Refleksja nad kondycją człowieka, przeżywaniem wiary oraz rozumieniem Boga i nas samych
William J. O`Malley SJ EFEKT WOW Wskrzesić wiarę
|
|
Wszystko w rozpadzie, w odśrodkowym wirze; Czysta anarchia szaleje nad światem,
Wzdyma się fala mętna od krwi, wszędzie wokół Zatapiając obrzędy dawnej niewinności; Najlepsi tracą wszelką wiarę, a w najgorszych Kipi żarliwa i porywcza moc. (...)
— I cóż za bestia, której czas wreszcie powraca, Pełznie w stronę Betlejem, by tam się narodzić?
WilliAm Butler Yeats, Drugie Przyjście (tłum. Stanisław Barańczak)
Kobieta siedzi, szlochając, w poczekalni na ostrym dyżurze w szpitalu. Młody lekarz właśnie powiedział jej, że jej dwudziestoczteroletni syn zmarł wskutek wylewu krwi do mózgu. Oszołomiona tragiczną wiadomością, mamrocze: „Ale dlaczego?”. A przecież lekarz już odpowiedział jej na to pytanie! Upadając, jej syn doznał urazu mózgu, który spuchł — wystąpiła odma mózgowa. Krew nagromadzona w obrzękniętej części mózgu wywierała silny ucisk na sąsiednie tkanki, a ograniczenie przepływu krwi doprowadziło do ustania jego funkcji życiowych. „Dlaczego”? Mimo całej swej wiedzy medycznej, lekarz nie zrozumiał nawet, o co pytała go matka zmarłego pacjenta.
Sięgając do słownika, znajdziemy około czterdziestu linijek tekstu definiującego rzeczywistość, która ma jakoby uzasadniać nasze zmagania z burzą wywracającą nasze życie do góry nogami. Zadajmy sobie pytanie, czy rzeczywiście warto. Czy te słownikowe definicje wspominają choćby o tym, ile kosztuje miłość?
Książkę tę adresuję do ludzi, którzy wiele czasu w swym życiu spędzili na poszukiwaniu przyczyn, pytając: co wstąpiło w moją żonę, czy jestem zbyt pobłażliwy dla dzieci, co to za hałasy na strychu? Najwyższy czas, byśmy przeszli na wyższy poziom refleksji. Co tak naprawdę wprawia mnie w zły humor? Dlaczego ludzie zachowują się niekiedy tak niezrozumiale? Jak mam zachęcić własne dzieci, by czytały Szekspira, skoro sam nigdy go nie czytałem? Czy choć mam wygodne i dostatnie życie, aby na pewno żyję tak, jak powinienem? Gdzie się podział mój młodzieńczy zapał? Dlaczego to, co naprawdę ważne, kosztuje o wiele więcej niż pieniądze? Czas poszukać powodów.
Przez wieki za sprawą jakichś niezwykle potężnych sił powstała przepaść pomiędzy znaczeniami słów „intelekt” i „inteligencja” (niektórzy nazbyt łatwo winę za to przypisują dominacji samców alfa). Mówiąc najprościej, intelekt to znajomość bardzo wielu rzeczy, dzielenie i analizowanie, racjonalność, ocenianie i definiowanie sytuacji — a zatem domena „męskiej”, lewej połowy mózgu. Inteligencja natomiast to dostrzeganie pewnego porządku i struktur tam, gdzie większość ludzi widzi jedynie chaos, łączenie i synteza, intuicja, rozumienie i głębia — dziedzina „żeńskiej”, prawej połowy. Jeśli mamy problemy z podatkami, sięgamy po intelekt; jeśli mamy problem moralny, dotyczący naszego człowieczeństwa, uciekamy się do inteligencji. Pytając, dlaczego ból szarpie nam trzewia, przeżywając śmierć kogoś bliskiego, rozważając możliwość uprzedzającego ataku na wroga, dobrze byłoby posiadać obie te umiejętności naraz. Najgorsza w takich przypadkach jest połowiczna, niepełna ocena sytuacji. Intelekt może pomóc nam dostrzec przyczyny, inteligencja zaś (zwana też mądrością) poucza nas o racjach i powodach naszych doświadczeń i działań.
Rozmaite egzaminy kwalifikacyjne i testy inteligencji badają jedynie zdolności naszego intelektu, sprawdzając naszą umiejętność postrzegania faktów i manipulowania nimi. Rozstrzygają o tym, kto z nas wystąpi w quizie telewizyjnym, w którym popisze się swoją wiedzą, a kto pozostanie widzem, oklaskującym erudycję innych. Mądrości natomiast dowieść można, jedynie wychodząc poza granice rozumowania (które ludzie mądrzy mimo to wysoko cenią) i przekonując się, czy nasze konkluzje sprawdzają się w praktyce. Dlatego właśnie mamy biblioteki, byśmy nie musieli wciąż zaczynać od zera. Dlatego rodzice — nawet jeśli są niewykształceni — potrafią przewidzieć, że pewne rodzaje zachowań nieomal na pewno zawsze źle się kończą. By to wiedzieć, nie trzeba być mistrzem intelektu; wystarczy być mądrym.
