Spowiedź. Wybaczenie. Nawrócenie

Czy trudno rozmawiać o naszym grzechu? Instynktownie myślimy, że tak

Spowiedź. Wybaczenie. Nawrócenie

Ks. Matteo Zuppi

Spowiedź

Wybaczenie. Nawrócenie


stron: 152
format: 130 x 210 mm
ISBN: 978-83-7485-162-6
Rok wydania: 2011
Imprimi potest: posiada


Książka „Spowiedź - Wybaczenie. Nawrócenie” Wydawnictwa Franciszkanów „Bratni Zew” to bardzo mądre i życiowe rozważania na temat sakramentu spowiedzi, prowadzone w oparciu o przykłady zaczerpnięte z Pisma Świętego. Książka przystępnie wyjaśnia czym jest grzech, dlaczego nie należy osądzać innych, dlaczego oczyszczenie i wybaczenie jest konieczne, dlaczego uczucie wyrzutu sumienia jest słuszne, dlaczego Bóg zawsze wybacza i dlaczego bez odrodzenia nie można zobaczyć Królestwa Bożego.


FRAGMENT:

1. «Szczęśliwy ten, komu została odpuszczona nieprawość»

«Chodźcie i spór ze Mną wiedźcie! – mówi Pan.
Choćby wasze grzechy były jak szkarłat,
jak śnieg wybieleją;
choćby czerwone jak purpura,
staną się jak wełna» (Iz 1, 18).

Czy trudno rozmawiać o naszym grzechu? Instynktownie myślimy, że tak. Ten temat wzbudza niechęć albo zwykły wstyd (swoją drogą dlaczego miałby być negatywny? Czy nie jest oznaką dyskomfortu duszy, jej wciąż żywej zdolności do reagowania? Nie pokonamy wstydu ucieczką, zobojętnieniem lub przyzwyczajeniem, lecz pojednaniem, przemianą i rzuceniem się w ramiona Ojca, aby jego miłość oczyściła serce!). Bycie zmuszonym do konfrontacji z sobą samym, i to w czyimś towarzystwie, wydaje nam się poniżeniem. Jakże pokazać się nagim, bezbronnym? Jak ujawnić najgorszą część naszej duszy, tę, którą pragniemy ukryć albo pomniejszyć? Jak zmierzyć się wobec naszego ja z zewnętrznym sądem, nieprzychylnym i nieprzewidywalnym? W rzeczywistości «upokorzenie» przywraca nas własnemu ja, prawdziwemu, bez hipokryzji, i właśnie dlatego nas wyzwala.

Być może sądzimy, że spowiedź jest niepotrzebnym aktem, ranieniem siebie samego, jakbyśmy wypowiadając grzech «tworzyli go», gdy tymczasem pozostawienie go nieokreślonym, w ukryciu, miałoby nie przynieść negatywnych konsekwencji. W gruncie rzeczy, jako dzieci pokolenia pozorów, uważamy, że to, czego nie widać, nie istnieje, lub jest mniej ważne! Czasem martwimy się najwyżej, że nasze postawy zostaną «odkryte», albo że popełniliśmy przez nie jakąś gafę, utraciliśmy zewnętrzne uznanie, któremu ostatecznie przypisujemy nadmierne znaczenie. W rzeczywistości grzech często jawi się jako «nieszkodliwy» – nie wywołuje od razu żadnej negatywnej oceny innych ani zmiany naszej roli. Co więcej, często zło uspokaja nas używając banalnej, powszechnej mentalności, jak choćby wybory i przekonania podzielane przez wielu! Czy z tego powodu nie są grzechem?

Co jest dobre, a co złe? Tak naprawdę wszyscy potrzebujemy jasności. Łatwo nie zauważać konsekwencji i sądzić, że jesteśmy w stanie i możemy je kontrolować. A przecież grzech nie staje się przez to mniej prawdziwy! W rezultacie przywiązujemy wagę do «wykroczeń» albo uczynków, które tak naprawdę wobec sądu Bożego i prawdziwych skutków dla nas samych mają naprawdę małe znaczenie! I vice versa! Grzech nie jest gafą, czego akurat tak się obawiamy i przez co bardzo cierpimy! Jezus jest wolny od typowego osądzania, spogląda głębiej, ponieważ kocha serce! A grzech z pewnością nie jest formalnym problemem, lecz porozumieniem się ze złem.

Niezbyt obawiamy się zła, skoro uważamy, że może pozostać w nas bezczynne i możemy nie stawić mu czoła. Wolimy interpretować nasz grzech, czynić go przedmiotem dyskusji, również publicznej, tak jak wiele aspektów naszego życia, jakby był cechą, manifestacją tego, jacy jesteśmy, czymś do zrozumienia, z pewną dozą narcystycznej przyjemności tak wyraźnie obecnej w tym, co nas dotyczy. Czymś, co trzeba zrozumieć i koniec, ponieważ problemem jestem ja i moje osobiste zadowolenie. Tylko że duszy to nie wystarcza!

Przeraża nas stanięcie przed Bogiem, Jego sądem, a więc i samym sobą. A tymczasem na tym polega słodka propozycja spowiedzi. Ci, którzy ostatecznie uważają się za sprawiedliwych, widzą w niej niepotrzebny lub zbyt wymagający wysiłek. Łatwo czuć się «w porządku» – wystarczy dać posłuch przekonującemu głosowi własnej dumy, instynktownej obronie naszego ja, rozczulać nad trudnościami, czuć się ofiarą. Sprawiedliwy nie prosi o wybaczenie, nie ma problemu grzeszników szukających zbawienia. Ten, kto uważa się za sprawiedliwego, zdaje się na gloryfikację ja, indywidualnego trudu własnych poświęceń, prawa, dla którego liczy się bycie sobą, które wszystko usprawiedliwia. W rzeczywistości cierpi, gdyż zawsze osądza się sam. Grzesznik przeciwnie! Pozostaje mu tylko powierzyć się miłosierdziu, a dzięki temu odnaleźć zaskakującą i zdumiewającą miłość. Jest szczęśliwy, gdyż odpuszczono mu nieprawość!

2. «Nie przyszedłem powołać sprawiedliwych, ale grzeszników»

Łatwo myśleć, że jest się sprawiedliwym albo dobrym z natury. Wystarczy uważać, że jesteśmy w porządku, ponieważ nikt nie może nam niczego zarzucić; bo nie zrobiliśmy tego naumyślnie; bo my jesteśmy regułą i poszliśmy za głosem serca! A dlaczego to miałoby nas ochronić? Sprawiedliwy ma o sobie wysokie mniemanie i nie konfrontuje się ze straszliwą zdolnością do czynienia zła obecną w jego życiu; myśli, że wystarcza się kontrolować, podczas gdy problemem jest miłość. W rzeczywistości boimy się zadawania sobie pytań i rozpoznania grzechu, gdyż musielibyśmy skonfrontować się z otchłanią w naszym wnętrzu. Nie powinniśmy bronić się przed innymi, lecz przed nami samymi! Rzeczywiście to prawda, że potrafi my dostrzec źdźbło w oku brata, ale nie belkę w swoim! Dlaczego? Bo instynktownie sądzimy, że jesteśmy dobrzy i poszukujemy zła poza nami, podczas gdy zaślepiają nas usprawiedliwienia, absurdalna pycha niewinności.

Sprawiedliwy jest więźniem swoich wymówek oraz idei doskonałości odległej od tej głęboko ludzkiej z Ewangelii. Nie może uznać porażki grzechu, gdyż ukazałaby mu się jako wyrok, utrata tego, co z trudem osiągnął. Dla Jezusa prawdziwym wyrokiem jest niechęć przyjęcia pomocy, hipokryzja, oziębłość ze strachu albo głupiej arogancji. W rzeczywistości gorzkie zdziwienie Nikodema, człowieka uczciwego, poszukującego, który zadaje Jezusowi pytanie o całe nasze życie («jakżeż może się człowiek narodzić będąc starcem?») ukazuje, że samemu nie mamy szans, że możemy ze smutkiem uciec od siebie ponieważ nie potrafi my znaleźć rozwiązania dla obiektywnej starości i nieuchronnego grzechu. Tylko hojny wiatr Ducha, który wieje tam, gdzie chce, może sprawić, że człowiek naznaczony grzechem narodzi się na nowo, gdyż w przeciwnym razie musiałby odejść, jak wykonawcy wyroku śmierci na cudzołożnicy, poczynając od najstarszych. Kiedy zaczynamy spoglądać wewnątrz nas samych, dostrzegamy otchłań naszego serca i wolimy od razu zwrócić uwagę na źdźbło w oku brata.

Jezus spotyka wielu «sprawiedliwych». To faryzeusze, którzy osądzają wszystko i wszystkich. Prawdopodobnie sami są targani wątpliwościami, ale ukrywają je, tak jakby biel grobu mogła unieszkodliwić śmierć albo hipokryzja była lekarstwem. Człowieka sprawiedliwego, który mówi, że od młodości zachowywał wszystkie przykazania, na pewno w poszukiwaniu doskonałości, Jezus prosi o wolność zostawienia wszystkiego i pójścia za Nim, wolność, na którą może zezwolić jedynie miłość, nie żadne prawo, i uczynić ją realną. To właśnie przeraża człowieka, który wobec tej propozycji («Wtedy Jezus spojrzał z miłością na niego i rzekł mu», Mk 10, 21) okazuje przywiązanie do swych dóbr. Miłość objawia nasz grzech, odsłania współwinę, oziębłość, które w innym przypadku pozostają ukryte, usprawiedliwione, choć obecne. Rozumiemy nasz grzech tylko stając przed Panem, Jego miłością, Jego prośbami.

Gdy wybierał się w drogę, przybiegł pewien człowiek i upadłszy przed Nim na kolana, pytał Go: «Nauczycielu dobry, co mam czynić, aby osiągnąć życie wieczne?» Jezus mu rzekł: «Czemu nazywasz Mnie dobrym? Nikt nie jest dobry, tylko sam Bóg. Znasz przykazania: Nie zabijaj, nie cudzołóż, nie kradnij, nie zeznawaj fałszywie, nie oszukuj, czcij swego ojca i matkę». On Mu rzekł: «Nauczycielu, wszystkiego tego przestrzegałem od mojej młodości». Wtedy Jezus spojrzał z miłością na niego i rzekł mu: «Jednego ci brakuje. Idź, sprzedaj wszystko, co masz, i rozdaj ubogim, a będziesz miał skarb w niebie. Potem przyjdź i chodź za Mną!». Lecz on spochmurniał na te słowa i odszedł zasmucony, miał bowiem wiele posiadłości. (Mk 10, 17-22)

«Nauczycielu dobry, co mam czynić, aby osiągnąć życie wieczne?» (Mk 10, 17). Oczekuje szybkiej odpowiedzi, jak nasze pokolenie, w którym jest tyle niecierpliwości, gdyż chce uniknąć wysiłku poszukiwania, docierania do głębi. Zdaje sobie sprawę, bardzo osobiście, prawdziwie, po ludzku, ze swojej kruchości, z tego, że nie jest wszechmocny; być może konfrontuje się z otchłanią zła, która niespodziewanie się przed nim otwiera. Może ogarnęła go wątpliwość, jak pewne pytania, które powracają nieproszone, wywołane jakimś wspomnieniem. W rzeczywistości pytanie do Jezusa jest również na różny sposób naszym własnym pytaniem – co ze mną będzie? Co pozostanie z mojego życia? Są takie dni lub sytuacje, gdy na powierzchnię wypływa ta niewiadoma, którą możemy ukryć mnożąc rzeczy do zrobienia, uciekając od refleksji, ogłuszając się uzależnieniami, żywotnością pełną pobudzenia, w pogoni za emocjami, aby sprawdzić nasze zdolności i możliwości.

Czy jednak wszyscy nie poszukujemy tego, co się nie kończy? Nie staramy się uwolnić od zła, być lepszymi? Ile razy chcielibyśmy, aby uczucia, związki, przyjaźnie, nigdy się nie skończyły? A przede wszystkim poszukujemy życia nie naznaczonego jego ograniczeniem, złem, które je upokarza, marnuje, zdradza. Gdzie możemy znaleźć pewność, gdyż tak naprawdę jesteśmy niepewni, niekonsekwentni? Dla nieuleczalnych nastolatków to może wyglądać na dylematy staruszków! Inni mogą uważać, że to pytanie jak uniknąć prawdziwego życia. Nie. Kto zadaje sobie pytanie o życie bez końca umie kochać to, które się kończy, stara się je przeżyć jak najlepiej, znaleźć to, co ma znaczenie, uwolnić się od grzechu. «Naucz nas liczyć dni nasze, abyśmy osiągnęli mądrość serca» (Ps 90, 12). Często dochodzimy do tej mądrości wyczerpani, kiedy «nie możemy już dawać złego przykładu», jakby bezmyślne egzystowanie, uleganie instynktowi miało być poznawaniem prawdziwego życia! Trzeba stanowczo się z tym nie zgodzić! Ile straconego czasu, ile zużytej energii, ile zwykłego egocentryzmu, zdolności zmarnowanych na byle jakie życie, gdy wszystko kręci się wokół mnie, jak zwykle myślę tylko o sobie. Człowiek wspomniany przez św. Mateusza (por. Mk 10, 17-22) poważnie podchodzi do bezpieczeństwa płynącego z dobrobytu – dobrze mu się powodziło i żył w stabilnej sytuacji, z paroma religijnymi wątpliwościami; człowiek porządny, co więcej – już od młodości przestrzegający zasad, lecz niezdolny do wyjścia poza własne ograniczenia. Ewangelia bowiem nie jest kolejną regułą. Ewangelia dla niego to: «Idź, sprzedaj wszystko, co masz, i rozdaj ubogim, a będziesz miał skarb w niebie. Potem przyjdź i chodź za Mną!». To naprawdę wspaniała wiadomość, gdyż proponuje miłość uwalniającą od rzeczy, poświęceń, ograniczeń, zimnej pewności reguł, które nie dotykają serca. Ten człowiek szuka reguły, a tymczasem znajduje przyjaciela. Prosił o coś do przeżywania indywidualnie, do zabrania, a otrzymuje propozycję pójścia za Jezusem, pozostania z Nim, bycia uczniem. Rzeczywiście wszystko staje się jasne, kiedy Jezus, jak mówi Ewangelia, «Jezus spojrzał z miłością na niego… ». Jakże głęboko Słowo Boże przenika nasze serca!

