W wigilijny wieczór

Wspomnienia z wigilii

Najszczęśliwsze były wilie mojego dzieciństwa, przeżywane w typowej atmosferze starego, polskiego dworku mojego stryja w Osędowicach Murowanych pod Łęczycą. Pamiętam ten nastrój. Tradycyjny rytuał wigilijny był wiernie zachowywany. Zupa grzybowa albo barszcz, wreszcie wspaniałe kluski z makiem i na koniec ryba w galarecie. Później, w dość licznym gronie rodzinnym, zbieraliśmy się pod choinką, obdarowywaliśmy się upominkami, śpiewaliśmy kolędy, a na końcu jechaliśmy sankami do kościółka w Witoni. Wyprawa na Pasterkę przypominała kulig, bo sanek jechało dużo, brzęczały dzwonki, a po obu stronach drogi szli ludzie ze wsi. Kościółek pamiętam rozświetlony, wypełniony po brzegi tłumem wiernych śpiewających polskie kolędy. To były niezapomniane przeżycia. Najważniejsza była noc wigilijna, która ocaliła nam - mojej żonie i mnie - życie, kiedy w roku 1944 przemycaliśmy się przez góry Szwarcwaldu z Niemiec do Szwajcarii. Normalnie granica była bardzo strzeżona, a w tym dniu wszyscy strażnicy niemieccy pouciekali do domów na wigilię, tak że stała prawie otworem. Widzieliśmy tylko jednego wartownika na rowerze. Była przepiękna, bardzo jasna noc, góry pokryte śniegiem, rozległe, piękne widoki, wielkie napięcie i mocne wrażenia. Wigilię najsmutniejszą w moim życiu przeżyłem w 1943 roku w Londynie, w domu Naczelnego Wodza gen. Kazimierza Sosnkowskiego i jego żony. Generał ujawnił wówczas wszystko, co się stało w Teheranie, dosłownie trzy tygodnie wcześniej. W tym momencie zorientowałem się po raz pierwszy, że Polska została zdradzona przez swoich sojuszników i nie odzyska niepodległości.

Bp Ignacy Jeż

W Dachau

Wigilia spędzana w rodzinnym gronie - od najmłodszych lat - zawsze była ogromnym przeżyciem i takim pozostała przez lata młodzieńcze oraz pierwsze dwa lata kapłaństwa. Dopiero wojna w 1939 r. zniszczyła jej klimat i cudowną atmosferę, zwłaszcza gdy młodego wtedy księdza "przeniesiono" do obozu koncentracyjnego w Dachau. Mówić o Wigiliach tam spędzonych jest niezwykle trudno. A właśnie one najbardziej zostały w pamięci, chyba z powodu kontrastu w stosunku do tych spędzonych kiedyś w domu, bo były ich zaprzeczeniem, i to pod każdym względem. Z trzech spędzonych w obozowych warunkach najbardziej chyba utkwiła mi w pamięci ta ostatnia - z 1944 r., może dzięki jakiemuś poszukiwaniu podobieństwa do prawdziwej wigilii. Opłatka ani drzewka, ani 12 dań na stole nie było. Ale we dwójkę, z pisarzem z sąsiedniego bloku "tyfuśników", zdobyliśmy puszkę sardynek od oficerów norweskich z sąsiedniego bloku za cenę chleba - była więc ryba, była świeczka, był chleb i coś do chleba z paczek przysłanych z domu. We dwójkę mogliśmy cichutko zanucić sobie kilka kolęd polskich - resztę uzupełniły wspomnienia bez końca. Ta Wigilia została we wspomnieniach także dlatego, że rano pierwszego dnia świąt w bardzo prymitywnych warunkach mogłem odprawić Mszę świętą dla grona kilku Polaków z bloku - leżących na swoich barłogach. Ze swoich posłań ciekawie przyglądali się nam rumuńscy Cyganie. Wcześniej jednak musiałem z bloku 26. zdobyć hostię i wino. Po cichu śpiewane polskie kolędy przeniosły nas duchem w ojczyste strony przynajmniej na tę krótką chwilę. Późniejsze wigilie były znowu "normalne", i może dlatego nie pozostały tak głęboko w pamięci...

Hanna Gronkiewicz-Waltz prezes NBP

W swoim domu

Święta Bożego Narodzenia to radość i pokój, ale czasem życie tak się układa, że właśnie w ten czas przychodzą smutne wydarzenia. Miałam raz w życiu dramatyczną Wigilię. 22 grudnia był pogrzeb mojego dziadka, który mnie wychowywał do trzynastego roku życia. Takie smutne Boże Narodzenie pamięta się zawsze. Święta były najbardziej radosne, gdy na świat przyszła nasza córka Dominika. Pamiętam, że z półrocznym dzieckiem na ręku jechaliśmy na Wigilię do moich teściów. Tamte święta, ze względu na doświadczenie narodzin dziecka w rodzinie, były bogatsze w przeżycia. Od wielu lat urządzam wigilie w swoim domu. Rybę w galarecie zawsze robi mój mąż, natomiast ja robiłam barszczyk i uszka. Uważałam, że nikt nie robi takiego dobrego, dopóki nie zamówiłam z bufetu w NBP. Gdy rodzina nie poznała, że nie ugotowałam go sama, przestałam go przyrządzać. Jeśli zaś chodzi o prezenty, to pamiętam właściwie tylko jeden: kiedyś dostałam od Mikołaja, którym był mój mąż, walizkę na kółkach na podręczny bagaż. Tegoroczna Wigilia, ze względu na przygotowowania do pracy za granicą, będzie pewnie bardziej wzruszająca. Niemniej, jak uzgodniłam z szefem, będę w Polsce stosunkowo często. Każdą Wigilię, póki będę żyła, będę starała się spędzić w Polsce. Dzisiaj, gdy nie ma już komunistycznej gospodarki, kiedy wszystko trzeba było wystać, można bardzo szybko przygotować Wigilie i Święta.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama