Jaka jest wzajemna relacja życia duchowego, liturgii i pobożności? Nie ma prostej odpowiedzi na to pytanie, z pewnością jednak przeciwstawianie modlitwy osobistej i liturgii wynika z jakiegoś zasadniczego niezrozumienia tematu
W trakcie trwającego od dawna sporu o pobożność liturgiczną, o ascetyzm i liturgię jeden z jego uczonych uczestników zapytał ironicznie, jakie było na pustyni życie liturgiczne Ojców, skoro niektórzy zapominali nawet — jak św. Benedykt w Subiaco — o świętach wielkanocnych! Gdy autor Reguły deklaruje pod koniec Prologu, że zamierza ustanowić „szkołę służby Pańskiej” (RB Prol,45), ma na myśli cały zbiór obserwancji monastycznych, a nie tylko opus Dei — liturgię.
Niezależnie od tego, jak wielka jest godność służby Bożej, asceza i modlitwa indywidualna powinny zostać uznane w praktyce za fundamentalne i pierwsze. Można sobie wyobrazić — chociaż byłby to stan godny pożałowania — ascetę, którego życie liturgiczne byłoby zredukowane prawie wyłącznie do przyjmowania sakramentów, a jednak byłby on włączony w liturgię Kościoła, może nawet bardziej niż inni! Ale w normalnym życiu chrześcijańskim strzeżmy się przed przeciwstawianiem sobie modlitwy osobistej i liturgii. Pomiędzy nimi zachodzi zbieżność i wzajemne przenikanie się — gdy modli się człowiek ochrzczony, to Chrystus i Jego Duch modlą się w nim, w sposób niewidzialny całe Mistyczne Ciało Chrystusa, czyli Kościół, zwraca się wówczas do Boga. Jednakże gdy ktoś mówi „liturgia”, to myśli o modlitwie i działaniu zorganizowanym, przełożonym na obrzędy i zawsze, bardziej lub mniej wyraźnie, kolektywnym. „Bo gdzie są dwaj albo trzej zebrani w imię moje, tam jestem pośród nich” (Mt 18,20) — mówi Pan. Liturgia realizuje te słowa w sposób wzniosły i uroczyście.
Bądźmy pewni, że pierwsi mnisi mieli wyczucie dotyczące liturgii. Cenili pewne modlitwy liturgiczne, żyli nimi i czerpali z nich pokarm duchowy. Warto zauważyć, że cenobici z Tabeny przejęli i wpisali w swój porządek modlitwy nabożeństwa, które były wówczas odprawiane w tamtejszych kościołach. Podstawę tych nabożeństw stanowiło odmawianie psalmów. Kasjan opowiada nam o dobrze uporządkowanych, codziennych zgromadzeniach liturgicznych u mnichów egipskich. W soboty i niedziele udawali się oni na Mszę świętą i przyjmowali Komunię. Nawet jeśli opus Dei było jeszcze wtedy na wstępnym etapie organizacji, ówcześni mnisi bardzo szybko, niejako instynktownie, zrozumieli, że podobnie jak w kościołach lokalnych, kult ma zasadnicze znaczenie dla wspólnoty chrześcijańskiej, nawet oderwanej od świata.
Gdy pisano starożytne Reguły: z Lérins, z Arles, Regułę Mistrza czy Regułę św. Benedykta, istniała już kompletna liturgia należycie dopracowana nawet w drobnych szczegółach. Poświęcano na nią długie godziny. Czytając Regułę św. Benedykta, ma się wrażenie, że całe życie obraca się wokół służby Bożej, że Boże oficjum wyznacza cały jego rytm, a lektury i studia do niego właśnie prowadzą. W tej epoce Msza święta była sprawowana tylko w określone dni. Gdy nadchodziła godzina oficjum, należało porzucić inne zajęcia: „Nic nie może być ważniejsze od Służby Bożej” (RB 43,3) — zdanie to dobrze pokazuje, jak ważna była liturgia dla naszego Prawodawcy. Nawet jeśli, biorąc pod uwagę kontekst, słowa te nie ustanawiają obowiązującej bezwarunkowo zasady powszechnej, jest pewne, że cała obserwancja, całe życie duchowe, wszelka modlitwa prywatna prowadzą do uroczystej liturgii Kościoła. To właśnie ukazał Dom Paul Delatte w pełnych treści słowach początku komentarza do 8 rozdziału Reguły.
Przez wieki Boże oficjum mnichów w bardzo znaczący sposób wpływało na liturgię „świecką” (niemonastyczną) i nieustannie się rozwijało. Dziś świat chrześcijański coraz bardziej zdaje sobie sprawę z wartości tego kultu i z wielkiego bogactwa życia duchowego — indywidualnego i wspólnotowego, które może wzrastać pod wpływem „modlitwy Kościoła” połączonej z lekturą Pisma Świętego. Każdy klasztor uważa za swój obowiązek i swoją chwałę celebrowanie Bożego oficjum z wszelkim nabożeństwem i doskonałością. Przede wszystkim ze względu na Boga, ale również z powodu wiernych, którzy pragną uczestniczyć w czymś innym niż to, co mogą znaleźć w swoich niemonastycznych kościołach. Każdy klasztor pilnuje też miary powściągliwości i powagi, które przystoją instytucji monastycznej. Nie zamierzamy rywalizować z katedrami. I chociaż sztuka zawsze odgrywa rolę w budynkach, ornamentach, śpiewach i ceremoniach, liturgia nie jest nigdy tylko przedstawieniem teatralnym. Żywe upamiętnienie Misterium Chrystusa odbywa się w atmosferze prostoty, skupienia i pokoju.
W rozdziale 19, podobnie jak w 20, św. Benedykt precyzyjnie wskazuje na to, co czyni z oficjum autentyczną modlitwę, co jest jej duszą, co odciska na niej swoje piętno, co wreszcie zapewnia jej pełną owocność. My również w tej książce przyjmujemy ten punkt widzenia. Nasza modlitwa liturgiczna, nawet w tym, co dotyczy brzmienia dźwięków, wrażeń odbieranych zmysłowo, ale także w tym, co jest jej wewnętrzną wartością — bycia „głosem Oblubieńca i Oblubienicy”, głosem Kościoła — wymaga odpowiedniego nastawienia duszy i wspólnego zgromadzenia w chórze (nie mówimy tu o sakramentach, działających ex opere operato). Trzeba nam jeszcze raz podkreślić pierwszeństwo sprawcze tego, co duchowe. Mówiąc o wychwalaniu imienia Bożego i osiąganiu celów Kościoła, nie umniejszajmy nigdy znaczenia wewnętrznych dyspozycji człowieka modlącego się, „liturgizującego”. Życie duchowe warunkuje modlitwę, także i przede wszystkim publiczną. Niedoskonałości i braki tego życia negatywnie wpływają na pracę „młynów modlitwy”. Może nam zależeć na dawaniu przykładu niewzruszonej dyscypliny czy rygorystycznego przestrzegania rubryk — są to rzeczy rzeczywiście konieczne. Ale Pan patrzy poza chwilę obecną, poza dziejącą się akcję liturgiczną z jej blaskiem i pięknem i pyta: „Jakie jest stałe ukierunkowanie modlącej się duszy? Gdzie ona mieszka? Jaki jest jej najgłębszy rytm?”. Jeśli nie ma poważnego życia wewnętrznego, można bez końca mnożyć różne czynności przed bramą wiodącą do rzeczywistości niewidzialnych i zawsze będzie to tylko — jak to surowo ujął Apostoł — miedź brzęcząca i cymbał brzmiący (1 Kor 13,1). Mówiąc krótko, modlitwa liturgiczna osiąga w pełni swój cel wtedy, gdy jest celebrowana przez dusze szukające Boga i swoją intencją stale zwrócone do Niego. Wiemy, jak bardzo obrzędy zewnętrzne — konieczne, aby włączyć nasze cielesne bytowanie w wychwalanie Boga — są wypełnione wartościami symbolicznymi i duchowymi, jak wielkie mają oddziaływanie pedagogiczne. Jednak zdając sobie z tego sprawę, trzeba wciąż uważać, aby nie pozbawić ich tego, co stanowi istotę modlitwy.
Święty Benedykt od razu przechodzi do sedna sprawy, przypominając na początku pierwszą zasadę duchowości: „Uważać za rzecz pewną, że Bóg patrzy na nas na każdym miejscu” (RB 4,49). Wskazuje na realność Boga — jest to dla modlącego się jedyny Byt, który się liczy; na jego wszechobecność, obecność, która jest z natury aktywna: Ten, który żyje i który widzi, jak głosi Stary Testament. Jednak nasze bezpośrednie spotkania z Bogiem są bardziej albo mniej uroczyste: są momenty, miejsca i akty uprzywilejowane. Przebudzona wiara bez żadnego wahania wskazuje na to, co nazywa się „dziełem Bożym”, Bożym oficjum. Jest ono Boże nie tylko dlatego, że skomponowane jest w przeważającej części z tekstów Pisma Świętego. Jeśli jest tak wzniosłe i pełne nauki, to nie tylko dlatego, że jest żywą syntezą czcigodnych formuł i obrzędów. Oficjum jest Boże, gdyż Matka Kościół powierza mu całą swoją władzę i skuteczność swej mocy błagalnej. Należałoby nawet powiedzieć, że Liturgia (pisana wielką literą) nie jest wytworem, jest działaniem żywej osoby. To jedyny Arcykapłan, który zjednoczony ze wszystkimi członkami swojego Mistycznego Ciała upamiętnia i realizuje, aż do skończenia świata, dzieło odkupienia, które ma swój punkt kulminacyjny w uroczystości Zmartwychwstania Pańskiego. Przez Niego więc — głosi List do Hebrajczyków — składajmy Bogu ofiarę czci ustawicznie, to jest owoc warg, które wyznają Jego imię (Hbr 13,15).
Dom Augustin Savaton OSB, Wartości fundamentalne monastycyzmu. Wydawnictwo Benedyktynów TYNIEC
opr. mg/mg