Czy jest metoda na szczęście? Skoro otrzymaliśmy od Boga Dobrą Nowinę, to powinniśmy być szczęśliwi i pełni nadziei. Jednak z jakiegoś powodu na co dzień nie doświadczamy tego szczęścia
Kapucyn. Psycholog. Podczas studiów w Stanach Zjednoczonych poznał Martina Seligmana, twórcę psychologii pozytywnej i postanowił tę naukę zaszczepić na gruncie wiary. Publikuje w czasopismach psychologicznych i religijnych, wykłada na uczelniach, prowadzi rekolekcje. Wydał dwie książki. Najnowsza z nich prezentuje autorską koncepcję „czterech okien wdzięczności”. Z Piotrem Kwiatkiem o jego metodzie na szczęście rozmawia Joanna Świątkiewicz
Otrzymaliśmy od Boga Dobrą Nowinę, powinniśmy być zatem radośni i uśmiechnięci. Tymczasem jesteśmy postrzegani jako grupa ponuraków i cierpiętników. Na jakie emocje może sobie pozwolić katolik?
Często zastanawiam się nad tym, dlaczego przychodząc na niedzielną Eucharystię, wychodzimy ze świątyni tacy sami, czyli nieprzemienieni. Przecież podczas spotkania liturgicznego nie tylko słyszymy Dobrą Nowinę, ale jesteśmy zaproszeni do spotkania z dobrym i kochającym Bogiem. Tak, to prawda, że nie zawsze potrafimy tym pozytywnym przesłaniem poruszyć serce własne i innych ludzi.
Christopher Kaczor, autor książki „The Gospel of Happiness” (Dobra nowina o szczęściu) próbuje wyjaśniać ten fenomen. Twierdzi, że, po pierwsze, nie wszyscy chrześcijanie tak naprawdę żyją treścią wiary. Podobni są do ludzi, którzy mają w zasięgu ręki skuteczne lekarstwo, ale z różnych powodów nie sięgają po nie. Wielu chrześcijan nie stosuje się do nauki Chrystusa, która nie tylko wskazuje na Królestwo Boże po śmierci, ale również tutaj, na ziemi: „Oto bowiem królestwo Boże pośród was jest” (Łk 17,21).
Po drugie, osoby wierzące podlegają prawom biologii, tak samo, jak reszta społeczeństwa. Wyposażeni jesteśmy w określone geny, które nie tylko determinują kolor naszych oczu, ale (według niektórych badaczy) określają nawet poziom szczęścia. Ponadto ludzie wierzący, jak wszyscy inni, doświadczają konfliktów, przeżywają depresje i smutki, mają trudności w relacjach, mocują się z porażkami i trudami.
Dodatkowo w formacji chrześcijańskiej niekiedy można się spotkać z postawieniem przesadnego akcentu na świat duchowy i nadprzyrodzony, ale kosztem świata materialnego. Nie jest to właściwe podejście do przeżywania życia po chrześcijańsku. Sam papież Franciszek z ogromną pasją przypomina nam o pozytywnych aspektach podążania drogą wiary. Wystarczy przyjrzeć się tytułom ostatnich jego dokumentów, na przykład: Evangelii Gaudium — Radość Ewangelii albo Amoris Laetitia — Radość miłości.
Katolik może sobie pozwolić na wszystkie emocje. Jedynie forma ich przeżywania czy wyrażania będzie nieco inna, ponieważ człowiek wierzący będzie odwoływał się nie tylko do sfery racjonalnej, ale również duchowej.
Czy to znaczy, że katolik może dążyć do szczęścia i sukcesu?
Oczywiście, że tak! Mamy obowiązek wydobywać z siebie to, co najlepsze i nieustannie się rozwijać. W hierarchii dążeń do szczęścia na pierwszym miejscu będzie Bóg i świat wartości. Pod pojęciem sukcesu natomiast pomyślimy nie tylko o sławie, pieniądzach czy karierze, ale również o zdolności do kochania i tworzenia relacji, służbie i rezygnacji z siebie, pracy nad własnymi wadami, trosce o rozwój życia duchowego czy umiejętności przebaczania krzywd i urazów. Szczęście i sukces łączą się zatem nie tylko z wymiarem materialnym —ziemskim, ale również duchowym — wiecznym.