Jednakże owe niezwykle potężne siły, o których wspomnieliśmy, nie znoszą dwuznaczności, nie tolerują szarości, kompromisów i paradoksów; dlatego antagonizują w nas inteligencję i intelekt, mimo iż każdy z nas ma wrodzoną zdolność do rozwinięcia w sobie zarówno racjonalności, jak i intuicji.
Gdy Grecy, dzięki zasobności i rozwojowi struktur politycznych, zyskali możliwość zgłębiania zarazem przyczyn i racji, ich olimpijscy bogowie przypominali kłótliwą, patologiczną rodzinę. Dlatego najwięksi myśliciele greccy postanowili pozbyć się nazbyt ziemskiego charakteru swych pogańskich bogów i zastąpili ich abstrakcyjnymi ideami. Po nich przyszli Rzymianie, którzy byli jeszcze mniej subtelni i jeszcze bardziej praktyczni; czcząc skuteczność złota i strachu, zastąpili bogów państwem. Potem Kopernik i Galileusz, mimo iż niewątpliwie byli wierzącymi chrześcijanami, przynajmniej w oczach swych współczesnych i przyszłych pokoleń podważyli wiarygodność Pisma Świętego, stanowiącego dotąd jednoznaczną wykładnię boskich prawd oraz wyznaczonych człowiekowi przez Boga praw i celów. Starając się usunąć niewątpliwe błędy i nadużycia, jakich dopuścił się widzialny Kościół, reformacja stopniowo obaliła mur dogmatów obowiązujących dotąd pod karą śmierci i potępienia, podważając w ten sposób nie tylko prawomocność instytucjonalnego porządku świata, lecz także nieomal powszechnie uznawany i niekwestionowany system wierzeń, zarówno religijnych, jak i świeckich. W wieku XVIII oświecenie, rewolucje oraz coraz powszechniejsza umiejętność czytania i dostępność druku pogłębiły jeszcze przepaść dzielącą dwa rywalizujące z sobą sposoby rozumienia świata, słusznie przyznając każdemu (a w każdym razie większości mężczyzn) prawo do posiadania i wyrażania własnych opinii, co doprowadziło wszakże do ugruntowania się nader wątpliwego przekonania, że wszystkie opinie są równie słuszne, bez względu na to, czy są solidnie uzasadnione, czy też zupełnie nieprzemyślane. Wielu ludzi niesłusznie uznało (i uznaje nadal), że to właśnie gwarantuje nam demokracja. W epoce rewolucji przemysłowej pojawiły się maszyny, a z nimi kult nowego bóstwa skuteczności i produktywności. Jak nakazywał w swej szkole Thomas Gradgrind w Ciężkich czasach Dickensa: „Ucz tych chłopców i te dziewczęta tylko faktów. Nieodbitą koniecznością w życiu są fakty; szczepić fakty, a wyrywać z korzeniami wszystko inne należy. Jedynie faktami można ukształcić umysł myślących zwierząt; reszta — bez pożytku dla nich”3.
Wielu czytelników Dickensa nie dostrzegło, że autor szydzi z biednego, ograniczonego Gradgrinda. Uznali, że Gradgrind ma całkowitą rację. Na przekonaniu tym opiera się dzisiejszy system edukacyjny. Podziela je większość rodziców (i, choć nie bez oporów, większość uczniów i studentów), uważających, że należy zdobyć wykształcenie (czyli dyplom), by mieć potem dobrą pracę.
Istoty ludzkie traktowano odtąd z owym redukcjonistycznym zacięciem, przejawianym przez tak wielu wybitnych filozofów: uznano je za zwierzęta rozumne, za małpy sterowane przez komputery, wolne od wszelkich mistycznych, babskich zabobonów w rodzaju serca czy duszy. Jednocześnie utylitaryści wprowadzili adekwatne do owych zapatrywań, a przy tym dość atrakcyjne przekonanie, że moralny charakter naszych działań nie zależy od żadnej obiektywnej rzeczywistości związanej ze sprawcą czy z jego ofiarą, lecz jedynie od tego, co z nich ostatecznie wyniknie. Już w kulturach poprzedzających czasy starożytnych Greków uważano, że probierzem moralności jest pytanie, czy nasze działanie jest dobre i słuszne. Teraz okazało się, że jedną normą ludzkich wyborów jest ich skuteczność, co ostatecznie sprowadza się do pytania: „Czy ujdzie mi to na sucho?”.
3 Karol Dickens, Ciężkie czasy, tłum. A. Korzeniowski, Ossolineum, Wrocław 1957, s. 49.
opr. ab/ab