Wiara i znaki

Bóg uzdrawia, czyni cuda i udziela łaski. Jednak to, w jaki sposób to czyni, często rozmija się z naszymi wyobrażeniami

Jeden z popularnych youtoubowych kaznodziei w wywiadzie przeprowadzonym kilka dni temu w kontekście obecnej epidemii rzucił oskarżenie: „gdzie są ci wszyscy stadionowi uzdrowiciele (...) Gdzie oni teraz są ze wszystkimi swoimi rzekomymi mocami Ducha Świętego? Dlaczego teraz nie uzdrawiają? Dlaczego dzisiaj nie przekazują ludziom na chusteczkach swojego ‘uzdrowicielskiego oddechu?'” Trudno o większe niezrozumienie tego, w jaki sposób działa Bóg, gdy udziela nam swojej łaski.

Moc Ducha Świętego nie jest rzekoma. Bóg naprawdę uzdrawia — czynił to zarówno w czasie ziemskiej misji Chrystusa, w czasach apostolskich, w całej historii Kościoła i również dziś. Jednak nasze wyobrażenia na temat tego, jak „powinno” wyglądać takie uzdrowienie, nieraz zasadniczo mijają się z Bożymi sposobami udzielania łaski. Wczoraj w liturgii czytaliśmy opis uzdrowienia niewidomego od urodzenia. Jezus „splunął na ziemię, uczynił błoto ze śliny i nałożył je na oczy niewidomego”, po czym polecił mu obmyć się w sadzawce Siloam. Dziś natomiast czytamy o tym, jak Jezus uzdrawia umierającego syna urzędnika królewskiego — bez żadnego fizycznego kontaktu. Wystarczyło samo słowo Jezusa, aby dziecko odzyskało zdrowie.

Dlaczego w tych dwóch przypadkach Jezus zastosował dwa tak krańcowo różne sposoby uzdrowienia chorego? Kluczem wydaje się wiara. „Jeżeli nie zobaczycie znaków i cudów, nie uwierzycie”. W przypadku niewidomego od urodzenia Jezus stosuje swoistą pedagogikę wiary, pozwalając mu dojrzeć do momentu, w której wyzna swą wiarę w Niego, jako Mesjasza. Ta pedagogika obejmuje fizyczny znak nałożenia błota, obmycia, wizyty u kapłanów — aż do powrotu przed oblicze Jezusa. Nie wiemy, co działo się w sercu niewidomego, ale możemy się domyślać, że cały ten proces był potrzebny, aby mógł uznać Jezusa jako Mesjasza.

W przypadku urzędnika królewskiego ten proces rodzenia się wiary był już bardzo zaawansowany. Urzędnik sam przyszedł do Jezusa, słysząc o Jego pobycie w Kanie Galilejskiej, musiał więc mieć już w sercu sporą dozę zaufania do Niego. Na słowa Jezusa „Idź, syn twój żyje” odszedł posłusznie, wierząc słowom Jezusa. Spróbujmy postawić się w sytuacji tego człowieka. Na zewnątrz nie było żadnego znaku, żadnego symptomu uzdrowienia. A jednak urzędnik nie nalegał na Jezusa, aby ten przyszedł do jego domu, tylko przyjął Jego zapewnienie. I stało się tak, jak powiedział Jezus. Ale to jeszcze nie koniec opowieści. Ewangelista podsumowuje ją słowami: „uwierzył on sam i cała jego rodzina”. Wiara nie jest kwestią zero-jedynkową, ale rozwija się, pozwalając coraz mocniej ufać Bogu, przyjmując Jego łaskę w taki sposób, jak zechce jej udzielić.

Jeśli prześledzimy różne cuda i znaki, których dokonywał Jezus, czy później apostołowie — trudno znaleźć jeden, obowiązujący model. W jednej sytuacji, tak jak przy wskrzeszeniu córki przełożonego synagogi, czyni to w sposób wyjątkowo dyskretny (Mk 5,38-43), w innej — przy wskrzeszeniu Łazarza (J 11), czyni to na oczach tłumu. Przy uzdrowieniu człowieka, który miał uschłą rękę, wypowiada słowo uzdrowienia, bez żadnego fizycznego kontaktu (Łk 6,7-10). Uzdrawiając trędowatego — dotyka go, choć w ten sposób sam zaciąga rytualną nieczystość (Łk 5,12-14). Gdyby kierować się ludzką logiką, raczej w tym drugim przypadku należałoby zrezygnować z dotknięcia.

Wszystko to pokazuje, że Bóg nie jest skrępowany naszymi wyobrażeniami i oczekiwaniami. Jego logika jest zupełnie odmienna od naszej. Znaki i cuda nie mieszczą się w żadnych schematach. Oczekiwanie, że pojawi się jakiś „stadionowy uzdrawiacz”, który przekaże na chusteczce „uzdrowicielski oddech” brzmi jak kpina z Bożego działania. Boża łaska to nie bioenergoterapia, przekazywanie cudownych mocy poprzez oddech czy dotyk. Bóg pragnie naszego dobra, ale patrzy na nas całościowo — dolegliwości fizyczne nie są zazwyczaj naszym największym problemem, nawet gdy są bardzo dotkliwe. Znacznie większym problemem jest nasza duchowa słabość, nasza niedojrzała wiara. Jej wyrazem traktowanie Boga instrumentalnie. Zamiast pozwolić Bogu, by wprowadzał nas w rzeczywistość swojego królestwa, o którym mówi dzisiejsze pierwsze czytanie, oczekujemy, że zapewni nam po prostu doczesną pomyślność, bezpieczeństwo i wygodę. Bóg jednak chce nam dać znacznie więcej. A jedyną drogą do tego „więcej” jest nasza wiara, coraz silniejsze i bezwarunkowe zaufanie Bogu.

Boża wizja mesjańskiego królestwa, o której pisze Izajasz, nie ma nic wspólnego z utopijnymi newage'owymi obietnicami „nowej ery”. Nie jest to też tania wizja doczesnej pomyślności, którą oferuje nam współczesny świat, zdominowany przez ideologię konsumizmu. Jedyną drogą do królestwa Bożego jest wiara, która przemienia ten świat od wewnątrz, poprzez przemianę naszych serc. Jeśli pozwolę prowadzić się Bogu drogami wiary, doświadczę przemiany — najpierw w sobie, a następnie — wokół siebie.

 

Pytania do refleksji:

  • Czy jestem gotów przyjmować Boże działanie w moim życiu na Jego warunkach, porzucając własne wyobrażenia?
  • Co jest dla mnie przeszkodą w uwierzeniu Bogu i powierzeniu Mu swojego życia?
  • Czy doświadczam w życiu Bożych cudów i działania Jego łaski, czy są to dla mnie tylko górnolotne terminy?
  • Czy patrząc wstecz na swoje życie dostrzegam u siebie rozwój wiary, postawy coraz większego zaufania Bogu?

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama