Dlaczego człowiek czuje potrzebę kochania innych
Dlaczego człowiek czuje potrzebę kochania innych? Powyższe pytanie jest niezwykle ważne, gdyż dotyka tajemnicy człowieka. Potrzeba kochania jest najbardziej niezwykłym dążeniem człowieka na tle wszystkich jego potrzeb, pragnień i aspiracji. Jest to dążenie obce prawom przyrody i prawom ewolucji. W naturze bowiem dominuje walka o byt (zwierzęta walczą o swoje przetrwanie kosztem innych zwierząt) oraz naturalna selekcja (organizm silniejszy zwycięża kosztem słabszego). Także w człowieku wiele sfer nie tylko nie dąży do miłości, ale wręcz sprzeciwia się miłości. Miłość jest obca logice ludzkiego ciała, które - pozostawione samo sobie - w sposób spontaniczny dąży do zaspokojenia potrzeb fizycznych (snu, pokarmu, tlenu, wypoczynku) oraz biologicznych instynktów (np. popędu seksualnego). Miłość jest również obca logice ludzkiej psychiki. Nasze emocje szukają przede wszystkim dobrego nastroju, a nie miłości. Z kolei nasze subiektywne myśli i przekonania dążą do wymyślenia najłatwiejszej drogi do szczęścia. A taką drogą na pewno nie jest miłość. W tej sytuacji rzeczywiście możemy się zdumiewać naszą potrzebą i naszą zdolnością do podjęcia troski o innych, do ofiarowania innym ludziom naszego czasu, naszej obecności, naszych zdolności i uczuć, naszej pracowitości, a czasem nawet naszego życia. Jakże nie zdumiewać się zwłaszcza miłością macierzyńską. Przecież każda mama to ktoś aż tak bardzo kochający, że potrafi ofiarować swemu dziecku kawałek własnego ciała i część swojej krwi.
Skąd zatem bierze się ta niezwykła potrzeba i zdolność człowieka, by kochać? Niektórzy psycholodzy i socjolodzy próbują tę tendencję interpretować jako wynik konieczności życiowej, jako sposób na przetrwanie. Twierdzą, że skoro człowiek nie może uniknąć kontaktu z innymi ludźmi, to stara się odnosić do nich z miłością po to, aby zyskać ich przychylność i życzliwość. Miłość nie jest zatem jakimś darem czy wyrazem troski o innych ludzi, lecz jedynie ukrytym egoizmem i strategią na przetrwanie. Trudno jednak zgodzić się z takim tłumaczeniem, gdyż w rzeczywistości niczego ono nie wyjaśnia. Pozostaje przecież nadal pytanie: dlaczego człowiek potrafi wymyślić strategię na przetrwanie w oparciu o miłość, a nie np. w oparciu o egoizm, manipulację czy prawo pięści? Jak to się dzieje, że człowiek, który biologiczne wyszedł ze świata przyrody, który ma ciało i instynkty biologicznie podobne do świata zwierząt, potrafi stać się bezinteresownym darem dla innych?
Jedyna logiczna odpowiedź na to pytanie płynie z Pisma Świętego, które odkrywa przed nami ostateczną tajemnicę człowieka. Zostaliśmy stworzeni na obraz i podobieństwo Boga, który jest miłością. Istniejemy tylko dlatego, że Ktoś pierwszy nas pokochał: od zawsze i nieodwołalnie. Ten Ktoś uzdolnił naszych rodziców i innych ludzi, by przyjęli nas z Bożą miłością (chociaż w ludzki, czyli niedoskonały sposób) i by swoją miłością rozbudzili w nas pragnienie pokochania Boga, siebie samego oraz drugiego człowieka. Gdybyśmy nie byli dziełem Stwórcy, który jest Miłością, gdybyśmy byli jedynie rezultatem biologicznej ewolucji, wtedy nasze życie opierałoby się — tak, jak u zwierząt — jedynie na grze instynktów i popędów. Wtedy nigdy nie pojawiłaby się w nas potrzeba pokochania kogokolwiek. A nawet gdyby — teoretycznie rzecz biorąc — pojawiłaby się w nas taka potrzeba, musiałaby ona zostać uznana za zupełnie bezsensowną i nielogiczną. Byłaby jakimś niezrozumiałym wybrykiem natury i zaburzeniem praw przyrody.
Ponad 20 lat temu, gdy spędzałem w domu rodzinnym wakacje po pierwszym roku studiów seminaryjnych, odwiedziło mnie dwóch pracowników pewnej instytucji państwowej, która w tamtych czasach miała za zadanie walkę z Kościołem. Panowie ci próbowali przekonać mnie, że Kościół nie ma już przyszłości i że w związku z tym powinienem wystąpić z seminarium, abym — jak to określili - nie zmarnował życia, abym był użyteczny dla społeczeństwa. Wtedy spytałem moich rozmówców czy są marksistami i ludźmi niewierzącymi. Obaj byli zaskoczeni pytaniem, ale potwierdzili, że tak. Wtedy zadałem drugie pytanie: jak człowiek niewierzący może proponować komuś, by był użyteczny dla społeczeństwa. Jeśli natura dała mi przypadkowo zdolność myślenia, a śmierć biologiczna jest kresem mojego życia, to jedyna logiczna postawa polega w tej sytuacji na kierowaniu się skrajnym egoizmem i na wykorzystywaniu innych ludzi dla mojego zysku. Jak człowiek niewierzący może mi proponować, bym był użyteczny dla społeczeństwa czy dla kogokolwiek poza mną samym? Moi rozmówcy byli tak bezradni wobec tego pytania, że... przeprosili za najście, odjechali i nigdy się już więcej nie pojawili. Człowiek, który jest ateistą, nie ma żadnych możliwości, by znaleźć logiczne uzasadnienie dla życia opartego na miłości. Jeśli mimo to czuje potrzebę kochania, to sam dla siebie staje się niezwykłą zagadką, która krzyczy wręcz o znalezienie sensownej odpowiedzi.
Gdy pada pytanie o to, skąd rodzi się w nas potrzeba kochania, to przypominam sobie jeszcze inne spotkanie. Tym razem już zupełnie współczesne, bo z zeszłego roku. Rozmawiałem z gronem pedagogicznym w szkole, do której zostałem zaproszony na spotkanie z młodzieżą. Jedna z nauczycielek powiedziała wtedy, że ona inaczej niż Kościół mówi na lekcjach biologii na temat pochodzenia człowieka. Z uśmiechem wyjaśniłem, że nie jest to możliwe z tego prostego powodu, iż biologia i Kościół mówią o dwóch zupełnie różnych rzeczach. Biologia próbuje (choć nadal nie wyszła poza hipotezy) wyjaśnić, w jaki sposób pojawiło się ciało człowieka. Tymczasem Kościół dzięki Bożemu Objawieniu wyjaśnia, skąd wziął się człowiek i dlaczego ktoś, kto ma ciało podobne do świata zwierząt, potrafi żyć zupełnie inaczej niż zwierzęta, dlaczego potrafi myśleć i kochać, mieć sumienie i być odpowiedzialnym. Kościół zatem podejmuje pytanie, którego w ogóle nie stawia biologia: jak to się dzieje, że człowiek ma zdolności i potrzeby, które nie są zapisane w jego cielesności i które nie występują w przyrodzie?
Na koniec jeszcze jedna refleksja. Otóż potrzeba i zdolność kochania, którą obdarował nas Bóg, jest czymś, co podlega procesowi wychowania. Odnosi się to do wszystkich potrzeb człowieka. Musimy przecież czuwać nad naszym sposobem zaspakajania każdej potrzeby. Dla przykładu naszym zadaniem jest świadome kontrolowanie sposobu zaspakajania potrzeby odżywania (żeby nie jeść za dużo lub za mało), potrzeby przynależności (żeby nie wchodzić w toksyczne grupy lub nie manipulować innymi ludźmi), potrzeb emocjonalnych (żeby one nie rządziły naszym życiem lub żeby nie próbować „radzić sobie” z emocjami za pomocą alkoholu czy narkotyków). Nic dziwnego, że procesem wychowania powinna być objęta ta najbardziej niezwykła potrzeba, jaką jest miłość. Wychowywać potrzebę miłości, to najpierw czuwać, by nie została ona zagłuszona. Stłumienie potrzeby, by kochać grozi zwłaszcza wtedy, gdy ktoś doznaje wielu krzywd, gdy nie czuje się kochany, gdy trudno mu uwierzyć w istnienie miłości lub gdy ulega egoizmowi, czyli podąża za iluzją łatwego szczęścia: bez wysiłku i bez miłości. Z kolei wypaczenie potrzeby, by kochać grozi zwłaszcza wtedy, gdy ktoś myli miłość z uczuciem, które towarzyszy miłości, z zakochaniem, z wygodnym byciem razem, ze współżyciem seksualnym, z „wolnym” związkiem (czyli związkiem nietrwałym, powierzchownym, do pierwszej próby). Świadomie wychowywać i dojrzale kształtować potrzebę miłości, to realizować tę potrzebę w taki sposób, w jaki pokochał nas Chrystus. To uczyć się miłości wiernej i ofiarnej, a jednocześnie mądrej i wychowującej, czyli dostosowanej do zachowania drugiej osoby. To także odkryć, że szczere i dojrzałe pokochanie Boga oraz drugiego człowieka jest najlepszym sposobem, by naprawdę pokochać samego siebie i doświadczyć radości, jakiej ten świat dać nie może. Człowiek dojrzały to ktoś, kto odkrywa, że pokochanie innych — ta najbardziej niezwykła i zaskakująca potrzeba w człowieku — nie jest czymś nam obcym czy narzuconym, lecz jest jedyną drogą do pełnego człowieczeństwa i szczęścia.
W: „Katecheta”, nr 5(2001), s. 49-51
opr. mg/mg