"Słowo w naczyniach glinianych" - medytacje na Wielki Post i Triduum Paschalne (medytacja na Środę Popielcową)
MEDYTACJE NA WIELKI POST I TRIDUUM PASCHALNE
Dariusz Piórkowski SJ
ISBN: 978-83-7505-311-1
wyd.: WAM 2010
„Strzeżcie się, żebyście uczynków pobożnych nie wykonywali
przed ludźmi po to, aby was widzieli; inaczej nie będziecie
mieli nagrody u Ojca waszego, który jest w niebie”.
(Mt 6, 1)
Hannah Arendt, żydowska myślicielka, zinterpretowała powyższe ostrzeżenie Chrystusa w dość literalny sposób. Jej zdaniem, Jezus twierdzi, że nasze uczynki zachowują wartość, jeśli nie są widziane przez innych. Kiedy dobry uczynek staje się jawny wobec szerszej publiczności, traci swoją „dobroć”. W tym napomnieniu Arendt upatrywała jeden z powodów rzekomego wycofania się chrześcijan ze sfery publicznej. Czy jednak Jezus rzeczywiście chce, abyśmy ukrywali przed innymi naszą dobroć? Czy nie byłby to przejaw fałszywej pokory? Przecież sam działał publicznie. Arendt przeoczyła wcześniejsze zdanie z tej samej Ewangelii: „Tak niech świeci wasze światło przed ludźmi, aby widzieli wasze dobre uczynki i chwalili Ojca waszego, który jest w niebie” (Mt 5, 16). Ale czy te dwie wypowiedzi nie wykluczają się wzajemnie?
Mylne wrażenie rodzi się po części za sprawą nieprecyzyjnego tłumaczenia. Kluczem do zagadki jest pojawiające się w obu zdaniach wyrażenie: „aby was ludzie widzieli”. W oryginalnym tekście greckim znajdujemy dwa różne słowa, które zapewne z braku innych polskich odpowiedników oddano przez „widzieć”. Ale w ten sposób zamazano znamienną różnicę. Kiedy Jezus mówi w Mt 6, 1 o pobożnych uczynkach, występuje tam słowo thehatridzo, które oznacza 'robić widowisko', 'odgrywać rolę na scenie', 'wystawiać kogoś na pośmiewisko'. Przestrogę Jezusa należałoby więc tak oddać: „Nie wykonujcie uczynków pobożnych tak, aby ludzie patrzyli na was jak na ulicznych aktorów, którzy zabawiają tłum. Nie róbcie z siebie pośmiewiska”. Warto wspomnieć, że aktorzy w starożytności nosili maski — drugie „ja” — zakrywając swoje autentyczne oblicze.
Z kolei w Mt 5, 16 natrafiamy na słowo eido, które może oznaczać zarówno 'widzieć', jak i 'poznać'. Arystoteles pisał na początku Metafizyki, że „wszyscy ludzie z natury pragną poznawać” albo „wszyscy ludzie chcą widzieć”. Grecy używali tych dwóch słów zamiennie. Można by więc przełożyć zdanie Jezusa w następujący sposób: „Tak niech świeci wasze światło przed ludźmi, aby widzieli i poznali wasze dobre uczynki”. Wymowa tego zdania staje się ciekawsza, jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że w Biblii poznanie polega na zawiązaniu osobowej relacji. Poznaję kogoś, gdy z nim mieszkam, pracuję, dzielę swoje troski i radości. Z pewnością ten rodzaj poznania był bliższy mentalności słuchaczy Chrystusa. Można by więc odważyć się na jeszcze inną wersję tego zdania: „Tak postępujcie, aby ludzie chcieli was poznać, wejść z wami w relację i w ten sposób chwalić Ojca, który jest w niebie”.
Wnioski okazują się zaskakujące. Przede wszystkim Jezus oczekuje od nas autentyczności, a nie udawania. Aktora się podziwia lub śmieje się z niego. Tak naprawdę nie można go naśladować. Patrząc na artystę teatralnego, widzimy odgrywaną przez niego rolę, z którą utożsamia się tylko tymczasowo. Podobnie ewangeliczny obłudnik, którego krytykuje Jezus, wychodzi na ulicę, by wzbudzić w obserwatorach wrażenie, że ucieleśnia samą pobożność. Próbuje przekonać innych, że jest nosicielem światła, gdy tymczasem tego światła w nim nie ma. Na takiego człowieka spogląda się z rezerwą. Zazwyczaj budzi on krótkotrwałe zachwyty albo zostaje uznany za komedianta. Jednakże nasze czyny mają być widoczne dla innych, gdyż wymaga tego świadectwo życia zjednoczonego z Bogiem. Misja chrześcijan nie opiera się na podziwie i oklaskach. Nasze zadanie polega na tym, abyśmy swoimi postawami i czynami ożywiali w ludziach inny rodzaj widzenia, poznania płynącego z wiary. Ten rodzaj mądrości można otrzymać, odrywając uwagę od tego, co zewnętrzne, przedzierając się przez zasłony i maski. Chrześcijanie, czerpiąc Światło z Boga, żyją tak, aby inni chcieli się do nich przyłączyć, aby byli zainteresowani bliższym poznaniem, aby poczuli się zachęceni do podjęcia decyzji. Nawiasem mówiąc, ciekawe, że spośród tłumów, które zachwycały się dziełami Jezusa, tylko niewielka garstka ostatecznie obrała Jego drogę. Chrystus potrzebuje ludzi wierzących jako „niosących” światło w świecie, otwartych na Niego, by przyjąć prawdziwą Światłość. Stąd przepiękne porównanie uczniów do lampy.
Prawdziwe światło emanuje z tych, którzy nawet o tym nie wiedzą. Nie muszą się z tym obnosić. To oni powiedzą ze zdziwieniem na sądzie: „Panie, kiedy widzieliśmy Cię głodnym i nakarmiliśmy Ciebie?” (Mt 25, 37). Tym Światłem jest Bóg, który działał w Chrystusie. Dlatego kiedy Jezus czynił znaki, zdarzało się, iż „tłumy wielbiły Boga, który takiej mocy (światła) udzielił ludziom” (Mt 9, 8). Świadkowie naszych czynów, dostrzegając prawdziwe Światło, powinni spontanicznie przejść od skoncentrowania się na tym, co widać gołym okiem, do tego, co niewidzialne. Bóg daje się poznać w świecie międzyosobowych relacji. Budując wspólnotę, oddajemy Mu chwałę. To niesamowity paradoks chrześcijaństwa. Nie dowody, przekonywanie i intelektualne spekulacje rozszerzają wiarę, lecz prosty przykład życia. Nic nie jest w stanie bardziej poruszyć człowieka i przyciągnąć go do Boga niż osobiste świadectwo, które wypływa z autentycznego zaangażowania się po stronie Ewangelii.
Jednym z celów nauczania Jezusa jest zachwianie naszego przesadnego zaabsorbowania zewnętrzną stroną życia, czyli troskami o to, co mamy jeść, pić i włożyć na siebie. Istnieje jeszcze wewnętrzny wymiar życia, barwna i bogata rzeczywistość, która wcale nie narzuca nam się z siłą wodospadu. To sfera relacji, spotkania i dialogu. Jeśli ją lekceważymy lub poświęcamy jej minimum czasu, z wolna stajemy się jałowi i powierzchowni. Niestety, często po uszy tkwimy w tym, co można dotknąć, poczuć, zbadać, posmakować, zdobyć, posiąść. Tylko wytrwałe pielęgnowanie relacji z ludźmi i z Bogiem chroni nas przed przytłaczającą siłą zewnętrzności. Dlaczego? Ponieważ królestwo zewnętrzności opiera się na prawie przewidywalności, kalkulacji i używania. W królestwie wewnętrzności panuje zaufanie, szacunek względem Boga i człowieka, wsłuchiwanie sie w siebie nawzajem, cechy niezbędne w osobowym dojrzewaniu.
Jeśli tylko to, co widzialne i materialne, wypełnia naszą codzienność, nic dziwnego, że wielu ludzi czuje się tak, jakby żyli w ogromnym, samotnym tłumie. Z tego powodu nasze relacje nie są satysfakcjonujące. Nadmierne troski sprawiają, że nie mamy czasu dla siebie, bo rzekomo tyle spraw nas zajmuje. A czasem chodzi tylko o przeformułowanie hierarchii wartości i priorytetów. Często żyjemy niezainteresowani sobą, gdyż nasze postrzeganie świata jest jednowymiarowe. Dlatego rodzice „nie widzą” swoich dzieci. Mąż „nie widzi” swojej żony, lub na odwrót, chociaż wszyscy mieszkają w tym samym domu. Przyjaźnie należą do rzadkości, gdyż boimy się odsłonić przed innymi i pozbyć swoich masek. Nieraz wydaje się, jakbyśmy nie oczekiwali od siebie niczego szczególnego. A jednak wewnątrz nas ciągle płonie tęsknota za relacją i miłością. Czy zewnętrzność jest zła? Czy powinniśmy się jej pozbyć? Bynajmniej. Ale jako istoty cielesno-duchowe możemy nasze życie łatwo zredukować do tego, co drugorzędne.
W tym sensie „Strzeżcie się, żebyście...” może być mottem Wielkiego Postu i całego życia. Jest to wezwanie do tego, aby nasze wewnętrzne motywacje poddać transformacji, aby osiągnąć równowagę między tym, co zewnętrzne, a tym, co wewnętrzne, aby odkryć wartość relacji, wspólnoty i osobistego chrześcijańskiego świadectwa. To długi proces. Nie na jeden Wielki Post. Nasz zwrot ku zewnętrzności spowodowany jest tym, że obecność Boga w codziennym życiu stawiamy pod znakiem zapytania lub nie potrafimy jej zauważyć. Dzieje się tak, ponieważ my sami nie jesteśmy w Niego wpatrzeni. Trudno wówczas napełnić się Światłem i nieść je innym ludziom. Dlatego Bóg wyprowadza nas na pustynię, która przebudza nas ku wewnętrznemu wymiarowi życia. Skorzystajmy z tej szansy.
opr. aw/aw