Wobec Jezusa nie da się przejść obojętnie. Jeśli Go naprawdę kocham, muszę się liczyć z niezrozumieniem, czasem z pogardą, z wyśmianiem...
Ewangelia mimo, że to Dobra Nowina, nie jest bajeczką dla grzecznych dzieci. Trudno słucha mi się dzisiejszych słów Jezusa, gdy mówi:
Czy myślicie, że przyszedłem dać ziemi pokój? Nie, powiadam wam, lecz rozłam.
I dalej tłumaczy, jakie z Jego powodu będą konflikty nawet pomiędzy najbliższymi. Dlaczego? Bo wobec Jezusa nie da się przejść obojętnie. Jeśli Go naprawdę kocham, muszę się liczyć z niezrozumieniem, czasem z pogardą, z wyśmianiem, a nawet z nienawiścią. Najbardziej boli, gdy mojej wiary nie podzielają Ci, z którymi razem żyję. Wtedy też łatwo popaść w grzech pychy – bo wydaje mi się, że jestem lepszy, w grzech zniechęcenia – bo przecież tak się starałem, w grzech załamania na duchu – bo się zastanawiam, czy moja wiara jest prawdziwa. Czy wystarczająco z tymi grzechami walczę? Wie autor do Hebrajczyków, że zawsze zbyt słabo:
Jeszcze nie opieraliście się aż do krwi, walcząc przeciw grzechowi.
Boże, gdy czuję się w moim życiu wiary, jak Jeremiasz wrzucony do błotnistej cysterny, pozwól mi mieć nadzieję i wołać za Psalmistą:
Ja zaś jestem ubogi i nędzny, *
ale Pan troszczy się o mnie.
Ty jesteś moim wspomożycielem i wybawcą, *
Boże mój, nie zwlekaj!
Andrzej Cichoń
Rozważanie napisane na niedzielę 18. 08. 2019 r.
opr. ac/ac