Procedura in vitro rodzi problemy zarówno natury etycznej, jak i medycznej. Propagatorzy tej procedury często nie mówią całej prawdy, przedstawiając sprawy w różowym świetle
„Jestem za życiem, więc jestem za in-vitro” powiedział w czasie kampanii wyborczej obecny Prezydent Polski Bronisław Komorowski. To słynne zdanie stanowi odzwierciedlenie poglądów wielu katolików. Nawet niektóre mocno wierzące osoby nie są w stanie zrozumieć dlaczego Kościół opowiada się przeciwko in-vitro. Przecież w odróżnieniu od aborcji, w której chodzi o „pozbycie się” dziecka, tutaj cel jest niezwykle szlachetny i chodzi o jego poczęcie?! Jeśli jestem za życiem, wartościami rodzinnymi, zależy mi by rodziło się dużo szczęśliwych, otoczonych miłością dzieci, to chyba czymś naturalnym powinna być chęć pomocy bezpłodnym małżeństwom i ułatwienie im dostępu do zapłodnienia pozaustrojowego? Czy na pewno?
Potrzeba posiadania potomstwa jest niewątpliwie jedną z najsilniejszych i najbardziej szlachetnych potrzeb jakie mamy. Posiadanie jakiejś potrzeby nie oznacza jednak po pierwsze, że trzeba ją bezwzględnie zaspokoić, a po drugie nie oznacza, że każda metoda jej zaspokojenia jest metodą moralnie godziwą. Tak się dzieje w przypadku in-vitro.
In-vitro rzeczywiście pomaga parom w poczęciu dziecka. Cena jaką trzeba za to zapłacić jest jednak bardzo wysoka — jest nią każdorazowo śmierć innych ludzi. Jeżeli w klinice in-vitro chcemy osiągnąć dobry wynik to trzeba dysponować na starcie sześcioma do ośmiu zarodków. [1] Większa liczba zarodków nie daje większej gwarancji na poczęcie dziecka. Mniejsza liczba zarodków powoduje, że ciąża zdarza się ze statystycznie mniejszym prawdopodobieństwem. Kobiecie wszczepia się dwa zarodki. Nie jeden, ponieważ wtedy osiąga się zbyt niską skuteczność. Nie trzy ani więcej, bo wtedy z kolei wzrasta ryzyko ciąż mnogich. Pozostałe cztery-sześć zarodków trafia do zamrożenia z użyciem ciekłego azotu — w temperaturze minus 195,8 stopnia Celsjusza, celem dalszego przechowywania. Część zarodków nie przeżywa tego procesu, część ginie też w czasie późniejszego rozmrażania, gdyż naukowcy nie wymyślili jeszcze metody, która pozwalałaby w wystarczający skuteczny sposób przeprowadzać proces zamrażania i rozmrażania. Co więcej wiele par nie decyduje się już na kolejną ciążę i ponowne wykorzystanie zamrożonych zarodków, wiele z nich ma więc zostać już „na zawsze” w lodówce. I nie jest im dane ani życie ani śmierć. Tylko w Polsce w zamrażarkach znajduje się w tej chwili kilkadziesiąt tysięcy embrionów.
W trakcie procedury in-vitro giną nie tylko zarodki „nadliczbowe”, ale także te wszczepione do organizmu matki. Skuteczność tej procedury w Europie osiąga średnio 20% (na transfer 1 zarodka przypada tylko 20% porodów).[2] Oznacza to, że w jej trakcie ginie zdecydowana większość zarodków! Tak więc, nawet jeżeli program in-vitro ograniczy ilość powstających zarodków do dwóch-trzech, jak na przykład zakłada projekt ustawy przygotowany przez posła Jarosława Gowina, to dalej będą ginąć w nim niewinne osoby. Doktor Tadeusz Wasilewski zwraca uwagę, że zawsze jest inkubator, który nie daje gwarancji przeżycia, zawsze jest procedura transferu, która wcale nie musi być w pełni skuteczna, wiele zarodków może się nie przyjąć. Program in-vitro nigdy nie da 100% gwarancji na przeżycie każdej istoty ludzkiej.[3]
Ktoś mógłby zauważyć, że w przypadku naturalnego zapłodnienia zarodki także obumierają, odsetek rozwijających się ciąż jest jeszcze niższy niż w przypadku in-vitro. Jest jednak zasadnicza różnica między naturalnym obumieraniem zarodków a tym, jak obumierają w trakcie procedury in-vitro. Tomasz Terlikowski tłumaczył to kiedyś w następujący sposób. „Fakt, że 100% z Państwa kiedyś umrze, nie oznacza że ja w tej chwili mam prawo wyjąć pistolet i państwa zabić. Bo przecież Państwo i tak kiedyś umrzecie. Ja się do tego tylko przyczynię. Jeżeli w czasie ciąży zdarzy się naturalne poronienie, to tego nie oceniamy moralnie, ponieważ natury nie oceniamy moralnie. Ale jeśli w tym uczestniczy lekarz i to on decyduje o całym procesie, to on odpowiada moralnie za to co się dzieję. Jeżeli Państwu spadnie kokos na głowę i Państwa zabije, to palma kokosowa jest niewinna, nie ma żadnej odpowiedzialności moralnej. Ale jeżeli będę siedział na tym drzewie i będę czekał aż przyjdziecie i rzucę Was tym kokosem i wtedy Was zabiję, to ja będę ponosił za to odpowiedzialność moralną.” [4]
W tej chwili żyje na ziemi trzy miliony dzieci poczętych metodą in-vitro. Oznacza to, że potrzebne było uśmiercenie kilkunastu milionów innych osób żeby te trzy miliony mogły żyć.
