Ojcze nasz czyli o Bogu, który kocha z bliska

Dwa pierwsze słowa Modlitwy Pańskiej mówią nam o tym, że Bóg jest naszym Ojcem. Jaki potencjał dla naszego życia niosą te słowa?

ks. dr Marek Dziewiecki w rozmowie z Katarzyną Szkarpetowską

Księże Marku, dwa pierwsze słowa Modlitwy Pańskiej mówią nam o tym, że Bóg jest naszym Ojcem. Jaki potencjał dla naszego życia niosą te słowa?

Potencjał tych słów jest ogromny. Zauważmy, że nie jesteśmy dziećmi przypadku. Jest Ktoś, kto stworzył nas z miłości i każdego dnia opiekuje się nami – Bóg Ojciec, który jest naszym Rodzicem. Bóg bardzo się w nas i w nasze życie angażuje. Jest Rodzicem roztropnym, serdecznym, troskliwym, empatycznym. Jednocześnie potrafi być stanowczy, stawiać wymagania. Odnajdujemy w Nim najpiękniejsze cechy miłości mamy i taty jednocześnie, bo Bóg jest ponad płciowością – nie jest ani mężczyzną, ani kobietą. Jest pełnią.

W jaki sposób odkrywamy istnienie Boga, przekonujemy się o tym, że On nas kocha?

Odkrywamy to przede wszystkim za pośrednictwem rodziców. Rodzice powinni być na tej ziemi tymi, którzy kochają najbardziej. Są powołani do tego, by kochać swoje dziecko na podobieństwo miłości Boga. Jeżeli rodzice rozczarowują – są w kryzysie, sami siebie nawzajem nie kochają – to dziecku bardzo trudno będzie uwierzyć, że w ogóle istnieje miłość. Rodzice są dla dziecka najważniejszymi osobami, ono zakochuje się w nich już jako niemowlę. To rodzice – ich postawa i to, jacy są – rozstrzygają o tym, jak dziecko czuje się w tym świecie: kochane czy niekochane, bezpieczne czy zagubione… Gdy dziecko widzi miłość rodziców, gdy już w wieku trzech, czterech lat słyszy: „Syneczku/córeczko, jest ktoś, kto Ciebie kocha jeszcze bardziej niż my”, wtedy stosunkowo łatwo będzie mu odkryć miłość Boga i na tę miłość się otwierać.

Bez pomocy ziemskich rodziców, bez ich pośrednictwa też chyba można spotkać Boga?

Oczywiście. Każdy człowiek ma szansę odkryć miłość Boga przez pośrednictwo innych ludzi niż nasi ziemscy rodzice. Spotykając tych, którzy doświadczają miłości odwiecznego Rodzica, sami możemy tej miłości doświadczyć. Możemy przeżyć jakieś rekolekcje, znaleźć stałego spowiednika, spróbować stworzyć z Panem Bogiem więź w oparciu o spotkania z życzliwymi, kochającymi i Bożymi ludźmi. Zdarza się też – ale to rzadziej – że ktoś bez pośrednictwa ludzi potrafi spotkać Boga i doświadczyć Jego miłości. Bóg stworzył nas na swoje podobieństwo i jest w nas wrodzona tęsknota za Nim, wrodzona intuicja, że istnieje Ktoś, kto kocha mnie bardziej niż najszlachetniejsi nawet ludzie.

Kiedy nasz obraz Boga jest dojrzały, a kiedy wykoślawiony i od czego to zależy?

Jeżeli, na przykład, rodzice nas rozpieszczają, to w naszych wyobrażeniach także Bóg będzie nas rozpieszczał. Jeżeli z kolei rodzice stawiają nam twarde wymagania, jeśli są surowi, to myślimy, że Bóg jest właśnie taki, czyli że jest surowym sędzią. Jeśli nasi rodzice są w miarę dojrzali, potrafią kochać i wymagać, wspierają nas miłością, stawiają granice, mówią: „to jest dobre, a to nie”, wtedy zaczynamy mieć w miarę dojrzały obraz Stwórcy. Gdy jednak zaczynamy w życiu błądzić, grzeszyć, wówczas często obrażamy się na Boga. Wydaje się nam, że On ze swoimi przykazaniami tylko nam w życiu przeszkadza. Często uważamy coś za drogę do szczęścia, a Bóg pokazuje, że to nie jest droga, która prowadzi do dobra. Mówi: „Synu/córko, zawracaj!”. Jako ksiądz spotykam ogromną liczbę ludzi, zwłaszcza młodych, którzy mają wypaczony obraz Boga. Można powiedzieć, że Bóg stworzył nas na swój obraz i podobieństwo, ale niedojrzali czy nieszczęśliwi ludzie uczynili to samo, czyli stworzyli sobie „boga” na obraz i podobieństwo ich własnych potrzeb, nadziei czy lęków.

Wypaczony obraz Boga powoduje, że uważamy Go za tego, który „zawadza” nam w życiu?

Wypaczony obraz Boga rzeczywiście prowadzi do przekonania, że Stwórca przeszkadza nam w byciu szczęśliwymi… To Bóg, który niepotrzebnie podpowiada trudne drogi, prowadzące przez „staromodną” wierność, odpowiedzialność, przez poświęcenie się, dotrzymywanie zobowiązań i tym podobne. Nierzadko bywa też tak, że gdy człowiek błądzi, zaczyna się Pana Boga bać. Lęk przed Bogiem prowadzi do ucieczki przed Nim. Małe dziecko, gdy czegoś się boi, na przykład błyskawicy w czasie burzy, ma tendencję do zasłaniania sobie oczu. My, dorośli, także zasłaniamy sobie oczy, tyle że inaczej – jedni upijają się alkoholem, żeby nie widzieć, co się z nimi dzieje czy nie czuć lęku, inni sięgają po narkotyki, jeszcze innym wydaje się, że gdy schowają się przed Bogiem, gdy powiedzą sobie, że On nie istnieje, to znajdą spokój. Człowiek wymyślił już chyba wszystkie możliwe karykatury Boga.

Patrzenie na Niego w ten sposób raczej nic dobrego nie wnosi.

Z pewnością nie wnosi nic dobrego. Co więcej – to dla nas katastrofa, gdyż oddalamy się wtedy od najwspanialszego Przyjaciela, który jako Jedyny może nas nauczyć sztuki życia na tej ziemi.

Na czym ta sztuka polega?

Na takim postępowaniu, które sprawia, że chce nam się żyć, że dostrzegamy sens życia, jego piękno…

Kiedy odbieramy Boga w sposób wypaczony, to On, mimo wszystko, nadal nas kocha?

Oczywiście, że tak! Bóg kocha nas bez żadnej naszej zasługi! On się na nas nie obraża! Natomiast patrząc w sposób wypaczony na Boga, mając jakiś jednostronny obraz Jego Osoby, wyrządzamy sobie krzywdę, gdyż nie korzystamy z Jego bliskości, miłości, mądrości. W naszym chorym wyobrażeniu uważamy, że miłości i mądrości w Bogu nie ma. To, co możemy rozsądnego zrobić, to przestać zestawiać Boga z naszymi rodzicami i innymi ważnymi dla nas osobami, a zacząć odkrywać, jak Bóg objawia się na kartach Biblii, w historii zbawienia. Objawia się tam jako Ten, który jest miłością, a to znaczy, że nie tylko bywa tak, że kocha, ale kocha zawsze.

Stworzeni jesteśmy na Jego obraz i podobieństwo. My jednak nie kochamy zawsze…

Nikt z nas nie jest miłością. Możemy uczyć się kochać od Boga. Możemy każdego dnia kochać bardziej niż wczoraj. Możemy kochać według tych samych zasad, według których Stwórca nas kocha. Jezus wprost mówi, że z Jego pomocą mamy szansę kochać aż tak, jak On pierwszy nas pokochał. Mimo to w jakimś stopniu – przynajmniej w realiach doczesności – będzie w nas nie tylko zdolność do miłości, lecz także lęk, egoizm, słabość, naiwność i grzeszność… To wszystko w różnych oczywiście proporcjach. Nikt z nas nie może powiedzieć o sobie: „jestem wyłącznie miłością”. Jedynie Bóg jest miłością. Jedynie On kocha w wyjątkowy sposób, który nas nigdy nie zawiedzie ani nie rozczaruje.

To porozmawiajmy o tym, w jaki sposób kocha Bóg.

Po pierwsze – Bóg kocha nas za nic. Bez żadnej naszej zasługi. Kocha nas bezinteresownie. Jego miłość otrzymujemy za darmo. Nie możemy zrobić nic, co by sprawiło, że Bóg się nami zniechęci i że postawi jakieś warunki, jeśli chcemy być nadal kochani.

Po drugie – Bóg każdego z nas kocha nieodwołalnie. Nigdy kochać nie przestanie. Nigdy nie zaszantażuje nas wycofaniem swojej miłości, w przeciwieństwie do rodziców tej ziemi. Nawet ci bardzo dojrzali i kochający rodzice mogą mieć takie chwile i przeżywać takie sytuacje, kiedy sami zwątpią, czy potrafią kochać bliskich nieodwołalnie. Nawet tacy rodzice nie są Bogiem, nie są ideałami, nie są doskonałością. Gdy na przykład kilku- czy kilkunastoletnie dziecko bardzo rodzicom dokuczy, to niektórzy wręcz krzykną: „Synu/córko, jeżeli będziesz tak dalej postępował/a, przestanę cię kochać”. Straszenie, że wycofamy miłość, jest jak wyrok śmierci dla dziecka.

Zostawia w psychice, w sercu dziecka ślady?

