Radosna Boża biegaczka

Bóg jest kochającym i miłosiernym Ojcem, który ma w nas upodobanie.

Ostatnio rozmawiałam z dawno niewidzianą przyjaciółką. „I co, dalej biegasz jak nastolatka?” – zapytała. „Oczywiście” – odparłam.
Pytanie to, w różnych wersjach, jest mi stawiane dosyć często. Tylko, że ja nie jestem nastolatką – mam osiemdziesiąt trzy lata, a to, że jestem w stanie biegać – czy po prostu poruszać się bez pomocy – graniczy wręcz z cudem.

Radosna Boża biegaczka

W BOŻYCH DŁONIACH

Około piętnastu lat temu zaczęłam mieć problemy z równowagą i często się przewracałam, a niektóre z tych upadków były dość poważne. Po wielu badaniach stwierdzono u mnie parkinsonizm – postępującą chorobę centralnego układu nerwowego, powiązaną z chorobą Parkinsona.

Nie byłam tym zaskoczona. Także mój brat cierpiał na pewien rodzaj choroby Parkinsona, chorowała też na nią moja ciocia. Przyjęłam tę diagnozę, starając się robić wszystko, co możliwe, aby żyć w miarę normalnie. Pokonując fałszywą dumę, zaczęłam chodzić o lasce (wybierając zawsze atrakcyjne i kolorowe, co pozwalało mi myśleć o nich jako o ciekawym rekwizycie, a nie o czymś koniecznym). Poddałam się fizykoterapii, ćwicząc cztery razy w tygodniu z osobistym terapeutą. Mimo to jednak mój stan pogorszył się na tyle, że zaczęłam wykonywać mimowolne ruchy – miewałam drgawki i ruchy spazmatyczne – a także krztusiłam się i miałam problemy z połykaniem.

Wielokrotnie modlono się nade mną o uzdrowienie. Wierzyłam, że Bóg może to uczynić. Sama też się modliłam i widziałam, jak Boża moc działa w różnych dziedzinach mojego życia oraz w życiu innych. Kiedy jednak nie zostałam uzdrowiona, zaakceptowałam swoją sytuację bez błagania Boga o to, by ją zmienił. Nie była to ponura rezygnacja. Wiedziałam, że Jezus mnie nie opuścił. Ufałam, że jest ze mną i dalej będzie się o mnie troszczył. Miałam też obok siebie kochającego męża, rodzinę i licznych przyjaciół.

„MAMO, TO O TOBIE”

16 marca 2013 roku wraz z moim mężem, Colinem, oraz innymi członkami rodziny uczestniczyłam w specjalnym nabożeństwie z modlitwą o uzdrowienie w naszej parafii. Chociaż sama nie spodziewałam się uzdrowienia, byłam ciekawa, co Bóg uczyni dla innych.

Nabożeństwo prowadził Damian Stayne, świecki mężczyzna z Anglii, znany ze swojej posługi uzdrawiania. Wezwał wszystkich do głębszej wiary w Boga, a następnie wypowiadał „słowa poznania” dotyczące konkretnych chorób i dolegliwości. Kiedy wspomniał o dolegliwościach kręgosłupa i problemach z poruszaniem się, moja córka klepnęła mnie po ramieniu. „Mamo, to o tobie” – powiedziała.

Posłusznie podniosłam rękę. Podczas gdy Stayne głośno wypowiadał słowa modlitwy, moja rodzina położyła na mnie ręce, włączając się w jego modlitwę. Niemal natychmiast przeniknęła mnie jakaś potężna siła, jakby błyskawica czy prąd elektryczny. Zdziwiona odłożyłam laskę, po raz pierwszy od lat stanęłam prosto i poszłam przed siebie bez żadnych problemów.

Zrozumienie do końca tego, co się stało, zajęło mi trochę czasu. Pewnego dnia poczułam ochotę, by pobiec i dumnie przebiegłam tam i z powrotem po korytarzu naszego długiego domu wybudowanego w stylu farmerskim. Przez kolejne miesiące z przejęciem, zachwytem i radością odkrywałam swoje nowe możliwości – mogłam przyklęknąć, pobiec po schodach, a nawet pójść na wycieczkę po nierównym terenie. Drgawki i spazmy ustąpiły. Nie krztuszę się podczas jedzenia. Moje pismo jest znowu czytelne. Mogąc utrzymać w ręku pędzel, z radością wróciłam do malowania pejzaży i martwych natur.

 CHCESZ ZOBACZYĆ, JAK BIEGAM?

22 marca, tydzień po moim uzdrowieniu, uderzyła mnie modlitwa końcowa w codziennej medytacji ze Słowa wśród nas:

„Przyjdź, Duchu Święty, i dotknij mnie ogniem Twojej miłości. Pokaż, jak ogromnego daru mi udzielasz, zapraszając mnie, bym ukazał światu, że Ty także i dziś dokonujesz cudów”.

Uświadamiając sobie, że jest to Boże przesłanie dla mnie, przyjęłam je jako wyjaśnienie, dlaczego zostałam uzdrowiona, oraz jako daną mi misję. Zaczęłam więc żyć tą modlitwą, dzieląc się moją historią ze wszystkimi, którzy zechcieli jej słuchać. Opowiedziałam ją kasjerce w sklepie spożywczym. Rozmawiałam o niej z obcymi ludźmi, z przyjaciółmi i znajomymi, którzy pytali, gdzie podziała się moja laska, z parafianami, którzy wiedzą o moim uzdrowieniu, ale czasem chcą się przekonać, że był to rzeczywiście cud. „Chcesz zobaczyć, jak biegam?” – pytam wszystkich. A następnie czynię to z takim entuzjazmem, że moja rodzina zamieniła to pytanie w przezwisko. Nazywają mnie teraz: „Nyla – Chcesz Zobaczyć Jak Biegam?”.

Pobiegłam także dla mojego neurologa. Wchodząc do gabinetu na rutynową wizytę, oznajmiłam mu, że zostałam uzdrowiona. Wykonał kilka badań i nie znalazł żadnych śladów choroby. Następnie, z uśmiechem od ucha do ucha, patrzył, jak biegnę korytarzem, zatrzymuję się w miejscu, odwracam i pędzę z powrotem. „Zwykle nie oglądam takich widoków – powiedział – moi pacjenci nigdy nie wracają do zdrowia”. Przyznał, że wiara ma duże znaczenie, podziękował mi za przyjście i napisał w karcie: Wypisana z poradni. „Wypisana? – zdziwiła się recepcjonistka. – My nigdy nie wypisujemy pacjentów!”

 UMIŁOWANA

Do tej pory tamta modlitwa z medytacji przynagla mnie do działania. Wciąż świadczę o tym, że Bóg także i dziś czyni cuda. Ale moje przesłanie to coś więcej niż: „Zobacz, jak biegam!”. Przede wszystkim pragnę, aby każdy, kto usłyszy moje świadectwo, doświadczył na swój własny sposób, że Bóg jest kochającym i miłosiernym Ojcem, który ma w nas upodobanie. Takie przekonanie jest także cudem uzdrowienia.

Nie tak dawno stanęłam wobec niespodziewanych trudności, które odebrały mi radość i entuzjazm, pogrążając w lęku i niepokoju o przyszłość. Gdy rozpaczliwie błagałam Boga o pomoc, poczułam, jak mówi do mnie: „Nyla, jeśli mogłem pochylić się nad tobą i w jednej chwili uwolnić cię od postępującej choroby – nie mając żadnego innego powodu, jak tylko moją miłość do ciebie – to czy nie sądzisz, że jestem w stanie poradzić sobie także i z tą sytuacją? Zostaw to i zobacz, co się stanie. Zawierz Mi to, co przeżywasz, i całą resztę twojego życia”.

W tamtej chwili Bóg wydawał mi się tak bliski, że niemal mogłam Go dotknąć. Był Ojcem, który patrzył na mnie z miłością i dobrocią, zapewniając mnie łagodnie, że jestem w Jego ręku. W ułamku sekundy dał mi nową wizję siebie samej jako Jego umiłowanej córki. Ta wizja, z jej wszystkimi zmieniającymi życie konsekwencjami, przenika mnie coraz głębiej.

Kiedy Jezus chodził po ziemi, każdy zdziałany przez Niego cud był zaproszeniem do wiary. To samo dzieje się dzisiaj. Modlę się więc, aby historia mojego uzdrowienia zwracała oczy ludzi na miłującego Ojca, który ma w nich upodobanie. Obyśmy wszyscy usłyszeli Jego słowa: Jesteś moją umiłowana córką… moim umiłowanym synem. Jestem z tobą. Zaufaj Mi.

opr. ab/ab



« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama