Po co nam Fundusz Kościelny?

Dlaczego istnieje Fundusz Kościelny i czemu ma służyć?

Po co nam Fundusz Kościelny?

To nie Kościół odpowiada za to, że państwo nie potrafiło zagospodarować majątków, które kiedyś mu zabrało. rys.: Małgorzata Wrona-Morawska

Fundusz Kościelny jest ostatnim reliktem komunistycznego modelu relacji Kościół—państwo. Pora z tym skończyć, wziąć należne odszkodowanie i stanąć na własnych nogach.

W poprzednim numerze „Gościa” przedstawiłem najważniejsze założenie antykościelnej polityki władz PRL, polegającej na zabraniu kościelnej własności, tzw. dóbr martwej ręki, oraz próbie stworzenia państwowego systemu finansowego wspomagania, a w istocie uzależnienia Kościoła od państwa. Nacjonalizacja mienia kościelnego miała miejsce na podstawie ustawy z marca 1950 r., a także innych dekretów i rozporządzeń. W zamian państwo stworzyło specjalny Fundusz Kościelny, z którego miały być płacone m.in. ubezpieczenia dla duchowieństwa. Tak się jednak nie stało. W komunistycznym bałaganie roztrwoniony został cały przejęty od Kościoła majątek, a Fundusz Kościelny, istniejący dzięki budżetowym dotacjom, wspierał głównie działania środowiska „księży patriotów”, sprzyjających komunistycznej władzy.

W nowych warunkach

Ten stan zmienił się w  maju 1989 r. Wtedy uchwalone zostały: długo negocjowana ustawa o stosunku państwa do Kościoła katolickiego i ustawa o ubezpieczeniu społecznym duchownych, która po raz pierwszy w PRL stwarzała możliwość ubezpieczeń osób duchownych w zakresie emerytalno-rentowym i zdrowotnym.

Oba te akty prawne stanowiły radykalny przełom w całej polityce wyznaniowej komunistycznego państwa i zapowiadały rychłe zmiany także w innych dziedzinach. Fundusz Kościelny miał wreszcie pełnić rolę, do jakiej został powołany, czyli wypłacać ubezpieczenia dla osób duchownych wszystkich wyznań oraz wspomagać dzieła charytatywne i remonty świątyń. Kościelne osoby prawne, a więc parafie, diecezje, zakony, którym dobra martwej ręki zabrano, z pogwałceniem nawet stalinowskiego ustawodawstwa, mogły do końca 1992 r. składać wnioski o zwrot mienia. Nie można było odzyskać nieruchomości, tylko gdy dobra martwej ręki zostały wcześniej sprzedane lub przekazane rolnikom indywidualnym. Decyzję o zwrocie mienia podejmowała Komisja Majątkowa, powstała na mocy ustawy z maja 1989 r. Z tej możliwości skorzystało ok. 3 tys. podmiotów kościelnych, a więc diecezje, parafie, prowincje zakonne i zgromadzenia. Odzyskały część mienia, zabranego z pogwałceniem ustawy z marca 1950 r. Na rozstrzygnięcie czeka jeszcze ok. 200 wniosków.

Fundusz Kościelny nadal jednak nie posiada osobowości prawnej. Jest usytuowany w strukturze Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji. Na jego działanie i funkcjonowanie nie ma wpływu żaden z Kościołów, korzystających z jego wątpliwych dobrodziejstw. Fundusz nie ma także własnego majątku. Dysponuje środkami, które co roku są umieszczane w budżecie państwa. Fundusz obecnie dofinansowuje 80 proc. składki emerytalno-rentowej i wypadkowej duchownych, którzy nie są płatnikami podatku dochodowego od osób fizycznych, np. z tytułu pracy w szkole, natomiast płacą zryczałtowany podatek dochodowy od przychodów osób duchownych. Członkom zakonów kontemplacyjnych i misjonarzy w czasie pracy na terenach misyjnych i pracującym wśród Polonii Fundusz pokrywa składki w całości. W ten sposób gwarantowana jest emerytura na najniższym poziomie. Obecnie to ok. 630 zł. Pozostając w tym systemie, żadnych innych rozwiązań raczej nie można się spodziewać.

Fundusz wspiera także doraźnie, uznaniowymi dotacjami, działalność opiekuńczo-leczniczą Kościoła, m.in. domy opieki społecznej, domy starców, domy samotnej matki, schroniska dla bezdomnych i jadłodajnie. Nie pokrywa jednak kosztów bieżącego utrzymania tych placówek. Przekazuje — w miarę posiadanych środków — pomoc na budowę, rozbudowę i modernizację tych placówek. Z tego remontowane i konserwowane są także czasem zabytki sakralne, finansowane są głównie remonty dachów, stropów, ścian itp. Szacuje się, że w ciągu roku budżetowego Fundusz przekazuje łącznie wszystkim Kościołom około 100 mln zł (co stanowi ok. 1 proc. budżetu państwa). Około 90 proc. tej kwoty stanowią dopłaty do składek na ZUS.

Czy warto to zmieniać?

