Naprawdę nie dzieje się nic ... czego nie chciałby Bóg

Zło, które spada na nas, nigdy nie pochodzi od Boga. Bóg jednak dopuszcza je, aby ostatecznie wyprowadzić z niego jeszcze większe dobro

Liturgia czwartego tygodnia Wielkiego Postu podąża za Jezusem, zmierzającym ku Jerozolimie. Podczas gdy synoptycy (Marek, Mateusz i Łukasz) ukazują drogę Jezusa w pewien symboliczny sposób — z Jerozolimą jako ostatecznym punktem docelowym, Jan zwraca uwagę na wcześniejszy pobyt Jezusa w tym mieście, który niejako nie mieści się w schemacie drogi z Galilei ku Jerozolimie.

W ten sposób Jan, pisząc jako ostatni z ewangelistów, uzupełnia ich opowieść o szczegół, kryjący w sobie niezwykle istotną teologiczną prawdę. Jezus znalazł się w Jerozolimie nie tylko raz, w ostatnim okresie swojej trzyletniej wędrówki, ale był tam również wcześniej. Wyrażenie „nie jawnie, lecz skrycie” nie oznacza, że Jezus poszedł tam w przebraniu, udając kogoś innego. Sens tego wyrażenia staje się jaśniejszy, gdy przeczytamy wersety opuszczone w dzisiejszym czytaniu: otóż krewni Jezusa chcieli niejako przymusić Go, aby publicznie objawił się Żydom w Jerozolimie. Powodem była ich własna niewiara — czy może powątpiewanie. Widzieli wprawdzie cuda i znaki dokonywane przez Jezusa, słyszeli Jego nauczanie, ale wszystko to nie pasowało do ich wyobrażenia o Mesjaszu, który miał przywrócić królestwo Izraela. Gdyby faktycznie Jezus był tym Mesjaszem, gdzież indziej miałby ogłosić swoje królowanie, niż w Jerozolimie?

Jezus nie chce wpasowywać się w takie ludzkie myślenie i w polityczne oczekiwania. Jest faktycznie Mesjaszem i Królem, ale Jego królestwo nie jest z tego świata. Przyjdzie właściwy moment, aby objawić to w Jerozolimie, ale będzie to moment przewidziany przez Boga, a nie wymuszony przez ludzi. Ta historyczna chwila jest nazywana w ewangelii Jana „godziną Jezusa” (J 7,30), „godziną, aby został uwielbiony Syn Człowieczy” (J 12,23), a jej początek Jezus oznajmia w Wieczerniku: „Ojcze, nadeszła godzina! Otocz swego Syna chwałą, aby Syn Ciebie nią otoczył” (J 17,1). Prawdę zawartą w „ukrytym” pobycie Jezusa w Jerozolimie możemy zrozumieć w świetle wczorajszego fragmentu ewangelii, w którym stawia On w ostrej opozycji „odbieranie chwały od ludzi” oraz udział w chwale Bożej. Misja Jezusa nie ma nic wspólnego z ludzką chwałą, z ludzkimi wyobrażeniami o potędze, władzy ani ze światowymi koncepcjami, mającymi nam zapewnić dobrobyt, bezpieczeństwo czy porządek społeczny. Jego misję streszczają słowa z Listu do Filipian: „On, istniejąc w postaci Bożej, nie skorzystał ze sposobności, aby na równi być z Bogiem, lecz ogołocił samego siebie, przyjąwszy postać sługi, stawszy się podobnym do ludzi. A w zewnętrznym przejawie, uznany za człowieka, uniżył samego siebie, stawszy się posłusznym aż do śmierci - i to śmierci krzyżowej. Dlatego też Bóg Go nad wszystko wywyższył i darował Mu imię ponad wszelkie imię” (Flp 2,6-9).

Godzina Syna Człowieczego to jednocześnie moment całkowitego ogołocenia Jezusa z wszelkiej chwały w ludzkich oczach oraz Jego wywyższenia w oczach Bożych. W Jego osobie spełniły się proroctwa Izajasza o cierpiącym Słudze Jahwe, a także słowa z dzisiejszego czytania z Księgi Mądrości. Bezbożni, czyli ci, którzy ludzką chwałę postawili całkowicie ponad chwałą Bożą, postanowili: „zasądźmy go na śmierć haniebną; zobaczmy, czy prawdziwe są jego słowa; tak pomyśleli — i pobłądzili, bo własna złość ich zaślepiła”. Bóg nie powstrzymał zamysłów tych bezbożnych serc — pozwolił, aby ich plan się wypełnił w całości. Ale w tym właśnie okazała się Boża moc, że pomimo ogromu perfidii, znieprawienia, pomimo całej potęgi zła, cierpienie, które spadło na Jezusa-Mesjasza, okazało się zbawienne. To, co miało być pełnym triumfem zła, stało się ostatecznym zwycięstwem dobra.