Zdaję sobie sprawę, że wielu osobom ciężko jest w „kilku komórkach” zobaczyć człowieka i przypisywać mu równe prawa co już urodzonemu i w pełni rozwiniętemu dziecku. W przypadku aborcji, przy której także pojawiają się debaty, czy płód jest człowiekiem, czy nie, przekonać kogoś, że nienarodzonemu dziecku powinny przysługiwać prawa jest dużo prościej. Przeważnie mamy wtedy do czynienia z istotą, która jest już na tyle rozwinięta, że ma wszystkie organy, że wyglądem przypomina ludzi. Tutaj tego nie ma. Dlaczego więc mamy wierzyć, że zarodek to już jest człowiek?
Moment poczęcia jest to jedyny moment w cyklu życia organizmu podczas którego powstaje zupełnie nowy twór. Potem przechodzi on już tylko dalsze etapy: płodu, noworodka, dziecka, człowieka starszego aż obumiera. To wciąż jednak jest ten sam organizm, do którego nic nie jest już dodawane, który ma wyjątkowy, indywidualny i niepowtarzalny kod genetyczny.
Nikt, nawet najwięksi zwolennicy in-vitro, nie są w stanie wskazać jednego konkretnego momentu w którym mielibyśmy stawać się ludźmi, innego niż moment poczęcia. Propozycje by był nim poród brzmią groteskowo i wręcz makabrycznie zważywszy, że dziecko już od około 23 tygodnia ciąży jest w stanie przeżyć poza brzuchem matki. Wszystkie inne propozycje: 12 tydzień, 24 tydzień są bardzo arbitralne. Jeśli więc nie jesteśmy w stanie wskazać konkretnego momentu kiedy zaczyna się ludzkie życie, to miarą naszego szacunku do niego powinna być zasada domniemywania człowieczeństwa. Sam fakt niepewności, tego że nie wiemy, czy przypadkiem zarodek nie jest jednak człowiekiem, powinien wykluczać możliwość jego zabicia. Jeśli jestem na polowaniu, widzę że coś się rusza w krzakach, ale nie wiem czy to zwierz czy człowiek — nie strzelam. Pomyłka byłaby bowiem niezwykle tragiczna w skutkach.
Jeśli jestem za życiem nie mogę więc być za in-vitro! Albo jestem za życiem albo za in-vitro! Jedno całkowicie wyklucza drugie!
Przypisy
[1] Procedurę in-vitro opisuje na podstawie wypowiedzi doktora Tadeusza Wasilewskiego podczas spotkania: „Stawka większa niż życie: in vitro- za czy przeciw?”, które odbyło się 21 października 2009 r. na Uniwersytecie Warszawskim. Tadeusz Wasilewski od 1993 do 2007 roku pracował z dużymi sukcesami w jednej z pierwszych w Polsce klinice wykonującej procedurę in vitro.
[2] Dane pochodzą z raportu przygotowanego przez największe europejskie towarzystwo naukowe zrzeszające lekarzy, naukowców, embriologów i biologów zajmujących się medycyną rozrodu — European Society of Human Reproduction and Embryology (ESHRE). Raport opublikowany został w 2010 r. i dotyczył roku 2006.
[3] Tadeusz Wasilewski, wypowiedź podczas spotkania: „Stawka większa niż życie: in vitro- za czy przeciw?”, op. cit.
[4] Tomasz Terlikowski, wypowiedź podczas spotkania: „Stawka większa niż życie: in vitro- za czy przeciw?”, 21 października 2009 r., Uniwersytet Warszawski.