Psychoterapeuta w Klinice Psychiatrii Dzieci i Młodzieży Collegium Medicum UJ o roli ofiary
Miałem kiedyś w samochodzie dość osobliwą, drewnianą figurkę. Była to postać złożona z dwóch innych, w połowie z diabła, a w połowie z anioła -jedna wpasowana w drugą. To tak jak z nami - każdy człowiek ma swoją jasną i ciemną stronę. Problemy zaczynają się wtedy, gdy jedna z nich, nawet jeśli będzie to ta anielska, zaczyna dominować
Czasami można spotkać ludzi, którzy przesadnie się wybielają. Mówią o sobie: jesteśmy wspaniali, cudowni, pobożni i bogobojni. Są też takie rodziny, w których jest nazbyt słodko, wszyscy się kochają, są mili i uczynni. Tego typu anielskość zmusza do postawienia pytania: „Gdzie jest diabeł?". Negatywne emocje muszą przecież zostać w jakiś sposób uzewnętrznione. Jeżeli są tak doskonali, jak o sobie mówią, to kto ponosi odpowiedzialność za trudności czy problemy, które ich spotykają?
Winny jest kozioł ofiarny. Mechanizm ten po raz pierwszy opisali antropolodzy. Był on dla nich kluczem do rozwiązania tajemnicy początków religii. Okazało się, że za jego pomocą można wyjaśnić nie tylko zjawiska kulturowe, ale także wiele zachowań społecznych. Co ciekawe, zauważono, że występuje on zarówno na poziomie państw, społeczeństw, jak i małych grup, takich jak na przykład klasa szkolna czy rodzina.
Mechanizm kozła ofiarnego wyjaśnia, co dzieje się z uczuciami, których nie akceptujemy, jak radzi- my sobie z napięciami czy frustracjami. Uruchamia się on niemal automatycznie, wtedy gdy grupa, nieważne czy to będzie rodzina, czy państwo, boryka się z jakimś poważnym problemem. Potrzeba znalezienia przyczyny kryzysu, połączona z lękiem przed wzięciem odpowiedzialności na siebie sprawia, że winą obarcza się kogoś, kto jest na tyle słaby, by nie umiał się skutecznie obronić. Na nim wyładowane zostają nagromadzone frustracje i stres. Wybór kozła ofiarnego zwykle nie jest racjonalny; rzadko ma logiczne wytłumaczenie. Główną rolę odgrywają tu emocje: złość, gniew, poczucie bezsilności czy utraty kontroli nad swoim życiem. Racjonalne wyjaśnienie pojawia się na samym końcu w celu usprawiedliwienia agresji. Kiedy w średniowieczu epidemia dżumy dziesiątkowała społeczeństwa zachodniej Europy, za jej wywołanie obwiniano m.in. czarownice. Dowodem miały być ich domniemane konszachty z diabłem. Mniej lub bardziej absurdalne argumenty sankcjonowały zastosowaną wobec nich przemoc i pozwalały pozbyć się grupowego poczucia winy. Podobne przykłady znajdujemy w XX w. - kozłami ofiarnymi stali się Żydzi, Cyganie, homoseksualiści czy też zarażeni wirusem HIV.
Są to najczęściej osoby, które w jakiś sposób wyróżniają się w grupie, z powodu wyglądu, koloru skóry, włosów, jakiegoś widocznego defektu, na przykład kalectwa, poglądów czy orientacji seksualnej. Prowokować może przynależność do mniejszości etnicznej, zwłaszcza jeśli jest ona manifestowana przez ubiór czy sposób zachowania. Często decydują tu przesłanki o charakterze symbolicznym (na przykład w niektórych kręgach zawsze podejrzani są Żydzi, ponieważ - wiadomo - to oni zabili Chrystusa) bądź stereotypy (Żyd to skąpiec i oszust, a Cyganie i Polacy to złodzieje). Uogólniając - zawsze jest to ten „Inny", czyli zaprzeczenie nas samych. My jesteśmy prawie aniołami, on diabłem, wcieleniem zła.