Nieraz trudno nam pogodzić się z logiką Boga, chcielibyśmy jakiegoś spektakularnego zwycięstwa dobra, z pominięciem trudu i cierpienia. Grzech i zło istniejące w świecie nie dadzą się jednak tak po prostu „pominąć”, wziąć w nawias. Jezus umierając na krzyżu wziął na siebie cały ciężar grzechu, jeśli chodzi o to, co oddzielało nas od Boga. Na tym polegało dzieło naszego odkupienia. Pozostają jednak nadal doczesne konsekwencje grzechu, przynoszące ludzkości ciągle nowe cierpienia. To ma na myśli św. Paweł, pisząc: „raduję się w cierpieniach za was i ze swej strony w moim ciele dopełniam braki udręk Chrystusa dla dobra Jego Ciała, którym jest Kościół” (Kol 1,24). Jeśli Bóg pozwala na cierpienie, na udręki, na choroby czy inne nieszczęścia, to nie dlatego, że nie mógłby im zapobiec, ale aby ostatecznie z całego tego zła wyprowadzić większe dobro. Jest to tajemnica, którą trudno nam pojąć ludzkim rozumem — możemy jedynie zaufać Bogu, że tak właśnie jest. Zapewnia nas o tym Katechizm Kościoła Katolickiego: „Bóg w żaden sposób nie jest przyczyną zła moralnego (...) dopuszcza je jednak, szanując wolność swojego stworzenia, i w sposób tajemniczy potrafi wyprowadzić z niego dobro (...) można więc niekiedy odkryć, że Bóg w swojej wszechmocnej Opatrzności może wyprowadzić dobro ze skutków zła” (KKK 311-312), dodając, że „Bóg, z tymi którzy Go miłują, współdziała we wszystkim dla ich dobra” (KKK 313, por. Rz 8,28).

W obecnej chwili zadajemy sobie być może pytanie: co chce nam Bóg powiedzieć przez epidemię koronawirusa? Czy jest to kara Boża za znieprawienie ludzkości? Czy jest to wyraz Bożego gniewu? Bóg jednak nie myśli w ten sposób i nie zsyła na ludzkość kolejnych kar za grzechy. Gdyby chciał to robić, musiałby już dawno nas wyniszczyć. Z całą pewnością potrafi jednak ze zła, będącego konsekwencją naszych grzechów, wyprowadzić dobro — jeśli nawrócimy się do Niego. Bóg dopuszcza zło nie po to, aby nas ukarać, ale, aby nawrócić nasze serca. Pragnie, abyśmy porzucili swoją pychę, przejawiającą się na setki różnych sposobów — czy to przez kwestionowanie Bożego Słowa, czy przez patrzenie z góry na tych, którym się gorzej wiedzie od nas, czy przez obojętność na los drugich. Jeden przykład, który przychodzi mi w tej chwili do głowy, związany jest z dostępem do sakramentów. Ilu z nas jeszcze kilka miesięcy temu, w kontekście Synodu Biskupów poświęconego Amazonii, patrzyło z góry na mieszkańców tamtego regionu, nie rozumiejąc ich braku kapłanów, trudności z dostępem do Eucharystii i sakramentów? Spotkałem nawet w internecie wypowiedzi, które twierdziły, że taka niemożność coniedzielnego uczestnictwa w Eucharystii jest dobra, bo wyrabia w ten sposób u tubylców „głód Eucharystii”. Ciekawe, co dziś myślą te osoby, same pozbawione możliwości przystąpienia do Stołu Pańskiego i uczestnictwa w liturgii Wielkiego Tygodnia? Być może Bóg wykorzystuje ten czas epidemii, aby wyleczyć nas z naszego kościelnego zarozumialstwa i pozwolić nam odczuć, czym naprawdę jest ten „głód Eucharystii”, o którym tak chętnie pouczaliśmy innych?

 

Pytania do refleksji:

  • Czy umiem dostrzec w swoim życiu sytuacje, w których cierpienie lub trud „wychowały” mnie na lepszego człowieka?
  • Czy potrafię zgodzić się na Bożą logikę, wyprowadzającą dobro ze zła, którego doświadczam, czy raczej kieruję się logiką ziemskiego sukcesu?
  • Kto ponosi konsekwencje moich słów, moich decyzji życiowych? Które z nich mogą oznaczać, że żyję kosztem innych osób, być może takich, których nie znam, które żyją w innych krajach?

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama