Złość nie jest przeciwieństwem bliskości. To ważne uczucie, pozwalające nam określać nasze granice i wychowywać się nawzajem - ważne, żeby nauczyć się wykorzystywać je w konstruktywny sposób
Złość nie jest przeciwieństwem bliskości. Zachowania nawet najbardziej kochającej nas osoby od czasu do czasu nas frustrują, nie zaspokajają wszystkich naszych potrzeb.
Mateusz Łuksza OP: Co to jest złość?
Andrzej Wiśniewski: Złość to bardzo ważne uczucie, dzięki któremu możemy stawiać granice, możemy o siebie dbać, wymagać innego traktowania, domagać się przysługujących nam praw, informować naszych bliskich, że nam się coś nie podoba, i w ten sposób też o nich dbać. Możemy im mówić, że jakieś ich zachowania nas złoszczą, dzięki czemu mogą je korygować. W naszej tradycji kulturowej złość jest postrzegana jako uczucie negatywne, utrudniające życie. Według mnie to nie jest do końca prawda. Trudno sobie w ogóle wyobrazić życie bez doświadczania i wyrażania złości, chociaż mówienie ludziom o niej może nas narazić na konflikt lub atak zagrażający naszej samoocenie.
Dlaczego?
Towarzyszy nam ona od najmłodszych lat. Wystarczy spojrzeć na małe dzieci, które się złoszczą, protestują. W ten sposób budują swoją indywidualną tożsamość, odrębność od świata. Czują, że mają na coś wpływ. Podobnie dzieje się w okresie dojrzewania, kiedy młodzi ludzie się separują, budują swoje życie, czasami na zasadzie: na złość mamie odmrożę sobie uszy. Bardzo często przyczyną różnych kłopotów w budowaniu relacji ze światem, z partnerami jest niewyrażanie złości. Dorośli mężczyźni, którzy nie konfrontowali się jako nastolatkowie z rówieśnikami, mogą mieć duże kłopoty w relacjach, które wymagają np. stanowczości. Niewyrażanie złości może być przyczyną stanów depresyjnych, może prowadzić do bardzo poważnych kłopotów w życiu małżeńskim.
Jakich?
Począwszy od problemów związanych z życiem seksualnym, a skończywszy na chorobach psychosomatycznych i budowaniu nierealistycznych obrazów osoby, z którą tworzymy związek. Podczas kłótni mówimy sobie rzeczy, których normalnie byśmy nie powiedzieli. Kłótnia jest więc otwarciem takich poziomów komunikacyjnych, które na co dzień nie mogą się ujawnić. Dobrze rozegrana daje szanse na lepsze porozumienie — dostarcza nam informacji o tym, co naszemu partnerowi leży na sercu. Chroni nas przed długotrwałymi destrukcyjnymi cichymi dniami, które są najlepszym sposobem na budowanie nierealistycznych, opartych na naszych lękach, fantazji dotyczących partnera.
Czy można powiedzieć, że tam, gdzie jest bliskość, tam jest złość?
Oczywiście, gdyż złość nie jest przeciwieństwem bliskości. Tam, gdzie jest bliskość, tam też jest złość. Zachowania nawet najbardziej kochającej nas osoby od czasu do czasu nas frustrują, nie zaspokajają naszych wszystkich potrzeb. Czasami dochodzi do paradoksalnych sytuacji, obserwowanych często w trakcie terapii, że ludzie jedynie w kłótni osiągają jakiś rodzaj bliskości. Jeśli złość jest jedynym sposobem jej wyrażania, wtedy jest to bardzo niszczące.
Jeśli jestem z kimś blisko, jeśli mi na tej osobie zależy, to mówię jej o swoich negatywnych uczuciach, ale równocześnie chcę usłyszeć, co tej osobie nie podoba się w moim zachowaniu. W ten sposób — mówiąc o swoim niezadowoleniu — partner chroni mnie przed zabójczymi fantazjami na temat jego zachowania i siebie przed fantazjami na mój temat.
Czyli istnieje dobry i zły sposób wyrażenia złości?
Oczywiście, że tak! Złość, która jest wyłącznie krytyką, czepianiem się, nieustannym obwinianiem drugiej osoby, jest bardzo niszcząca. Nie płynie z troski o tę osobę. Służy zdobyciu władzy nad nią, jest próbą zdominowania jej, udowodnienia sobie, że jestem kimś ważnym, kto ma prawo narzucać swoje oczekiwania i pragnienia. Czasami postępują tak rodzice w stosunku do dzieci: dbanie o nie rozumieją jako ciągłe pokazywanie im, że coś źle robią czy źle postępują.
Natomiast kiedy mówię do kogoś: Nie chcę cię urazić, ale nie podoba mi się w twoim zachowaniu to i to, wyrażam moją troskę o drugą osobę.
Często ludzie mówią: Życie mi nie wychodzi, nie mogę się zmienić, praca jest do niczego, nie mam siły. Słysząc to, czuję, że problemem tych osób jest złość, z której sobie zupełnie nie zdają sprawy.
Wielu z nas było wychowywanych w przeświadczeniu, że złość jest czymś złym i nie powinno się jej wyrażać. Taki model kontynuujemy więc w swoim życiu. Ta stłumiona złość niszczy nas wewnętrznie. Prowadzi do zgorzknienia, braku energii do pokonywania życiowych kłopotów, bezsilności, która przejawia się w tym, że nie mogę czegoś zrobić, że coś jest ponad moje siły. Odcinanie się od uczucia złości bardzo często rodzi stany depresyjne, w których czuję, że moja sprawczość wobec świata maleje albo w ogóle nie istnieje. To dzięki złości możemy dokonywać pewnej ekspansji. Tak jest w seksie.
Może zostańmy więc przy seksie, bo chyba często problemy seksualne są związane ze złością. Jakie są konsekwencje braku wyrażania złości w przestrzeni naszej intymności?
Nie chodzi o to, żeby się złościć na zachowania seksualne partnera. Jest jednak bardzo ważne, aby stawiać mu granice, żeby nie być nadużywanym, i tak budować relację seksualną, żeby dla nas była dobra i bezpieczna. Pożądanie, bez doświadczania którego trudno sobie wyobrazić udany seks, jest jednak przekraczaniem granic drugiego człowieka. Najładniejsza definicja pożądania: Jak daleko mogę się posunąć za daleko, mówi wyraźnie, że muszę czuć w sobie pragnienia, które mogą być dla partnera trudne. Podobnie się dzieje, gdy zdobywam uwagę przyszłego partnera lub walczę o niego z rówieśnikami.
Złość pomaga nam ryzykować nowe zachowania. Wyrażanie złości daje też poczucie niezależności. Bardzo trudno jest żyć ludziom, którzy nie potrafią publicznie powiedzieć, że coś ich złości, że coś im się nie podoba. Tak samo jest w związku: kiedy mogę powiedzieć partnerowi, że coś mi się nie podoba, to rodzi we mnie poczucie, że jestem dla niego kimś ważnym, osobą, która o czymś decyduje, wpływa na zachowania drugiej strony. Często dzieje się tak, że partnerzy boją się wzajemnej złości i na przykład budują relacje, w których tej złości nie wyrażają. Zwykle dotyczy to kobiet: nie wyrażają złości, ale usiłują sobie zasłużyć na uznanie, lub zamieniają ją na poczucie krzywdy, dużo łatwiejsze do wyrażenia w sytuacjach społecznych. Prowadzi to do dramatów, bo mężczyźni nie cenią takich kobiet. Z kolei mężczyźni, bojąc się konfrontacji, przyjmują nadmierną postawę opiekuńczą. Za cenę akceptacji odpowiadają na każde zapotrzebowanie drugiej strony, nie stawiają granic, nie dbają o swoją niezależność. Nie mówią: Chcę z tobą być, ale ja się od ciebie różnię. Nie realizują pięknej zasady: Tyle miłości, ile wolności.
Mówi pan, że złość daje dużo siły, ale w naszej tradycji kulturowej istnieje bardzo silne połączenie złości z poczuciem winy. Ktoś krzyknie, powie coś dosadniej i od razu czuje się winny.
Wiele czynników ma na to wpływ, również tradycja chrześcijańska, która mówi, że wyrażanie złości jest grzeszne. Dla przykładu, przypowieść o Chrystusie, który wygania przekupniów ze świątyni, jest według mnie w nauczaniu Kościoła katolickiego przemilczana. A to jest przecież klasyczny przykład tego, jak wielki Człowiek korzysta ze swojej złości, gniewu. Mówi: Tak nie może być. Mam wrażenie, że przez całe wieki w tradycji chrześcijańskiej Chrystus jest przedstawiany jako idealny człowiek, opiekun, który kocha, poświęca się, jest łagodny i spokojny. Rzadko albo prawie wcale nie patrzymy na Niego jak na człowieka, który potrafił się gniewać i złościć. Przecież kiedy broni cudzołożnicy, to mówi: Kto jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci kamień — czyli się konfrontuje z oskarżycielami, korzysta ze swojej złości, ze swojego gniewu, swojego niezadowolenia. I o tym w Kościele mało się rozmawia. Wyrażanie złości zostało w Kościele katolickim obwarowane silnym poczuciem winy — stało się grzeszne.
A przecież można się tak złościć, żeby ludzie potrafili w tym przekazie odczytać ważne dla nich komunikaty i niekoniecznie czuli się jedynie skrzywdzeni i napiętnowani.
Łączenie złości z poczuciem winy to również pewna tradycja wychowawcza, według której starsi ferują wyroki i mówią dzieciom, że dopóki nie dorosną, nie mają prawa wyrażać swojego zdania. Jakie to ma konsekwencje? Że jedyny obszar, w którym dzieci są naszymi partnerami, przestaje być obszarem, na którym możemy wchodzić z dziećmi w ten partnerski związek. Kiedy dziecko się złości, to większość rodziców reaguje oburzeniem: Jak śmiesz, gówniarzu, tak do mnie mówić! Małe dziecko nie jest dla rodzica partnerem w żadnej innej relacji: rodzic wie lepiej, co jest ważne, jak i do czego zmierzać, jakie wartości są istotne itd. Tylko moja złość i złość dziecka (oczywiście razem z innymi uczuciami) jest doświadczeniem partnerskim. Tu nie potrzeba żadnej rutyny: po prostu czujemy złość. I zamiast spotkać się na poziomie uczuć, znów chcemy być autorytetem, uniemożliwiając w ten sposób dziecku wyrażenie różnych emocjonalnych stanów i potrzeb.
A czy dokonałby pan jakiegoś podziału na złość i gniew? Bo to chyba dwa różne uczucia.
Gniew czujemy wtedy, kiedy dzieje się coś nie tak, jak powinno być, gdy przekroczone lub zanegowane zostały pewne wartości, które są ważne dla jakości życia. I tu jeszcze raz przywołam obraz Chrystusa wyrzucającego przekupniów ze świątyni. Istnieje też taka złość, która wynika z naszych frustracji. Mojemu sąsiadowi się lepiej wiedzie niż mnie, dlatego rzucam mu kłody pod nogi. Jest to złość związana z zawiścią, zazdrością i to jest złość, która nie karmi, lecz niszczy. Powoduje, że nie doświadczam swojej siły.
Jest też złość, która wynika z tego, że jestem niedobrze traktowany, że moje granice są naruszane, i ta złość może być twórcza. Można ją przekuć w jakąś zmieniającą istniejącą sytuację energię. Złość można wyrażać na dwa sposoby: wprost — kiedy mówię o swojej złości, albo przez tak zwaną bierną agresję. Żona prosi męża, żeby pozmywał naczynia. Jego to złości, ale nie mówi jej o tym. Zaczyna zmywać i talerz mu wypada z ręki. Wtedy ona sama bierze się za mycie naczyń. Na taką złość bardzo trudno jest zareagować, ponieważ kryje się pod pozorem nieporadności czy bezradności.
Wróćmy jeszcze na chwilę do problemu z uświadomieniem sobie złości. Z innymi uczuciami jest chyba łatwiej: gdy jestem radosny, to czuję w ciele siłę, jakbym chciał wyjść z siebie; smutek wewnętrznie mnie dołuje i przygniata, a jak rozpoznać w sobie złość?
Często są to objawy somatyczne: powtarzające się bóle głowy, kołatania serca, tak zwana psychosomatyka, która mówi, że wewnątrz siebie przeżywamy jakieś konflikty, które nie mogą być wyrażone, w związku z czym ta energia zamienia się na objaw w ciele. Niektórzy ludzie w sytuacjach konfliktowych nagle tracą energię, wręcz zasypiają, żeby nic nie czuć. Oznacza to, że przeżywają jakieś silne uczucie, ale nie pozwalają sobie na wyrażenie go, bo przecież nie jest naturalne, żebym zasnął, kiedy ktoś mnie atakuje. Często złość ukrywa się pod płaszczykiem rozdrażnienia, niepewności. Bardzo często pod poczuciem krzywdy. Dużo łatwiej w naszym świecie mówić, że jestem skrzywdzony, niż że jestem zły.
Czasami reagujemy złością nieadekwatną do sytuacji. Ktoś zwraca uwagę na jakiś drobiazg, a ktoś inny reaguje na to agresją. Dwie strony czują wtedy, że jest w tej złości jakaś nieproporcjonalność.
Myślę, że mówimy o sytuacji, w której ktoś ma kłopot z wyrażaniem złości, więc dużo się w nim jej gromadzi i następuje efekt uwolnienia: kropla przelała kielich. Wtedy za byle co wylewa się na czyjąś głowę wiadro pomyj. Są też osoby, które w diagnostyce psychologicznej nazywamy narcyzami. Często nawet delikatne zachowanie, które jakoś narusza obraz osoby narcystycznej, powoduje nieadekwatny wybuch złości. Ma on ochronić tę osobę przed groźnym dla niej dysonansem między realnym a idealnym obrazem siebie. Ma stanowić barierę przed informacjami, które mogą naruszyć równowagę między tymi obrazami. To także komunikat: uważaj, jeżeli będziesz próbował mnie krytykować, to możesz się spotkać z tym, że cię zniszczę. Można z tego wnioskować, jak kruchy jest pozytywny obraz siebie narcystycznych osób.
Jak się przed takim atakiem obronić?
Osoby, które mają poczucie własnej wartości, zdają sobie sprawę, że ten atak złości nie jest związany z ich zachowaniem, czują, że problem leży po stronie atakującego, nie tracą oparcia w sobie. Mogą powiedzieć: przesadzasz, nie podoba mi się, że tak reagujesz, kiedy ja ci coś życzliwie próbuję powiedzieć. Natomiast osoby o niskim poczuciu wartości mogą zostać przez taką złość zdominowane, a nawet zniszczone. Natychmiast szukają w sobie powodów tej złości, chociaż nie zrobiły nic złego, i myślą: pewnie coś zrobiłem, że ten ktoś tak się strasznie wkurzył. Często odczuwają tak osoby, które w życiu doświadczyły przemocy. Gdy ktoś na mnie wrzeszczy, kulę się i natychmiast przyjmuję, że zrobiłem coś złego.
Rozmawiamy o tym, że wyrażanie złości może być pozytywną siłą w naszym życiu, ale jak się uczyć dobrze wyrażać złość? Który etap życia jest w tej nauce najważniejszy?
Każdy, a zwłaszcza dzieciństwo.
Chyba niewielu rodziców uczy swoje dzieci wyrażania złości.
Rodzice przeważnie tego nie uczą. Wielu z nich nie doświadczyło dobrych sytuacji związanych z wyrażaniem złości — stąd nie są dobrymi nauczycielami. Większość czuje się zagrożona, kiedy dzieci mówią o swojej złości, gdyż uważają, że jeśli na to pozwolą, to stracą autorytet. Nie spotkałem chyba rodziców, którzy powiedzieliby: Cieszę się, synu, że powiedziałeś, iż jesteś na mnie zły w tej sprawie. Albo: Dobrze, że mówisz o swoim niezadowoleniu.
A tymczasem ważne jest, by dzieci się nauczyły mówić o swojej złości, niezadowoleniu, gniewie. Chroni je to przed magazynowaniem w sobie niewyrażonej złości, która może się zmienić w przekonanie, że ja jestem złym człowiekiem, skoro — pomimo zakazu — pozwalam sobie na złość i krzywdzę kochających mnie rodziców.
