Jak rozmawiać z chorymi, gdzie szukać wsparcia, mówi psycholog z oddziału onkologicznego Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego w Siedlcach
Jak rozmawiać z chorymi, gdzie szukać wsparcia i dlaczego rozmowa ma wielką moc, mówi Marta Kozaczuk, psycholog z oddziału onkologicznego Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego w Siedlcach.
Pracuje Pani na oddziale onkologicznym. Nie każdy szpital myśli o pomocy psychologicznej dla swoich pacjentów...
Dziś coraz częściej zauważa się, jak ważna jest pomoc psychologa w procesie leczenia. Nie tylko w przypadku choroby nowotworowej, bo wspieramy również pacjentów z innych oddziałów: zarówno dla dorosłych, jak i dziecięcych. Przyczyny, powody szukania pomocy psychologicznej są różne - rozmowy wspierające, począwszy od pierwszego etapu, czyli oczekiwania na wyniki badań, diagnozę. To trudne momenty dla pacjentów i nasza obecność pomaga. Pacjenci często potrzebują też rozmowy wspierającej, w trakcie leczenia.
Rozmowy z chorymi na nowotwory chyba nie należą do najłatwiejszych?
To zależy, kto rozmawia. Rodzinie, najbliższym, osobom najbardziej zżytym zawsze będzie najtrudniej. Rozmowa pacjenta z personelem medycznym wygląda nieco inaczej, bo te osoby odmiennie postrzegają chorobę, jesteśmy z nią niejako oswojeni, co nie oznacza braku emocjonalnego zaangażowania, bo to są bardzo trudne rozmowy i dla nas. Natomiast najbliżsi podchodzą emocjonalnie, co jest zrozumiałe, bo przecież mają inne relacje z chorym.
Pacjenci sami do Pani przychodzą?
Zależy od danej osoby, jej potrzeby uzewnętrznienia się, charakteru, sposobu bycia, a także od etapu ich choroby. Bardzo często samemu trzeba wyjść z inicjatywą. Nie zawsze pacjent chce mówić od razu, potrzebuje oswojenia się z oddziałem, zbudowania zaufania do personelu. Są również pacjenci, którzy doskonale sobie radzą z chorobą, i nie potrzebują rozmowy z psychologiem.
Wciąż pokutuje myślenie, że nowotwór równa się śmierć. Jaki to ma wpływ na pacjenta, jego podejście do terapii?
Wciąż prowadzone są kampanie, które mają upowszechnić inne myślenie o chorobie nowotworowej. Próbuje się pokazać, że podążanie tym schematem, który był dawniej spotykany powszechnie, iż rak to wyrok, nie ma racji bytu. Chorzy powinni myśleć nie stereotypami, a bardziej racjonalnie, co oczywiście łatwe nie jest. Przez takie błędne myślenie czasem nie podejmują diagnostyki, leczenia, co może mieć fatalne skutki.
Czyli wolą nie wiedzieć niż zmierzyć się z ewentualną chorobą?
Czasami tak. A przecież guzek wcale nie musi być nowotworem a postacią łagodną, łatwą do usunięcia. Odkładanie podjęcia decyzji o wizycie u lekarza - ze strachu przed ewentualną chorobą - może mieć gorsze konsekwencje. Wszystko przez to stereotypowe myślenie.
Co może zrobić rodzina, najbliżsi, jeśli chory w ogóle nie chce rozmawiać o chorobie? Jak mu pomóc?
Trzeba wszystko wyważyć i zastosować zasadę złotego środka. Bo milczenie najbliższych, pomijanie tematu nie jest dobre, ale również zbytnie naciskanie, wywieranie presji może mieć fatalne skutki. To, że człowiek nie decyduje się na leczenie, ma swoją przyczynę głębiej, w psychice. Może warto zacząć od tego, czego ta osoba się tak naprawdę boi, znaleźć przyczynę tego strachu. Najbliżsi mogą przeprowadzić rozmowę, ale umiejętnie. Zdarzają się osoby, które na siłę są wysyłane przez najbliższych do lekarza. I oczywiście czasami ma to sens, bo pierwszy krok jest najtrudniejszy. Ale jeśli ktoś naprawdę nie chce się leczyć, nie zrobi tego i nikt go nie zmusi. Takich osób na szczęście jest mało.
Warto zauważyć, że pacjenci z objawami bierności, apatii mogą po prostu mieć depresję, a wtedy potrzebna jest już pomoc psychologa bądź psychiatry.
Jakie podejście do leczenia powinni mieć pacjenci?
Postawa bierności, beznadziejności jest najgorsza w sytuacji leczenia. Wszyscy dążymy do tego, by chory był świadomym pacjentem, tzn. współuczestniczył mądrze w procesie leczenia. Chorzy często nie zdają sobie sprawy, jaką oni mają rolę w tym wszystkim. Samo to, że odżywiają się w odpowiedni sposób lub po prostu jedzą, ma znaczenie, bo znaczna utrata wagi nie służy zdrowieniu. Chemioterapia może powodować przejściowe zaburzenia łaknienia, ale jeśli pacjent w tym utknie i nie wraca do „normy” (z różnych przyczyn słabnie fizycznie) i pojawia się problem. Dochodzi do wyniszczeń organizmu, który nie jest w stanie przyjmować dalszego leczenia. Ruch - kolejna ważna rzecz. Ważne, aby się nie „zależeć”, aby starać się zrobić wokół siebie najwięcej jak się da - oczywiście odpowiednio do możliwości.
Pacjenci czasem nie zdają sobie sprawy, że banalne czynności mogą mieć ogromny wpływ na ich samopoczucie i powrót do zdrowia. Tutaj najbliżsi mogą odegrać ogromną rolę, wspierając i motywując chorego, żeby się nie poddawał.
Czyli pozytywne myślenie faktycznie ma wpływ?
Takiego myślenia bardzo chwyta się rodzina i ma to swój sens. Bo rodzina chce pacjenta wspierać, szuka sposobów. Istnieje jednak pewne niebezpieczeństwo. Przy takim podejściu czasami nie pozwala się przeżywać pacjentowi uczuć negatywnych związanych z chorobą. A to w procesie zdrowienia jest zupełnie naturalne. Nie da się chorować tylko z uśmiechem - pojawiają się wzloty i upadki. Takie zachowanie to oznaka zdrowia psychicznego i tego się nie da zmienić.
Najbliżsi też mają chwile załamania, choć starają się to ukrywać przed chorym...
Trzeba pamiętać, że jeśli jedna osoba z rodziny zachoruje, emocjonalnie chorują wszyscy. Najbliżsi razem przeżywają każdy etap, diagnozę, leczenie. Niektórzy pacjenci godzą się z chorobą, inni nie, a rodzina w tym uczestniczy. Jednak rozpamiętywanie przeszłości, gdybanie „co by było...” powoduje, że traci się siły na tu i teraz, na walkę z chorobą. Najbliżsi mogą tu wiele pomóc. Oni czasem też potrzebują pomocy psychologa, podpowiedzi, jak postępować z chorym. Bo zdarza się, że rodzin i chory grają w pewien teatrzyk: jedna i druga strona wie o chorobie, jej etapie, ale przed sobą nawzajem udają, że wszystko jest w porządku. Nie pokazują strachu, obaw i w konsekwencji obie strony są bardzo samotne. To niepotrzebne podejmowanie ról, choć często wynika z chęci chronienia drugiej strony. Nasza komunikacja nie polega tylko na mówieniu. Gesty, wyraz twarzy, mimika mogą zdradzić wiele.
To, co w chorobie jest najważniejsze, to być z chorym. Czasem pomóc się umyć, zwilżyć usta. Drobne gesty często znaczą więcej niż słowa.
Powstaje coraz więcej grup wsparcia. Czy rzeczywiście rozmawianie z drugą osobą, która przechodzi to samo, tak wiele daje choremu?
Tak, bo pokazuje doświadczenie innych osób, które często są na dalszym etapie choroby. Taka grupa daje wsparcie emocjonalne poprzez pokazywanie, że da się z choroby wyjść, da się ją wyleczyć. To także wsparcie informacyjne, które jest również bardzo ważne: gdzie można kupić perukę, starać się o sanatorium, jakie świadczenia socjalne przysługują. Dla chorych ważne jest poczucie przynależności do grupy, w której są osoby przeżywające to samo. Najczęściej powstają grupy wsparcia dla amazonek, ale mam nadzieję, że w przyszłości pojawią się inne. Jak najbardziej popieram takie inicjatywy, bo one uczą nas - mimo choroby, problemów - dawać z siebie.
Osoba, która zaczyna akceptować chorobę, zmienia też spojrzenie na nią. Złość, żal przechodzą w akceptację. Bardzo dużo nauczyła mnie jedna z pacjentek. Na pytanie: dlaczego ja?, odpowiadała: a dlaczego właśnie nie ja? Nie jest łatwo przyjąć taką postawę. Ona dawała z siebie, dzieliła się doświadczeniem, które zyskała, by inne osoby mogły z niego czerpać.
Trudno wyjść Pani z pracy i odciąć się od wszystkiego?
Pacjenci zmagają się nie tylko ze zdrowiem, ale także własnymi problemami rodzinnymi, zawodowymi. Tłumaczę im wtedy, że choroba nie powinna przesłaniać całego świata. Ona jest, ale jest też codzienne życie, praca, najbliżsi. Należy wszystko ze sobą pogodzić. I to samo stosuję w odniesieniu do siebie. Dużo daje zmiana ubrania ze szpitalnego na prywatne i powrót do domu na piechotę. Podczas tego spaceru mogę ochłonąć, zamknąć pewien etap dnia. Ważne jest podejście do choroby, zmienienia tego stereotypowego myślenia o nowotworach. Ja też czasem potrzebuję rozmowy.
Dziękuję za rozmowę
JAG
Echo Katolickie 44/2012
opr. ab/ab