Propozycja Jezusa to rozdanie ubogim wszystkiego, co posiada, aby mieć skarb w niebie, gdyż to, co darowane, nie zostaje stracone! To miłość oczyszcza serce i pozwala nam znaleźć wieczność! To propozycja niemożliwa jako reguła, ale nie jako wyraz miłości. Faktycznie jesteśmy w stanie zostawić wszystko jedynie z miłości. A poza tym dla Boga nie ma nic niemożliwego, bo Bóg nas kocha, otwiera zamknięte drzwi naszego serca, pragnie nas razem w swym marzeniu o zmienianiu świata, byciu innym, sobą samym bez chowania się za bogactwem czy przedmiotami; zaraża nas swym marzeniem o miłości bez granic. Jezus prosi młodzieńca o oddanie wszystkiego, aby otrzymać w zamian wszystko, czego naprawdę potrzebuje, gdyż chce mu dać o wiele więcej!

Instynktownie myślimy, jak tamten człowiek, że prośba Jezusa jest przesadna! Jak łatwo bogactwa okupują serce, duszą je, zatwardzają! Wystarczy spojrzeć na zewnątrz i wewnątrz nas – jak mało miłości, a jak wiele uwagi dla pieniądza, eksponowania siebie, chwalenia się tym, co posiadamy, ile bezmyślnego dążenia do posiadania za wszelką cenę!

Nie można kochać kogoś i pieniędzy równocześnie! Bogaty młodzieniec pewnie pomyślał, że te bogactwa były jego życiem, a rozdanie oznaczało ich utratę. Boi się być sobą, boi się kochać! Pociąga go przekonując logika, pełna iluzji, przedmiotów, posiadania.

«Przyjdź i chodź za Mną» to nasza prawdziwa wolność na świecie uzależnionym od dóbr materialnych, zrozpaczonym i pozbawionym przyszłości, który ma wiele, ale traci to, co najważniejsze, który w końcu gardzi życiem ubogiego, przez co nie widzi własnej przyszłości; który stawia na tym samym poziomie życie oraz rzeczy, a w rezultacie cierpi z powodu licznych wynaturzeń miłości własnej.

Młodzieniec spochmurniał, ponieważ nie pozwala się oświecić miłości. Odchodzi zasmucony, gdyż bogactwa nie mogą dać szczęścia. Dlaczego kurczowo się ich trzyma? Dlaczego wszystko kalkuluje, ocenia według przydatności; dlaczego bogactwom oddał całe serce, być może stopniowo, nie zdając sobie z tego sprawy, i już nie potrafi wyzwolić się z materializmu, który zawsze oddala od miłości, do Boga i ludzi. Ten człowiek był skłonny do poświęcenia, ale nie do miłosierdzia. Nie rozumie, że życie, choć pełne bogactw, samo się kończy, przemija, podczas gdy miłość wszystko pomnaża, darowuje sto razy tyle, braci, sióstr, pól… Istotnie kochając zdobywamy licznych przyjaciół, prawdziwe związki, odczuwamy jako własne to, co według świata nie jest nasze, ale należy do nas w miłości. Ten, kto kocha otrzymuje sto razy tyle domów, braci, sióstr, matek, dzieci i pól; otrzymuje dar życia, które się nie kończy, ponieważ tylko miłość nie umiera.

opr. aś/aś

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama