Fascynująca duchowa podróż ze słowami Ewangelii
ISBN: 978-83-7482-479-8
Wydawnictwo: eSPe
Rok wydania: 2012
Książka jest zaproszeniem do fascynującej duchowej podróży ze słowami Ewangelii.
Przyjdzie dzień, kiedy będziesz miłował to zaproszenie do fascynującej duchowej podróży ze słowami Ewangelii. Ojciec Legan jest w tej podróży przewodnikiem naprawdę wyjątkowym. Ukazuje znaczenia i konteksty zupełnie nieoczekiwane, zaskakujące, zmieniające często diametralnie naszą perspektywę. Jego celem nie jest prezentacja wiedzy na temat Biblii czy duchowości, ale pomoc czytelnikowi w nawiązaniu prawdziwej, osobistej relacji ze Słowem Bożym. Posługuje się przy tym licznymi odniesieniami do świata sztuki, filmu czy literatury, które pomagają nam w doświadczaniu przemieniającej mocy spotkania z Bożym objawieniem.
Podobno dziecko potrzebuje 12 przytuleń dzienne, aby mogło szczęśliwie się rozwijać… Jeśli ta informacje Cię wzruszyła, zasmuciła albo wywołała tęsknotę, to bardzo prawdopodobne jest, że i w Twoim sercu dwanaście razy dziennie budzi się potrzeba kontaktu z bezwarunkową, pocieszającą i nadającą wszystkiemu sens – miłością… Ja, kiedy tęsknię, otwieram Pismo Święte. Wystarczy dwanaście zdań, dwanaście słów, a czasem tylko dwanaście drukarskich znaków, bym poczuł się przytulony, ogarnięty dobrocią, pocieszony… Dlatego właśnie powstała ta książka – dzielę się z Wami tym, co kocham. Zabieram was w podróż, a mapą jest Ewangelia.
(od Autora)
„Kto przychodzi do Mnie, słucha słów moich i wypełnia je, podobny jest do człowieka, który buduje dom: wkopał się głęboko i fundament założył na skale”.
(Łk 6, 43-49)
W sztuce budowania duchowego domu najważniejsze jest to, żeby budować na skale, którą jest Chrystus. A zatem trzeba się wkopać głęboko. Takie schodzenie w głąb siebie może być czasami bardzo bolesne. Człowiek zaczyna wówczas poznawać swoje lęki, bóle i ograniczenia. Niekiedy może się komuś wydawać, że w ten sposób kopie dla siebie grób. Jednak Jezus twierdzi, że taka praca jest konieczna, żeby potem można było założyć odpowiednie fundamenty. Nie można prześliznąć się po powierzchni, ale trzeba dokładnie poznać siebie. Celem nie jest psychologizowanie, ale odkrycie przed Panem Bogiem i przed samym sobą całej prawdy o sobie, bo tylko w takiej szczerości można zacząć coś tworzyć. W każdym związku ważna jest zasada: najpierw trzeba się otworzyć, narażając się na ból i skrzywdzenie, bo tylko szczerość pozwala na zbudowanie czegoś piękniejszego. Podobnie jest w relacji z Bogiem. Greckie słowo „głęboko” bywa używane w podobnych kontekstach jak w języku polskim – zarówno po grecku, jak i po polsku można powiedzieć, że dół jest „głęboki” albo że ktoś „głęboko” zasnął (jak czyni to autor Dziejów Apostolskich). Co więcej, św. Łukasz Ewangelista użył słowa „głęboko” we fragmencie, w którym Maria i Marta idą do grobu Bożego. Gdy wyruszyły, panowała jeszcze „głęboka” noc, a więc był to moment, który jest tuż przed porankiem. Wkopanie się głęboko oznacza zejście tak nisko, jak tylko jest to możliwe. Ktoś mądrze powiedział, że świt jest zawsze sekundę po największych ciemnościach. A zatem sekundę po smutnych i – wydawałoby się – beznadziejnych wydarzeniach naszego życia pojawia się nadzieja.
„Darowałem ci cały ten dług, ponieważ mnie prosiłeś. Czyż więc i ty nie powinieneś był ulitować się nad swoim sługą, jak ja ulitowałem się nad tobą?”.
(Mt 18, 21-35).
Karolina Lanckorońska – osoba o wielkiej duchowej formacji – pisała w swoich Wspomnieniach wojennych, że w czasie drugiej wojny światowej nie była w stanie odmawiać modlitwy Ojcze nasz ze względu na znajdujące się w niej słowa o przebaczeniu winowajcom. Pisała do swojego spowiednika, że nie jest w stanie przebaczyć nazistowskim i radzieckim najeźdźcom. Mądry krakowski ksiądz powiedział jej: „Skoro nie możesz, to nie odmawiaj tej modlitwy. Jeśli twoje serce nie wybacza, to nie wymawiaj tych słów”.
Czytamy w Ewangelii, że mamy wybaczyć 77 razy, czyli zawsze, bez końca. W Ojcze nasz wołamy w trakcie Eucharystii i podczas porannych i wieczornych modlitw: „Przebacz nam nasze winy, tak samo jak my przebaczamy”. A więc w rzeczywistości wypowiadamy do naszego Boga – a są to słowa naprawdę wstrząsające – taką prośbę: jeśli my nie przebaczyliśmy, to Ty też nam nie przebaczaj.
Zjawili się u Jezusa i prosili Go usilnie: „Godzien jest, żebyś mu to wyświadczył...”.
(Łk 7, 1-10)
Setnik sam o sobie mówi: „Nie jestem godzien, żebyś przyszedł do mnie”. Nauczyliśmy się tych słów i powtarzamy je, przystępując do komunii. Z drugiej strony otaczający go ludzie mówią o nim: „Godzien jest”. Całe nasze życie rozciąga się między tymi dwoma biegunami: godzien jest – nie jestem godzien. Wzruszony Jezus powiedział, że takiej wiary nie spotyka się nigdzie w Izraelu. Skrucha kieruje mnie ku świadomości, że jestem małym wielkim człowiekiem. Małym dlatego, że nie jestem godny Pana Boga, a wielkim, bo Bóg przychodzi pod mój dach – do mojego domu i mojego wnętrza. Wielu z nas może o sobie powiedzieć: nie jestem godzien. Jednak równocześnie czujemy wielką radość, że stajemy przed Panem Bogiem. Pomiędzy dwoma szczytami: „Nie jestem godzien” i „jest tego godny” spotykam Pana Boga. W tej dolinie odnajdujemy Jego łaskę.
Pan użalił się nad nią i rzekł do niej: „Nie płacz”.
(Łk 7, 11-17).
Jezus stoi w bramie miasta. W czasach Starego Testamentu, w starożytności, tam – w bramie – odbywał się sąd. Kiedy więc spotykamy Pana Jezusa w bramie miasta, to spodziewamy się, że On jako Bóg – Sędzia dokona oceny naszego życia i naszego postępowania. Poddajemy się temu osądowi z bojaźnią i drżeniem, jednak świadomi, że jest sędzią sprawiedliwym. Stajemy w bramie miasta, czyli w bramie naszego życia, i prosimy Pana Boga o sąd, który najpełniej oddają te słowa z Ewangelii: „użalił się nad płaczącą kobietą”, użalił się nad jej duszą. Sąd Jezusa nad nami jest Jego użaleniem się, bo On doskonale nas rozumie. Miłosierny Bóg nie sądzi jak buchalter, który egoistycznie żąda wypełnienia swoich praw bez względu na wszystko, ale jako Bóg, który jest i był człowiekiem. I zna życie ludzkie. To jest sąd miłosiernego ojca, czy brata, który – spotykając takiego grzesznika jak my – użala się po prostu nad naszymi łzami. Najpiękniejszy sąd świata.
„Tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne”.
(J 3, 13-17)
To jedno zdanie z Ewangelii mogłoby zastąpić całe Credo, gdyż zawiera wszystkie tajemnice naszej wiary. Wierzę w to, że Bóg postanowił mnie uratować i oddał nawet swego umiłowanego Syna, abym ja miał życie. Bóg tak umiłował świat, abyśmy mieli życie wieczne – to największa i najpiękniejsza tajemnica, jaka kiedykolwiek stała się naszym udziałem. Słowo «dał», «wydał» w języku greckim oznacza również «rozdał». Kiedy w czasie mszy patrzę na kapłana, który rozdaje komunię świętą, to wyobrażam sobie, jak Bóg rozdaje całemu światu swojego Syna. On podjął decyzję, że Jezus nie będzie Jego własnością, ale stanie się skarbem wszystkich ludzi. Jeżeli kiedykolwiek pomyślimy, że nie mamy nic, żadnego skarbu czy własności i jesteśmy najbiedniejsi na ziemi, to pamiętajmy też, że mamy Jezusa. Bóg Go rozdał, abyśmy Go mieli. To greckie słowo «dał» można także przetłumaczyć jako «ucałował». Bóg Ojciec obdarował swojego Syna pocałunkiem miłości, przekazując Go jednocześnie całemu światu. Patrząc na krzyż, doświadczam tego, że Bóg ucałował mnie tym krzyżem – to jest tajemnica największej miłości.
Obok krzyża Jezusa stała Matka Jego.
(J 19, 25-27)
Symeon zaś błogosławił Ich i rzekł do Maryi, Matki Jego: „Oto Ten przeznaczony jest na upadek i na powstanie wielu”.
(Łk 2, 33-35)
Te dwa fragmenty Ewangelii nawzajem się uzupełniają. Pozwalają nam spojrzeć na mękę Jezusa Chrystusa z dwóch perspektyw i lepiej zrozumieć tę wielką i wstrząsającą tajemnicę krzyża. W opisie św. Jana patrzymy na Jezusa, który troszczy się o tych, których kocha. Spogląda na ludzi mu współczesnych – jest to płaszczyzna horyzontalna. Chrystus rozgląda się wokoło, a ręce ma rozciągnięte na krzyżu. Widzi swoich najbliższych i z miłości do nich mówi im: „Jesteście dla siebie, daję wam siebie nawzajem”. Tymczasem w Ewangelii wg św. Łukasza spotykamy człowieka, który pochodzi jakby z przeszłości, jest starcem. Reprezentuje jednak nie tylko to, co już było, bo jest prorokiem, ale widzi również, co będzie w przyszłości. Jego osoba jakby obejmuje to, co jest już za naszymi plecami, i to, co znajduje się przed naszymi oczami. W tym człowieku dokonuje się podróż przez wieki. On mówi do Maryi: „A twoją duszę miecz przeniknie…”. Każdy krzyż to przecięcie się dwóch linii, dwóch dróg. Takie skrzyżowanie ścieżek dotyczy przecież zarówno dwóch osób w małżeństwie czy w przyjaźni, jak i dwóch wrogów. W życiu może nastąpić skrzyżowanie dwóch sposobów życia, dwóch duchowości, dwóch różnych marzeń, perspektyw, skrzyżowanie dwóch historii, czy też dwóch ramion. Na skrzyżowaniu ludzie mogą się spotkać. Dzięki tym dwóm fragmentom Ewangelii widzimy także, że krzyż rozciąga się na wszystkie płaszczyzny naszego życia, na „tu” i „teraz”, na tych, których kochamy, na naszą historię i dzień jutrzejszy. Krzyż naznacza całą naszą egzystencję. Jeżeli nie dostrzegamy sensu krzyża, to ratujmy się, bo marnujemy swoje życie. Najważniejsze pytanie życia brzmi: co jest twoim krzyżem?
Jezus wędrował przez miasta i wsie, nauczając i głosząc Ewangelię o królestwie Bożym. A było z Nim Dwunastu oraz kilka kobiet...
(Łk 8, 1-3)
Chrystus dokonał wielkiej rewolucji. Świadomy tego, że kobieta jest koroną stworzenia i arcydziełem Pana Boga, postanowił włączyć ją w grono tych, którym zaproponował Ewangelię jako drogę życia i nadzieję na piękne spotkanie z Bogiem. Czuję głęboką wdzięczność do Pana Jezusa, za to, że otworzył serce takiego mężczyzny jak ja – i wielu innych – na piękno kobiety. Jest to udziałem każdego, kto próbuje zrozumieć Jezusa Chrystusa, także w Jego podziwie dla geniuszu kobiecości. Nic nie wie o tym ten, kto nie czytał Pieśni nad pieśniami i nie wyobraził sobie – oczami duszy – Maryi w scenie zwiastowania. Ktoś powiedział, że aby robić coś ważnego, mężczyzna musi wiedzieć „po co?”, a kobieta – „dla kogo?”. Nie lubię takich rozróżnień. Wbrew temu, co mówią psycholodzy, myślę, że w gruncie rzeczy w sercu nic nas nie różni – jesteśmy po prostu ludźmi, z naszymi codziennymi sprawami, problemami i potrzebami. Wszyscy tak samo potrzebujemy Boga, a jego zachwyt nad nami nas uszczęśliwia. W decyzji Jezusa widoczna jest wielka mądrość. Otaczające Go kobiety zakochały się w Jezusie czystym, bezinteresownym sercem: były zadziwione pięknem Jego Boskiego oblicza, dlatego że wskazał im drogę wielkiej mądrości i świętości. To sprawiło, że postanowiły Mu służyć. A ja staram się towarzyszyć Jezusowi w tym zachwycie nad kobietą. Tego również możemy się uczyć z Ewangelii.
opr. aś/aś