Jak sobie poradzić ze złością?
Przede wszystkim trzeba zrozumieć i przyjąć, że jeśli jestem zły, to nie znaczy, że jestem złym człowiekiem. Złość jest takim samym uczuciem jak każde inne; ważne jest jednak, co z nim robię, jak je wyrażam. Doświadczenie, zwłaszcza terapeutyczne, pokazuje, że gdy osoba nieśmiała i zahukana zaryzykuje i wyrazi złość, ludzie zaczynają ją cenić, lubić.
Często złościmy się na naszych rodziców. Z jednej strony wiemy, że mamy ich czcić i troszczyć się o nich, a z drugiej strony nie zawsze nam to wychodzi. Złościmy się i natychmiast czujemy się winni.
Takie zachowanie może się pojawiać u osób, które mają kłopoty z odseparowaniem się od rodziców. Mają np. obowiązek przyjeżdżać do rodziców i zapewniać ich swoim przyjazdem o miłości do nich. Rodzice, którzy boją się opuszczenia, boją się, że tracą znaczenie w życiu dzieci, odwołują się do różnego rodzaju norm i egzekwują określone zachowania: Powinieneś o nas dbać — tyle dla ciebie zrobiliśmy, powinieneś być, powinieneś nas odwiedzać. Próbują wzbudzać w dzieciach poczucie winy, a ono leży bardzo blisko złości. Jeśli kogoś narażamy na częste poczucie winy, to nie możemy się dziwić, że ten ktoś często się na nas złości. Dzieci, także te dorosłe, wyrażają tę złość, uciekając od rodziców, unikając kontaktów przez zasłanianie się ciężką pracą, trudnymi czasami. Czym jeszcze bardziej wzmacniają lęki rodziców.
Ale chyba nie zawsze poczucie winy jest negatywne. Czy można byłoby jakoś rozdzielić: dobre poczucie winy i takie, które mnie niszczy, które będę musiał odreagować?
Poczucie winy ma także pozytywny aspekt. Często, chcąc nie chcąc, krzywdzimy ludzi. Jeśli mam poczucie winy, bo wiem, że komuś przeze mnie stała się krzywda, wtedy to uczucie może być bardzo konstruktywne. Mogę przeprosić, przyznać się do błędu, spróbować coś naprawić. Doświadczyć, że nie jestem taki doskonały. I to jest OK. Natomiast jeśli ktoś ma nieustanne poczucie winy, że cokolwiek zrobi, to krzywdzi, bardzo szybko zrodzi się w nim złość. Wina wynika bowiem z różnych norm, a także idealnych i nierealistycznych wyobrażeń na swój temat. Ciągle się czuję winny i niezadowolony, ciągle nie dorastam do tego, czego ludzie ode mnie oczekują, ciągle czuję, że kogoś krzywdzę. To musi zrodzić we mnie frustrację. Pojawia się wtedy błędne koło, bo gdy przeżywam złość, to wydaje mi się, że jeszcze bardziej krzywdzę innych, dlatego muszę tę odczuwaną złość w sobie zamknąć. Magazynowanie złości rodzi lęk: coraz bardziej się boję, że będę krzywdził innych tymi negatywnymi uczuciami, które w sobie noszę. W końcu tej nagromadzonej złości jest we mnie tak dużo, że wybucham agresją. I tu błędne koło się domyka, bo własna agresja potwierdza posiadany negatywny obraz siebie.
Jak się uwolnić z tego błędnego koła?
W błędne koło wpadamy wtedy, kiedy bojąc się reakcji otoczenia, chcemy nadmiernie kontrolować naszą złość. Danie sobie prawa do tego, żeby ją wyrażać, zgoda na to, że nikt nie jest doskonały, pozwoli nam tego uniknąć.
rozmawiał Mateusz Łuksza OP
Andrzej Wiśniewski — doktor filozofii. Superwizor treningu psychologicznego i psychoterapii Polskiego Towarzystwa Psychologicznego i Polskiego Towarzystwa Psychiatrycznego. Pracuje w Laboratorium Psychoedukacji w Warszawie. Od 2012 jest przewodniczącym Zarządu Polskiego Stowarzyszenia Integracji Psychoterapii.
opr. mg/mg