na moment wyrwaliśmy się z ograniczającej materialności brzmienia. Zawsze możemy powrócić do melodii: ona sama jest gotowa niezmiennie nieść nas dalej, dyskretnie i konsekwentnie. Wystarczy się jej powierzyć, oddać naszą zasadniczo zbędną kontrolę nad doświadczeniem medytacji, a wtedy będziemy zaprowadzeni ku przestrzeniom najczystszej mistyki.
Medytując chorał, poruszamy się wciąż na granicy tego, co naturalne i tego, co nadprzyrodzone. Jesteśmy strzeżeni zarówno przed łatwym pięknoduchostwem, jak i akustycznym naturalizmem. Z jednej strony wymaga to stanu wytężonej uwagi i wzmożonej czujności — maksymalnego zaangażowanie ludzkich środków ekspresji i percepcji. Z drugiej zaś jest dojściem do granic i ich doświadczeniem, ale też pójściem dalej, z szansą na, skądinąd nieoczekiwane, znalezienie się po drugiej stronie.
Wszedłszy głębiej w kołyszący nurt linii chorałowej melodii, ukształtowany wątkami znaczeń słów, nie możemy nie poddać się jej subtelnemu i niosącemu pokój rytmowi — pozornie nieregularnemu, lecz w rzeczy samej bliskiemu temu, czym normalnie pulsuje nasze życie i przyroda. Chorał jest tajemniczym świadkiem przecinania się kosmicznej makrostruktury świata z jego mikrokosmosem. Oczywiście zawdzięcza to byciu maksymalnie blisko (jak chyba żadna inna muzyka) człowieka. Brzmi w nim bowiem nie tylko echo chórów niebiańskich, ale i najskrytszych drgnień naszego serca.
Chorał to najczystsza pieśń naszej egzystencji — śpiew naszej kondycji. Kruchy i słaby, nieustannie niesie w sobie wolę rozwoju i dążenia ku wzniosłości. Spojrzenie z dystansu na wijącą i pnącą się linię melodii może być okazją do spojrzenia na nas samych we Wszechświecie — na nas wobec Boga. Skoro każde słowo Biblii właśnie o tym mówi, jest to wciąż ta sama pieśń — rozbrzmiewająca w niezliczonych wariantach, pomnożonych o naszą wrażliwość, skojarzenia i wspomnienia. Chorał pozwala nam połączyć pozornie odległe od siebie wątki naszego życia w jedną, często zaskakującą, całość. Może stać się punktem odniesienia dla naszego życia — jego ostatecznym i długo oczekiwanym nastrojeniem.
W takim, egzystencjalnym ujęciu chorał może okazać się łącznikiem pomiędzy liturgią a życiem. Oddziaływanie jego samego wzbogacone jest, a raczej współdziała z tym, co niesie liturgia. Świadomość celebrowanej w niej tajemnicy wiary i związanych z nią treści czy emocji to najlepszy klucz do słuchania, interpretowania i medytowania chorału. Melodie przeznaczone na dany obchód liturgiczny zestawiamy z naszym wyobrażeniem o nim. Niekiedy pozwala nam łatwiej przeżyć określony nastrój, innym razem jesteśmy z kolei zaskoczeni, niekiedy wręcz zszokowani. Pojawia się szansa rozszerzenia horyzontu naszej świadomości danej uroczystości. Dzięki chorałowi możemy dotknąć wrażliwości minionych pokoleń chrześcijan i, wyzwalając się ze zbytniej subiektywności, pogłębić nasze przeżywanie liturgii.
Chorałowych śpiewów mszalnych słuchamy, ukierunkowując się ku Eucharystii. Naświetlają ją z rozmaitej strony. Są jej tłem i komentarzem. Przegląda się w nich ze wszystkich stron, umożliwiając nam zarazem przepiękne adorowanie jej na wiele sposobów. Melodia chorałowa zawsze otwiera nasze przeżywanie Eucharystii na nowe treści. Wyzwala nas z doczesnych ograniczeń wyobraźni czy rozumu, przenosząc w obszary właściwe mistyce. Tam właśnie, w Eucharystii, to, co niewypowiedziane dźwiękami, znajduje swój głęboki, nadprzyrodzony sens.
Wsłuchując się w chorał w kolejnych godzinach, dniach i latach śpiewania Liturgii Godzin, coraz łatwiej nam odnaleźć w nim prawdę o czasie i jego upływie. Nasze przeżycia, związane z nimi emocje, spotkania — wszystko, co tworzy kolejne dni, dzięki towarzyszącym klasztornemu życiu melodiom zostaje zatrzymane i oswojone. Wydarzenia mijają, melodie wciąż powracają. Ich systematyczne słuchanie — także poza klasztorem — może uczynić je nie tylko formą pamięci, ale także pocieszenia. Łatwiej tak przetrwać sporą nieraz huśtawkę nastrojów. Mamy wszak oparcie w rzeczywistości sprawdzonej przez długie wieki, wyżłobionej niezmierną liczbą ludzkich przeżyć i ostatecznie sprowadzającej je do modlitwy.
Jest też możliwe, że słuchanie czy śpiewanie chorału będzie trudem. W wyniku naszych takich czy innych nawyków słuchowych lub zwyczajnej, nieraz długiej, niedyspozycji, doświadczać będziemy chorału jako pustyni. Trzeba wtedy wytrwać, przełamać się i zachować mu wierność. Niewykluczone, że będzie to droga naszego oczyszczenia.
Trud doświadczania chorału może nas ogołocić z powierzchownych wyobrażeń i upodobań natury tak estetycznej, jak i duchowej. Poddanie się — cierpliwe, jeśli nawet z oporem — linii jego melodii jest szansą dla otwarcia naszego serca ku prawdziwej medytacji, wzbierającej najczystszą tęsknotą, płynącą z głębin naszego jestestwa.
Wszystko ostatecznie sprowadza się w chorale do milczenia: najlepszej szkoły medytacji. Ukrywa się ono pomiędzy frazami, na krawędziach ich intonacji czy wybrzmień. W zależności od tempa wykonania, „smakowania” architektury i akustyki, wreszcie od jakości relacji w śpiewającej wspólnocie, tych ziaren milczenia mamy więcej lub mniej. Trzeba je wyłuskać spomiędzy dźwięków. Koją ból, zasiewają w sercu tęsknotę za pokojem i takim milczeniem, które daje go w pełni. To momenty, w których melodia jakby zamierała, przełamywała się, nabierała oddechu rozpędu. To czas, by osiadła w sercu, by zaczęła rezonować — byśmy poczuli, że jest już w nas.
Milczenie w chorale jest jednocześnie podstawowe i ostateczne. Z niego chorał wyrasta i w nim niknie. Ze względu na delikatną strukturę to jemu, z całej muzyki, jest najbliżej do milczenia. Poprzedza go święty moment skupienia — zbierania się do śpiewu lub słuchania, chwila usłyszenia w sobie dźwięku, który ma zabrzmieć, moment przeczucia emocji i doświadczenia, w które będziemy wchodzić, towarzysząc (słuchaniem czy śpiewem) melodii chorałowej. Na koniec — sam chorał też wtula się w milczenie. Delikatność i wrażliwość jego melodii nieustannie przypomina, że milczenie jest sednem wszystkiego. Przeziera poprzez szczeliny fraz, ale i ostatecznie to w nim znajdzie ukojenie melodia. Jak długa i wspaniała by nie była, nie jest w stanie go przemóc. Zawsze pozostanie jedynie tęsknotą za nim albo wariacjami na jego temat. Jest to swoista adoracja milczenia — stanięcie w sercu najczystszej Obecności.
Bernard Sawicki OSB, W chorale jest wszystko. Ekstremalny przewodnik po śpiewie gregoriańskim
Wydawnictwo Benedyktynów TYNIEC
ISBN: 978-83-7354-550-2
opr. mg/mg