Skoro Fundusz działa wreszcie zgodnie z przeznaczeniem, można zapytać, czy warto zmieniać ten system. Sądzę, że warto, gdyż nawet dobrze funkcjonująca proteza nie przestaje być protezą. Tkwiąc w tym modelu, Kościół co roku będzie z niepokojem patrzył, jak wielka jest państwowa dotacja dla Funduszu. Będzie jeszcze jednym petentem w kolejce do państwowej kasy, gdzie będzie się tłoczył wśród innych, może bardziej potrzebujących lub wypływowych. Nadal też będzie skazany na kaprysy i łaskę polityków. Już w 2004 r. politycy SLD proponowali likwidację Funduszu, nie proponując w zamian Kościołowi żadnej rekompensaty. Przy okazji starano się wmówić społeczeństwu, że środki zeń są dodatkową, niezasłużoną gratyfikacją dla Kościoła. Nikt nie wnikał w zawiłości losów dóbr martwej ręki w czasach PRL. Niedawno zaś przygotowywano kolejną próbę nowelizacji ustawy, która za pomocą drobnej zmiany — słowo „świadczenie” miało być zastąpione określeniem „dotacja” — w istotny sposób zmieniłaby sens tego zobowiązania państwa wobec Kościoła. Świadczenie jest obligatoryjną powinnością, którą trzeba wykonać, natomiast darowizna jest sprawą uznaniową, raz jest większa, raz mniejsza, a pewnego razu może w ogóle jej nie być. Przyjęcie dotacji z funduszy publicznych oznaczałoby też, że instytucje kościelne musiałyby się zgodzić na różne formy państwowej kontroli. Kolejnym mankamentem związanym z działalnością Funduszu Kościelnego jest wypłata środków w nim zgromadzonych także różnym dziwnym podmiotom, które, wykorzystując luki w prawie, rejestrowały się po 1989 r. jako „Kościoły” lub inne związki wyznaniowe. Później okazywało się, że „biskupi” takich „Kościołów” trudnili się głównie sprowadzaniem bezcłowych towarów, co niektóre media skwapliwie nagłaśniały. Opinia publiczna zaś nie zawsze rozróżniała, o jakiego „biskupa” chodziło.

Można inaczej

To nie Kościół odpowiada za to, że państwo nie potrafiło zagospodarować majątków, które kiedyś mu zabrało. Prawdą jest, że wiele grup społeczeństwa zostało w PRL potraktowanych jeszcze gorzej i do dzisiaj nie doczekało się w żadnej formie rekompensaty. Stoimy przed wielkim wyzwaniem, jakim dla państwa i społeczeństwa będzie debata nad projektem ustawy reprywatyzacyjnej. Wśród krajów dawnego bloku większość już dawno, właśnie przez reprywatyzację, rozprawiła się z komunistycznym bezprawiem w sferze własności. Oczywiste, że zabrany majątek może być zwrócony jedynie w jakimś fragmencie, najczęściej w formie pośredniej, z uszanowaniem praw tych, którzy w dobrej wierze stali się jego właścicielami. Nie będzie to więc zwrot w naturze, lecz w papierach wartościowych — obligacjach, bonach skarbowych. To być może ostatnia okazja, aby wyrównać także kościelne rachunki z czasów PRL. Powinno się to dokonać właśnie w ramach ustawy reprywatyzacyjnej, z zastosowaniem tych samych reguł, jakie obowiązywać będą wszystkich pozostałych obywateli i osoby prawne. Majątek, który straciła wspólnota Kościoła w latach PRL, można oszacować, a także pożytki, należne z tytułu jego użytkowania. To, co przed laty było ziemią orną, wchodzącą w skład dóbr martwej ręki miejskich parafii, dzisiaj jest często centrum wielkomiejskiej zabudowy, gdzie ceny ziemi są zupełnie inne. Zabierano nie tylko dobra martwej ręki, ale i lasy, zakłady pracy, drukarnie, szkoły, internaty, szpitale, sanatoria, ośrodki wypoczynkowe.

Zrobienie takiego szacunku jest potrzebne nie po to, aby szokować opinię publiczną ogromnymi sumami żądań odszkodowawczych, lecz aby uzyskać minimum środków, które zastąpią państwowe dotacje na Fundusz Kościelny. Kościół znacznie więcej utracił, aniżeli starałby się odzyskać, gdyby swych roszczeń miał dochodzić w ramach przygotowywanej ustawy reprywatyzacyjnej. To zresztą nie koniec kłopotów. Otrzymane środki trzeba będzie rozsądnie inwestować, także z myślą o realizowaniu celów, dla których wspólnota Kościoła potrzebuje dóbr doczesnych. Są nimi: organizowanie kultu Bożego, prowadzenie różnych dzieł apostolatu i miłości, zwłaszcza wśród biednych, ubezpieczenie społeczne duchowieństwa i godziwe utrzymanie świeckich pracowników Kościoła.

Ale będą to już działania na własny rachunek, dające Kościołowi autonomię w gospodarowaniu własnymi środkami. Wymagać to będzie działań kolegialnych w skali całego Kościoła w Polsce, a różne inicjatywy z przeszłości pokazują, że nie zawsze wspólne akcje najlepiej wychodziły. Z pewnością jednak konieczność gospodarzenia środkami otrzymanymi z reprywatyzacji wymusi jeszcze większą przejrzystość działań ekonomicznych Kościoła wobec wiernych, czyli nas wszystkich. Przyspieszy to naturalną promocję ludzi świeckich w Kościele, którym będzie można powierzyć kompetentne zarządzanie kościelnymi funduszami. Z podobnymi problemami borykał się Kościół na Zachodzie i najczęściej z powodzeniem zdołał je przezwyciężyć. Udawało się to wówczas, gdy ponosił pełną odpowiedzialność za swoje działania. Pozostawanie w strukturach Funduszu Kościelnego to zgoda na życie w klatce, na smyczy państwa. Dzisiaj jest ona luźna, pozwala normalnie oddychać i żyć. Ale czy tak będzie zawsze? Lepiej odrzucić smycz i spróbować żyć na własny rachunek. Raz gorzej, raz lepiej, ale stojąc na własnych nogach.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama