Wcześniej, czy później pojawia się doświadczenie, które wprowadza nas powoli w zrozumienie tego, czym jest cierpienie i krzyż
Dziękujcie Ojcu, który was uzdolnił do uczestnictwa
w dziale świętych w światłości. On uwolnił nas spod
władzy ciemności i przeniósł do królestwa swego umiłowanego Syna, w którym mamy odkupienie — odpuszczenie grzechów. On jest obrazem Boga niewidzialnego
— Pierworodnym wobec każdego stworzenia, bo w Nim
zostało wszystko stworzone: i to, co w niebiosach, i to,
co na ziemi, byty widzialne i niewidzialne, czy Trony, czy Panowania, czy Zwierzchności, czy Władze.
Wszystko przez Niego i dla Niego zostało stworzone.
On jest przed wszystkim i wszystko w Nim ma istnienie. I On jest Głową Ciała — Kościoła. On jest Początkiem, Pierworodnym spośród umarłych, aby sam zyskał
pierwszeństwo we wszystkim. Zechciał bowiem Bóg,
aby w Nim zamieszkała cała Pełnia, i aby przez Niego
znów pojednać wszystko z sobą: przez Niego — i to, co
na ziemi, i to, co w niebiosach, wprowadziwszy pokój
przez krew Jego krzyża.
(Kol 1,12-20)
„Pokój przez krew jego krzyża”. To trudne. Cały ten fragment Listu do Kolosan na pewno mógłby znaleźć swe wielostronicowe rozwinięcie w teologicznym wykładzie. Ale to zajęcie nie dla mnie, nie mam wystarczającej wiedzy i potrzebnych narzędzi, które pozwoliłyby mi rozgryźć całe bogactwo zawartych w tym fragmencie treści. Mogę poruszać się po omacku, ostrożnie, intuicyjnie. Pytam więc tak zwyczajnie. Czy poznanie krzyża wniosło do mojego życia pokój? I proszę sam siebie o szczerą odpowiedź. Nie chcę przyłączać się do chóru religijnych klakierów, którzy powtórzą wszystko, co usłyszą, bez namysłu i głębszej refleksji. Więc kroczę powoli, ostrożnie, pytam sam siebie, czy krzyż był zwiastunem pokoju w moim życiu? Nie od razu. Myślę, że wielu boi się krzyża i, tak jak ja, boi się cierpienia. I to, po ludzku rzecz biorąc, jest lęk uzasadniony. Taki lęk na pewno towarzyszył mi w latach młodości. Szybko przebiegałem przez kruchtę swojego parafialnego kościoła, w której umieszczony był na ścianie potężnych rozmiarów krucyfiks. Obraz cierpienia przerażał mnie.
Lgnąłem wtedy do obrazów świętych. Próbowałem sobie wyobrażać niebo, które oni swoim spojrzeniem zdawali się dostrzegać. Uczestniczyłem w ukwieconych procesjach z dzwonkiem w ręku, potem przyszedł czas na chorągwie i feretrony, śpiewałem kolędy, konstruowałem szopki, pomagałem kościelnemu rozkołysać dzwony. To były zewnętrzne wyrazy mojej religijności. Później, nawet wtedy, gdy założyłem rodzinę i pojawiły się dzieci, moja przestrzeń wiary, wciąż miała w sobie znamiona dziecięctwa i niedojrzałości. Pojawiła się rutyna obecności na niedzielnej Mszy św., takiej, muszę to wyznać szczerze, biernej obecności. Czy to było tylko moje doświadczenie?
|
Fragment pochodzi z książki:
Mariusz Marczyk
Kartki z podróży lektora |
Powoli mijały lata. Z moich obserwacji życia wynika, że wcześniej, czy później w tej naszej nieco uśpionej egzystencji pojawia się takie bardziej drapieżne doświadczenie, które wprowadza nas powoli w zrozumienie tego, czym jest cierpienie i krzyż. Na ogół przychodzi niespodziewanie, w takim momencie życia, kiedy najmniej się go spodziewamy. Ale już jest i musimy nauczyć się z nim żyć. Lwi pazur cierpienia raz po raz szarpie nami. Paradoksalnie jego obecność sprawia, że lęk przed nim słabnie. To czego tak bardzo się baliśmy, już z nami jest. I tak dzień po dniu, czy tego chcemy czy nie, krzyż zaczyna wrastać w nasze życie. A my razem z krzyżem zaczynamy dojrzewać. Lepiej rozumiemy swój los i los tych, którzy kroczą obok nas.
Wkraczamy w krainę łagodności, w której łatwiej uścisnąć nam dłoń chorego sąsiada, otrzeć łzy opłakującej śmierć dziecka matki, przynieść pocieszenie więźniowi, przyodziać i nakarmić nędzarza. Doświadczenie zmienia, uwrażliwia, pogłębia nasze człowieczeństwo. Wtedy właśnie stajemy pod krzyżem i lepiej rozumiemy to, co przed dwoma tysiącami lat miało miejsce na Golgocie. Wtedy „pokój przez krew jego krzyża” zaczyna na nas spływać. Niepojęta wartość ofiary Chrystusa staje się nam o wiele bliższa. Już nie ma lęku. Nie wypuszczamy krzyża z ręki.
Tak właśnie to rozumiem i tak odczuwam.opr. ab/ab