O Bogu bliskim w sakramentach i otwarciu się na Boga
Być blisko — znaczy często zamilknąć, nic nie mówić i odpoczywać. Zatrzymać czas, jak przed monstrancją...
Kiedy jesteś z osobą, która jest dla ciebie kimś wyjątkowym, wystarczy ci jej obecność. Nie martwisz się, że zabraknie tematów, słów, że będziesz się nudził. Wasze milczenie jest naturalne. Jesteście razem w każdym geście, spojrzeniu, może nawet myśli. Macie nawet swój kod porozumienia, który tylko wy znacie...
Ludzie zawsze żyli głęboką tęsknotą i chcieli oglądać Jezusa. Dlatego od XIII wieku podczas Podniesienia kapłan unosi wysoko Ciało i Krew Chrystusa, aby każdy mógł spojrzeć — i zamilknąć przed Tajemnicą naszej wiary. Tymczasem często w tym momencie wierni schylają w pokorze głowę i nic nie widzą. A potrzebne jest spojrzenie pełne wiary i miłości, bez słów. Bo modlić się, to także „patrzeć z miłością”.
Kiedy wchodzimy do świątyni, mrugająca wieczna lampka uświadamia nam sakramentalną
Ale ona tak nam spowszedniała, że zapominamy, Kto tu mieszka. Często z Gospodarzem nie zamieniamy ani słowa i nerwowo spoglądamy na zegarek, oczekując rozpoczęcia nabożeństwa. Natomiast po skończonej Mszy św. od razu uciekamy ze świątyni.
Boimy się ciszy i pustego kościoła. Wtedy bowiem znane modlitwy nie wystarczają. Wkrada się spokój, który zmusza do wielu pytań i odpowiedzi. Do potraktowania Boga jako Osoby.
Wielu z nas idzie do Komuni św. w smutku i zażenowaniu. Mamy spotkać się z Panem, a jesteśmy tak bardzo zajęci sobą i swoimi myślami! Czy jestem godny, czy nie mam żadnego grzechu, czy wystarczająco rozumiem... Dobrze jest uświadomić sobie fakt, że nigdy nie będę godny i tylko w Nim mogę znaleźć siłę, by być lepszym. Właśnie dlatego, że upadam, powinienem się karmić Jego Ciałem... Ale my nie chcemy oddać się Mu całkowicie, boimy się
Dlatego odwlekamy spowiedź i tak rzadko przystępujemy do Komunii. Gdybyśmy karmili się Nim częściej, musielibyśmy Go zaprosić do naszej codzienności i pracować nad sobą. Więc lepiej przyjmować Komunię „od wielkiego dzwonu”. Bezpieczniej...
W historii z przyjmowaniem Jezusa było różnie. W pewnym momencie było ono tak rzadkie, że Sobór Laterański wydał zarządzenie, aby wierni przyjmowali Komunię św. przynajmniej raz w roku. Zauważmy, że uczniowie zdążający do Emaus poznali Jezusa dopiero przy łamaniu chleba. Znaczy to, że najlepszym miejscem, gdzie można Go spotkać, jest Eucharystia.
Często skarżymy się: dawniej łatwiejsza była dla mnie modlitwa, a teraz jakaś ściana wyrosła pomiędzy mną a Bogiem. Pomyślmy: podobnie jest z naszymi ludzkimi relacjami. Kłopoty koncentrują nas na sobie, zmęczenie tłumi naszą radość z przebywania z kimś kochanym. Ale przecież nie znaczy to, że przestało nam zależeć na tej osobie.
Wielu ludzi traktuje Komunię św. jak tabletkę uspokajającą. Wystarczy połknąć — i miną problemy, depresja, smutek. A gdyby tak powierzyć Jezusowi wszystko; również to, co trudne?
Może i ty po przyjęciu Jezusa otwierasz książeczkę do nabożeństwa i uruchamiasz cały „aparat modlitewny”. I będzie tak, że w swoim życiu przystąpisz setki razy do balasek, a nigdy nie dojdzie w twoim sercu do komunii z Jezusem. Bo
wspólnota ducha i materii. To znaczy: otworzyć się na Boga. To znaczy moje: „Mów Panie, bo sługa Twój słucha”. Dlatego kiedy przyjmujemy Go pod postacią chleba, pobądźmy z Nim trochę, posłuchajmy, co ma nam do powiedzenia. Dopiero potem sięgajmy po modlitewnik.
Codzienność nie ułatwia nam kontaktu z Bogiem. Pośpiech, zabieganie, brak czasu, różne problemy. Ale nie łudźmy się, że coś się zmieni. Co w takim razie zrobić, aby zwalczyć zniechęcenie i znudzenie, co zmienić, by znaleźć się bliżej tabernakulum? O. J. Pawłowski w swojej książce: „Przewodnik dla zniechęconych” podaje trzy propozycje. Po pierwsze, warto znaleźć swoją Mszę św. Klimat, atmosfera, oprawa muzyczna pomagają w przeżywaniu tego wyjątkowego spotkania. Po drugie: należy znaleźć swoją drogę do kościoła. Jeśli idziesz pieszo, wyjdź parę minut wcześniej, nie śpiesz się, staraj się wyciszyć. Jedziesz autem — nie włączaj radia, uświadom sobie, z Kim się za chwilę spotkasz. Po trzecie: trzeba znaleźć swoje miejsce w kościele, z którego wszystko widzi się i słyszy. Gesty celebransa mają swoją wymowę i znaczenie. Jeżeli ich nie rozumiemy, trudne jest pełne włączenie się w to, co dzieje się na ołtarzu. Język liturgii, mowa znaków — to dialog między Bogiem i nami. Może uda nam się na nowo odkryć to, co spowszedniało i stało się rutyną?
„Być bliżej Ciebie chcę na każdy dzień” — śpiewamy w jednej z piosenek. Być bliżej tabernakulum, bliżej Jezusa Eucharystycznego — to wybrać najlepszą cząstkę, której nigdy nie zostaniemy pozbawieni. A że to kosztuje? Że trzeba się tego uczyć, trudzić się, czasem może zasmucić się głęboko w poczuciu zawodu i opuszczenia — jak wędrowcy z Emaus? Tak musi być. Przyjdzie jednak chwila, że rozpoznamy Go. Na pewno.
opr. mg/mg