Jezus sam na górze i Eliasz sam na górze. Czy rzeczywiście byli sami? W odosobnieniu, w ciszy, łagodnym powiewie spotkali Boga – modlili się.
Mamy, można powiedzieć, w czasie tych wakacyjnych niedziel kumulację najbardziej spektakularnych cudów, które uczynił Jezus. Tydzień temu słyszeliśmy o przeczącym matematyce rozmnożeniu chleba. Dziś Jezus, wbrew prawom fizyki, chodzi po Jeziorze Genezaret: Łódź zaś była już o wiele stadiów oddalona od brzegu, miotana falami, bo wiatr był przeciwny. Lecz o czwartej straży nocnej przyszedł do nich, krocząc po jeziorze.
Można się temu dziwić, można snuć różne przypuszczenia. Chciałbym jednak zwrócić uwagę na coś innego. W dzisiejszej Ewangelii mamy wcześniej takie słowa o Jezusie: Wyszedł sam jeden na górę, aby się modlić. Wieczór zapadł, a On sam tam przebywał.
Pięknie ten fragment współgra w moich uszach z historią Eliasza z Pierwszego Czytania. To jest zresztą jedna z moich ulubionych biblijnych opowieści: A oto Pan przechodził. Gwałtowna wichura rozwalająca góry i druzgocąca skały szła przed Panem; ale Pana nie było w wichurze. A po wichurze – trzęsienie ziemi: Pana nie było w trzęsieniu ziemi. Po trzęsieniu ziemi powstał ogień: Pana nie było w ogniu. A po tym ogniu – szmer łagodnego powiewu. Kiedy tylko Eliasz go usłyszał, zasłoniwszy twarz płaszczem, wyszedł i stanął przy wejściu do groty. Jezus sam na górze i Eliasz sam na górze. Czy rzeczywiście byli sami? W odosobnieniu, w ciszy, łagodnym powiewie spotkali Boga – modlili się.
Boże, nie dbam o spektakularne cuda. Jakoś tak mam, że wolę, żeby matematyka chlebów i fizyka jeziora działały tak, jak trzeba. Proszę Cię jednak o cud największy: bym mógł codziennie znajdować choć kwadrans odosobnienia, ciszy i łagodnego powiewu, w którym mógłbym spotkać Ciebie.
Andrzej Cichoń
Rozważanie napisane na niedzielę 9. 08. 2020 r.
opr. ac/ac