Paradoksalnie kozioł ofiarny jest spoiwem, które scala grupę, tworzy poczucie więzi i bliskości. Pozwala jej wypracować strukturę i hierarchię, bez której nie mogłaby działać, a wreszcie - ułatwia wyznaczenie celów i sposobów ich osiągnięcia. Są grupy, które budują swoją tożsamość wokół pewnej pozytywnej idei, ale są też takie, które kształtują ją w opozycji do innych grup. Jest takie powiedzenie, że nic tak nie łączy ludzi jak wspólny wróg. Jeżeli na spotkaniu towarzyskim wśród zebranych gości znajdzie się ktoś, na kogo można ponarzekać, np. nielubiany szef czy polityk, zaraz tworzy się nieformalna grupa gotowa do wymiany krytycznych uwag. Gdy tylko ta osoba opuści spotkanie lub temat się wyczerpie, stopniowo wszyscy się rozchodzą.
Jest bardzo wiele grup, dla których jedyną racją istnienia jest nienawiść do kogoś lub czegoś. Nie
mają własnej tożsamości, jakieś pozytywnej treści, która spajałaby je od wewnątrz. Zdarza się, że rodzina jednoczy się przeciwko ojcu alkoholikowi. Kiedy on umiera, okazuje się, że jej członkowie już tak dobrze się nie dogadują, co więcej, wybuchają między nimi kłótnie i dochodzi do nieporozumień. Wspólny problem maskował brak więzi i głębszych uczuć. W niektórych rodzinach takim tematem zastępczym bywa dziecko zachowujące się agresywnie lub jego choroba. Pamiętam rodziców, którzy przychodzili z podobnym problemem. Szukali pomocy, gotowi byli poddać dziecko leczeniu, ale po jakimś czasie okazywało się, że nie robili nic, żeby mu pomóc. Kończyło się na deklaracjach. Problem dziecka pozwalał im zapomnieć o kryzysie, jaki przechodziło ich małżeństwo. To częsty sposób omijania trapiących nas trudności: spychamy odpowiedzialność na osoby trzecie, teściową lub sąsiada, robimy wszystko, żeby nie konfrontować się z samym sobą.
Jednym z warunków sprawnego funkcjonowania grupy jest hierarchiczna struktura. Hierarchia jest potrzebna po to, żeby było jasne, kto rządzi, kogo słuchać, kto podejmuje decyzje, a kto ma się im podporządkować. Wśród zwierząt żyjących w stadach prawie zawsze jest przewodnik, który odgrywa dominującą rolę. Chociaż są pewne wyjątki. Przykładowo śledzie tworzą stada bez hierarchicznego podziału ról. Naukowcy przeprowadzili pewien eksperyment: odłowili z ławicy śledzia, któremu usunęli fragment mózgu, tak że zupełnie tracił orientację w przestrzeni - pływał bez żadnego celu raz w jedną, raz w drugą stronę. Kiedy połączono go ze stadem, wszystkie śledzie zaczęły naśladować jego bezsensowne ruchy (prawdopodobnie potraktowały je jako sygnał zagrożenia). Brak hierarchii oznacza chaos i bałagan. Zwierzęta wypracowują ją w walce: najsilniejszy i najsprawniejszy będzie rządził, słaby, nieporadny takiej szansy mieć nie będzie. Człowiek wbrew pozorom stracił niewiele z tych pierwotnych instynktów, może je tylko bardziej zsocjalizował. Współzawodnictwo i rywalizacja są ucywilizowanymi formami agresywnych zachowań zwierząt. Lwy lub hieny gryzą się po uszach czy ogonach, a ludzie pną się po szczeblach kariery, zdobywają tytuły naukowe, podnoszą swój status majątkowy. Motywuje ich lęk przed tym, żeby nie być na dole, nie spaść do roli kozła ofiarnego. Takie ryzyko zawsze istnieje.
Kozioł ofiarny pojawia się tam, gdzie ludzie nie wypracowali innych sposobów radzenia sobie ze złością czy agresją, nie biorą odpowiedzialności za swoje czyny. Na przykład rząd nie przyznaje się do tego, że w wyniku jego nieudolnych posunięć nastąpił kryzys. Zamiast tego zaczyna szukać kogoś, na kogo można zrzucić winę - jakiejś partii, grupy społecznej, która knuła domniemane spiski i podkładała nogę. Mechanizm ten doprowadza do rozpadu społeczeństwa lub wspólnoty na dwa obozy: pierwszy- tych dobrych, wspaniałych, niewinnych, i drugi - „onych", czyli tych, na których ciąży odpowiedzialność za wszystko, co złe.
W rodzinach, w których jest więcej dzieci, również dochodzi do podziału ról. Jedno z dzieci może być postrzegane jako ideał - dobrze się uczy, wzorowo zachowuje, wszyscy wieszczą mu wielką przyszłość, natomiast drugie wręcz przeciwnie - sprawia same problemy, oceny ma mierne, nie wiadomo, co z nim zrobić. Anioł i diabeł. Dziecko wydelegowane do osiągania sukcesów ma realizować ambicje i niespełnione marzenia rodziców. Udzielanie dziecku pewnych wskazówek samo w sobie nie jest czymś złym, nawet jeśli są one subiektywne, pomagają mu dokonać trudnych często wyborów. Problem powstaje wtedy, kiedy uniemożliwiają mu samodzielne podjęcie decyzji, albo wtedy, kiedy oczekiwania są sprzeczne - mama chce, żeby syn był księdzem, a tata widzi go jako lekarza.
Dziecko, które sprawia trudności wychowawcze, jest obrazem wszystkich porażek rodziny, ich symbolem i uosobieniem. Rodzice, choć może trudno to zrozumieć, w sposób nieświadomy nakładają na dziecko rolę kozła ofiarnego. Podważają jego umiejętności, zdolność do adekwatnej oceny świata. W ten sposób chcą przywiązać je do siebie. Mogą to czynić z różnych powodów, na przykład z lęku przed samotnością. Są rodziny, w których nie popiera się kształcenia dzieci albo nawet je krytykuje. Jeżeli dziecko zakończy edukację na szkole podstawowej czy zawodowej, jego szanse na samodzielność i finansową niezależność stają się nikłe. Nie pozostanie mu nic innego, jak związać swoją przyszłość z rodzicami.
Rola kozła ofiarnego różni się od innych społecznych ról tym, że niezwykle trudno się z niej wyzwolić. Jeśli ktoś wejdzie w nią na początku szkoły, to często będzie ją odgrywał aż do ostatniej klasy. Zazwyczaj pomaga dopiero zmiana środowiska. Miałem takich pacjentów, którzy cierpieli na różne zaburzenia psychiczne, co niejako przyspieszało ich degradację w grupie do roli kozła ofiarnego. Jeden z nich opowiadał, że kiedy był jeszcze uczniem w małej wiejskiej szkole, zdarzyło się, że w czasie przerwy została zbita szyba. Nikt się nie zastanawiał, kto mógł to zrobić, wszyscy zaczęli obwiniać właśnie jego. Nie zauważyli nawet, że tego dnia był on nieobecny w szkole. Zresztą chłopiec ten tak bardzo utożsamił się ze swoją rolą, że prowokował zachowania, które potwierdzały opinię o nim. W czasie gry w piłkę nożną udało mu się - chociaż nie była to jego mocna strona - tak ją kopnąć, że zatrzymała się dopiero na drutach wysokiego napięcia. Sąsiadce spaliło telewizor i lodówkę...
Osoby takie jak on bardzo często zaczynają postrzegać siebie tak, jak widzi ich grupa, nie potrafią inaczej. Gdy opuszczą swoją klasę czy rodzinę, nadal będą nieświadomie obwiniać innych za swoje niepowodzenia. Nic ich nie uszczęśliwi, z trudnością przyjdzie im dostrzec jasne strony swego życia, raczej będzie ono dla nich pasmem krzywd i niesprawiedliwości. Nawet jeśli próbują się wyzwolić z narzuconej im roli, robią to w jedyny znany sobie sposób - czynią kozłem ofiarnym kogoś bliskiego, na przykład współmałżonka. Często wybierają na partnera osoby delikatne i spolegliwe, takie, które pozwolą im dominować i dyktować reguły gry partnerskiej. Kiedy już przejmą nad nim kontrolę, przerzucają na niego odpowiedzialność za to, jak wygląda ich związek i wspólne życie. W żadnej sytuacji nie zdejmą jej z partnera, nie wesprą go, ponieważ będą się obawiać, że znowu staną się ofiarami. Wina zawsze będzie po stronie tego drugiego. Korzystają przy tym z kilku sprytnych zafałszowań komunikacyjnych, na przykład stosują nieznoszący sprzeciwu ton głosu, mówią w sposób moralizatorski, jakby cały czas pouczając innych. W kontakcie z nimi ma się cały czas wrażenie, że jest się kimś gorszym, złym. Żeby utrwalić w partnerze przekonanie o jego nieporadności, wykorzystują jego potknięcia. Raz mu się powinęła noga, nie dotrzymał słowa albo zgubił pieniądze, a potem przez dziesięć lat przy każdej okazji będzie mu to wypominane. Broniąc się przed rolą kozła ofiarnego, wpuszczają w nią kogoś innego.
Niektórzy twierdzą, że jeśli uważniej przyjrzeć się rodzinom, to niemal w każdym pokoleniu można znaleźć kozła ofiarnego. Będzie to osoba, o której się mówi: „Byłoby nam lepiej, gdyby nie ten wiecznie zapijaczony wujek albo ta ciotka, która rozpuściła majątek". Czasami zdarza się, że jest ona w pewnym stopniu winna tego, co spotkało rodzinę. Tyle że to, co ją spotyka, jest zupełnie niewspółmierne do winy. Nie opowiada się o niej inaczej jak przez pryzmat jej niepowodzeń. To niezwykłe, że innym członkom rodziny trudno jest powiedzieć o niej cokolwiek dobrego. Podejmuje ona bardzo dramatyczną walkę o wyzwolenie się z przypisanej jej roli. Czasami taka osoba chce coś zrobić, pokazać, że niesłusznie uważa się ją za życiową niezdarę, ale jest tak spięta, że nic jej nie wychodzi. Dla jej bliskich to kolejny dowód, że nie mylili się w swojej ocenie.
Wyzwolenie z roli kozła ofiarnego jest procesem trudnym i długotrwałym. Jego częścią jest przywrócenie takim osobom wiary w siebie, w swoją wartość, pokazanie im, że tak naprawdę ich sposób myślenia o sobie nie jest odbiciem rzeczywistości, tego jacy są naprawdę, ale narzuconą im rolą.
Zapobieganie występowaniu tego mechanizmu to zupełnie inna sprawa. Najważniejsza jest nauka tolerancji, to znaczy, że mamy „Innych" przyjmować takimi, jacy są. Nie upodabniać ich do siebie - nie chrzcić żydów, nie wybielać Czarnych, ale akceptować ich odmienność.
Najtrudniejszą jednak częścią tej edukacji jest akceptacja samego siebie, pogodzenie się z tym, że mam w sobie nie tylko anioła, ale także trochę diabła - popełniam błędy jak każdy inny człowiek i jestem gotów przyjąć za nie odpowiedzialność. Jak pisał Rilke: „Jeżeli opuszczą mnie moje diabły, obawiam się, że ulecą z nimi moje anioły".
Dr Grzegorz Iniewicz, psychoterapeuta w Klinice Psychiatrii Dzieci i Młodzieży Collegium Medicum UJ
opr. aw/aw