Kto osiąga prawdziwy sukces? Ten, kto odkrywa autentyczny skarb. Według mnie jest nim Miłość. Pismo Święte przypomina: „Bo gdzie jest twój skarb, tam będzie i serce twoje” (Mt 6,21). Cenna i ważna jest władza, wiedza, prestiż, uroda czy szerokie kontakty, ale to wszystko ostatecznie może okazać się drogą prowadzącą donikąd. Musiał się już nad tym zastanowić bogacz z Ewangelii Łukaszowej: „Głupcze, jeszcze tej nocy zażądają twojej duszy od ciebie; komu więc przypadnie to, coś przygotował?” (Łk 12,20). To ważna wskazówka również dla nas, gdzie szukać i jak przeżywać prawdziwy sukces i niekłamane szczęście.
Jak uruchomić w sobie pokłady szczęścia i radości? Czy jest na to recepta?
Recepty, czyli instrukcje albo wskazówki są, ale niestety nie działają magicznie. Z pomocą przychodzi nam psychologia pozytywna, która różni się od wiedzy poradnikowej. Proponowane przez nią metody opierają się na badaniach naukowych, a nie na iluzji łatwych i szybkich zmian. Posługuje się ona tzw. „interwencjami pozytywnymi”, czyli technikami, ćwiczeniami i aktywnościami, które mogą poszerzać zakres dobrostanu. Polegają one na wyrażeniu w formie praktycznej tego, co na gruncie badań i teorii się odkrywa i testuje.
Wśród wielu sprawdzonych metod polecanych przez psychologów pozytywnych są: praktykowanie wdzięczności, okazywanie życzliwości, budowanie relacji pozytywnych, rozwój życia duchowego, medytacja, cieszenie się przyjemnymi doznaniami takimi jak spacer, słuchanie muzyki czy uprawianie sportu. To wszystko może wydawać się oczywiste, ale paradoksalnie takie nie jest. Nie korzystamy bowiem z tych naukowo sprawdzonych recept. Otóż, kto z nas przeznacza 1% procent swojego czasu, czyli około 15 minut dziennie na gimnastykę?
Dla ludzi wierzących wielkim pokładem radości i szczęścia jest żywa wiara w Boga. Ilu z nich świadomie wchodzi na drogę doświadczenia duchowego, a ilu zatrzymuje się na tradycyjnym modelu kultywowania pobożności? Nie wszyscy posiadamy pozytywny i zdrowy obraz Boga. To postrzeganie ma fundamentalny wpływ na jakość naszego życia. Może bowiem pogłębiać w nas uczucie spokoju i harmonii albo — przy negatywnym obrazie Boga — nieustannie karać wyrzutami sumienia.
Na rynku wydawniczym pojawiło się wiele poradników pozytywnego myślenia, może wystarczy po nie sięgnąć, aby odmienić życie na lepsze?
Trzeba uważać, jaką książkę bierze się do ręki. Wiele z nich może podawać porady nie tylko mało skuteczne, ale nawet wprost szkodliwe. Osobiście lubię czytać książki rzetelnych autorów. Takich pozycji w Polsce jest coraz więcej, wystarczy wymienić publikacje Martina Seligmana, Barbary Lee Fredrickson, Sonji Lyubomirsky czy Eda Dienera.
Psychologii pozytywnej nie należy utożsamiać z pozytywnym myśleniem, choć nie jest niczym złym przepracowywanie „negatywnego głosu wewnętrznego” i wbudowywanie w jego miejsce narracji afirmacyjnej i optymistycznej. Niemniej nie powinno się naiwnie wierzyć, że „pomyślę o czymś miłym, a to się samo stanie”. Myśli oddziałują na świat emocji i nasze zachowania, jednak ten proces nie jest ani magiczny, ani życzeniowy.
Oprócz zmagania się z nieumiejętnością delektowania się chwilą i korzystania z jej dobrodziejstw przychodzą w życiu poważne trudności i cierpienie, na które nie mamy wpływu. Niełatwo wtedy myśleć pozytywnie...
Choć cierpienie i trudności mają wpływ na jakość naszego życia, nie stanowią jednak całkowitej przeszkody, by się nim cieszyć. Są na pewno wyzwaniem, egzystencjalnym testem, dzięki któremu szybciej dorastamy, poznając prawdę o sobie i Bogu. W konsekwencji otwiera się w nas nowa przestrzeń do przeżywania radości i satysfakcji.
Niełatwo myśleć o dobru czy pozytywności, kiedy skupiamy się wyłącznie na brakach, niedoskonałościach albo cierpieniu. Życie jest czymś więcej niż tylko brakiem czy chorobą. A nawet jeśli one się pojawiają, nie oznacza to, że stają się blokadą na drodze do pełni życia. Serdeczna więź z Bogiem może nam pomóc w cierpieniu dostrzegać piękno słońca czy nadzieję w nowym poranku.
Stworzył Ojciec koncepcję czterech okien wdzięczności, aplikując psychologię pozytywną na grunt wiary. Jakie korzyści otrzymujemy z tego mariażu?
Koncepcja czterech okien to model pomagający zauważyć, docenić i celebrować realne dobro obecne w życiu każdego człowieka. Codziennie możemy mieć więcej niż 100 powodów do szczęścia i radości, jeśli tylko nauczymy się otwierać okno serca na te codzienne, wyjątkowe, duchowe dary, a także na trud i wyzwania. Bo człowiek to nie tylko ciało i rozum, ale również duch. Ten aspekt jest szczególnie ważny.
Ponadto stworzony przeze mnie model docenia trudy i wyzwania, gdyż każdy z nas wcześniej czy później spotyka się z cierpieniem. Doświadczenia te nie muszą hamować radości życia, ale tak naprawdę ją wyzwalać. Spotkałem kobietę cierpiącą na raka, która dziękowała za swoją chorobę. Mówiła: „Dzięki temu doświadczeniu rozpoznałam sens życia i odkryłam prawdę o tym, kto jest mi prawdziwie bliski”. Dlatego w mojej koncepcji zachęcam, aby spoglądać na życie przez doświadczenia trudne i starać się dostrzec w nich coś więcej niż tylko samo cierpienie i walkę, ale też rzeczywistość, do której dzięki nim się dochodzi.
Przygotowuję zeszyt ćwiczeń — w wydaniu papierowym oraz aplikację na telefon komórkowy — który byłby pomocny w przeżywaniu wskazanych przeze mnie czterech wymiarów dobra w codzienności. Mam przeświadczenie, że teoria w połączeniu z praktycznymi narzędziami pomoże realnie wypłynąć na poprawę jakości naszego życia.
Jak rozumieć proponowane przez Ojca praktykowanie wdzięczności? Przeważnie kojarzy się ona z długiem wobec dobroczyńcy i koniecznością rewanżu. Z trudem dostrzegamy w niej spontaniczną reakcję na otrzymane dobro.
Myślę, że wdzięczność jest termometrem relacji międzyludzkich. Jeśli relację oprze się na transakcji, wymianie i odpłacie za dług, wdzięczność zyska wymiar handlowy, ale jeśli relacja opiera się na miłości i bezinteresowności, wdzięczność będzie spontaniczna.
Spotkałem młodego prawnika, którego rodzice byli wykształconymi ludźmi. Ofiarowali mu dobrą edukację i świetne warunku życiowego startu, ale bardzo często powtarzali: „Synu, liczymy, że kiedyś za ten trud nam się odwdzięczysz”. Dramat tego chłopaka polegał na tym, że otrzymywał dary, ale w pakiecie z nimi kontrakt na spłatę długu. Wdzięczność nie kojarzyła mu się więc z miłością, ale z powinnością odpracowania dobra.
Pojmowanie wdzięczności powinno dojrzewać wraz z człowiekiem. Jeśli relacje miłości czy obdarowania zamieniają się w transakcję handlową czy inwestycję na przyszłość, to wdzięczność będzie płytka albo związana z uczuciami negatywnymi.
Wielkim problemem jest rozdźwięk pomiędzy odczuwaniem a wyrażaniem uczuć pozytywnych. Można przeżywać miłość np. matki, ale nigdy jej tego nie zakomunikować: „Mamuś, ja Ciebie kocham”. Nie wystarczy samo odczuwanie. Należy pójść krok dalej i zacząć ją wyrażać, wtedy wzmacniamy poczucie dobrostanu.
Dla człowieka, który nie był uczony wdzięczności i nie miał odpowiedniego przykładu, będzie to trudne, co nie znaczy niemożliwe. Wdzięczności można się uczyć w każdym wieku. Jest to nie tylko spontaniczna reakcja na dar, ale również na intencję ofiarodawcy, sposób obdarowania i charakter łączącej z nim relacji. Badania pokazują, że praktykując ją, przyciągamy pozytywne doświadczenia w życiu, podnosimy własne poczucie wartości i samoocenę. Wdzięczność pomaga opanować uczucia negatywne, takie jak: złość, gniew czy niezdrowe porównywanie się z innymi, a także wzmacnia postawy prospołeczne, poprawia jakość relacji i wreszcie spowalnia proces przyzwyczajania się do dobra. Świadome jej praktykowanie to ugruntowywanie najgłębszego dobra w naszym życiu.
Okno darów trudnych trudność ma wpisaną w swą istotę. Tymczasem — jak się okazuje — wiele trudu wymaga również szerokie otwarcie okna darów codziennych. A wydawałoby się, że nie ma nic prostszego, niż dostrzec piękno słońca wschodzącego o poranku, figle wróbla na przydrożnym drzewie czy uśmiech przyjaciela na nasz widok. Czyżby z radości wyjaławiała nas rutyna i pośpiech, nieumiejętność zatrzymania się choćby na chwilę?
Tak, zarówno pośpiech, jak i rutyna nie są sprzymierzeńcami na drodze zauważania i doceniania. Ponadto wdzięczność za dary codzienne wymaga zaangażowania całego człowieka, jego percepcji (zmysłów), refleksji (pracy umysłu), decyzji (woli) oraz serca (uczuć). A wystarczy tylko trzy razy w tygodniu zwyczajnie zanotować trzy do pięciu przykładów dobra, które się nam przytrafiło, aby lepiej uchwycić błogosławieństwo w swoim życiu.
Natomiast by dotrzeć do wdzięczności za dary trudne, trzeba przebyć niekiedy długą i niełatwą drogę: czasem od złości i buntu począwszy, poprzez przyjęcie i akceptację, aż w końcu do rozpoznania dobra w tym, co nas spotkało.
Jeśli nie umiemy cieszyć się drobnymi radościami, to jak mamy szukać dobra w trudnych doświadczeniach? Czy to w ogóle możliwe?
Warto pamiętać, że wdzięczność za dary trudne różni się w formie i treści od wdzięczności codziennej czy nadzwyczajnej. Na pewno wielką pomocą w otwieraniu okna darów trudnych będzie umiejętność sięgania po dary duchowe. Wdzięczność trudu łączy się bowiem ściśle z doświadczeniem Boga w życiu. Niekiedy w kryzysie czy wydarzeniach granicznych sfera duchowa staje się jedyną przestrzenią przetrwania i wzrostu.
Okna wdzięczności otwierają się stopniowo, niemniej są w naszym życiu osoby lub wydarzenia, które niespodziewanie mogą pomóc nam przyspieszyć ten proces. Na przykład nawrócenie lub doświadczenie choroby mogą stać się powodem do zmiany filozofii życia.
Najłatwiej przychodzi nam cieszyć się z darów nadzwyczajnych czy okazjonalnych, jak na przykład otrzymanie premii w pracy, zaplanowanie wakacji czy otrzymanie kartki z życzeniami z okazji imienin. Niestety te radości szybko przemijają. Warto zatem uczyć się wzmacniać umiejętność cieszenia się codziennością oraz tym, co jest dobre w nas i obok nas. Radość za dary proste i codzienne można poszerzać. Służą temu na przykład ćwiczenia uważności, medytacja czy kontemplacja. Ponadto rozmowa z drugim człowiekiem, wysłuchanie jego świadectwa — to wszystko pomaga w otwarciu okna błogosławieństwa, które wcześniej było szczelnie zamknięte. I nawet jeśli nie potrafimy jeszcze dziękować za dary trudne, to wciąż możemy wyrażać wdzięczność za dobro, które otrzymaliśmy w innych oknach.
Czy wdzięczny katolik to człowiek sukcesu?
Wdzięczny katolik to człowiek świadomy błogosławieństwa w swoim życiu, niezliczonych łask, jakich Bóg mu udzielił. Zauważa i umie docenić dobro i piękno. Wie, że nie wszystko zależy od niego, dlatego wzrasta we wdzięczności i odkrywa ją coraz bardziej i bardziej. Żyje Eucharystią, która wyznacza mu rytm wdzięczności oraz wpływa na sposób postrzegania świata i wydarzeń.
Takie życie można uznać za sukces. Zdrowa wiara promieniuje szczęściem, a wzmocniony dobrostan pozytywnie oddziałuje na sferę ducha.
PIOTR KWIATEK — kapucyn, doktor psychologii. Członek Międzynarodowego Stowarzyszenia Psychologii Pozytywnej (IPPA) oraz The Gestalt Therapy Institute of Philadelphia (GTIP). Prowadzi badania z zakresu psychologii pozytywnej i formacji. Autor książek: „Kochaj Boga i nie bój się być szczęśliwym”, „Ucieszyć się życiem. Cztery okna wdzięczności”.
„Głos Ojca Pio” [103/1/2017]
opr. mg/mg