Tak, to jest prawdziwy dramat. Tego typu szantaż może sprawić, że szantażowana wycofaniem miłości osoba może już nigdy nie uwierzyć, że miłość istnieje i że ktoś ją kocha. Bóg nigdy nie odwoła się do szantażu. Nikomu z nas nie zakomunikuje, że przestanie nas kochać, jeśli Go rozczarujemy lub nie będziemy Go słuchać. Jezus wyjaśnia grzesznikom, że jeśli się nie nawrócą, to marnie zginą. Nie mówi natomiast, że jeśli się nie nawrócą, to On przestanie ich kochać.

Po trzecie – Bóg kocha nas z bliska. W Starym Testamencie ludzie mogli myśleć, że Bóg się wprawdzie nimi opiekuje, że daje znaki swojej miłości, że pomaga tym, którzy szukają u Niego ratunku, ale że sam żyje gdzieś daleko, w tajemniczym niebie. Nawet ci, którzy dostrzegali dzieła Bożej miłości, mogli mówić, że to im niewiele pomaga, bo Bóg kocha, ale przebywa daleko od tej ziemi. Bóg Ojciec zapragnął, byśmy wiedzieli, że On kocha nas z bliska i dlatego posłał nam swojego Syna w ludzkiej naturze. Jezus okazywał miłość z „najbliższego bliska” – dosłownie na dotyk. Został z nami w Eucharystii tak blisko, że możemy Go fizycznie dotknąć pod postacią chleba i wina. To niezwykle ważne, gdyż im bliżej nas jest ten, kto kocha, tym silniejsi się czujemy. To właśnie dlatego tęsknimy za bliskimi, gdy są daleko. Tęsknimy tym bardziej, im bardziej nas kochają. Najbardziej umacniają nas wtedy, gdy są tuż przy nas, gdy chronią nas sobą. Tak właśnie kocha nas Bóg – jest bliżej nas niż my potrafimy być blisko samych siebie.

Po czwarte – Bóg kocha nas w widzialny sposób. Niewidzialny Bóg przyjął ludzką naturę i stał się człowiekiem właśnie po to, by kochać nas w widzialny sposób: przez swoją fizyczną obecność, przez ofiarną pracowitość, przez czystą czułość, którą okazywał.

Po piąte – Bóg kocha nas ofiarnie. Nie wystarczy być blisko tych, których kochamy. Trzeba jeszcze ofiarnie służyć. Prawdziwa miłość jest zawsze ofiarna i służebna. Na tej ziemi symbolem takiej miłości jest postawa matki wobec dziecka. Bóg kocha nas aż do oddania dobrowolnie życia na krzyżu, a to oznacza, że nasz los jest dla Niego ważniejszy niż Jego własny. Bóg pozwolił się za nas ukrzyżować, by dać nam całkowitą pewność, że Jego miłość nie ma granic. Gdy ludzie krzyżowali Jezusa, Bóg Ojciec podtrzymywał Go w miłości do nas. Jezus nie dla Ojca cierpiał, lecz dla potwierdzenia miłości do nas – cierpiał razem z Ojcem. Gdy myślę o Jezusie na krzyżu, to staje się dla mnie oczywiste, kto tam najbardziej cierpiał – Ojciec, który posłał Syna z miłości do nas.

Czyli to nie jest tak, że gdy Jezus umierał na krzyżu, to Bóg był jedynie obserwatorem?

Oczywiście, że nie! Bóg Ojciec kocha Syna – mówiąc po ludzku – nad życie. Na Golgocie, razem z Nim, przybił się do krzyża. To dlatego Jezus powiedział: „Ojcze, w Twoje ręce powierzam ducha mego” (Łk 23, 46)*. Jezus wiedział, że może siebie zawierzyć Ojcu, bo Ten kocha nieodwołalnie i niezawodnie.

Jest jeszcze jedna zachwycająca cecha Bożej miłości, mianowicie – mądrość. Bóg kocha nas mądrze. My, ludzie, mamy trudności, żeby pogodzić miłość ofiarną, miłość za nic, z miłością mądrą. Zwykle kobiety potrafią bardziej niż mężczyźni kochać ofiarnie, wręcz heroicznie, aż do wycieńczenia, aż do zapomnienia o sobie i swoich potrzebach. Potrafią tak ofiarnie kochać całymi latami, dziesiątkami lat. Z drugiej strony bardziej niż mężczyznom grozi im popadanie w naiwność: pozwalanie zwłaszcza bliskim osobom na to, by nimi manipulowały, by je wykorzystywały do swoich celów, by wymuszały na nich uległość, mylenie miłości z rozpieszczaniem, z pobłażaniem błądzącym, z usprawiedliwianiem błądzących za wszelką cenę. Mężczyźni, jeśli już kochają, potrafią okazywać miłość w sposób roztropny i rozważny, potrafią stawiać słuszne wymagania czy stanowczo upomnieć błądzącego, ale nie są aż tak czuli, aż tak serdeczni i ofiarni jak kobiety. Natomiast u Boga znajdujemy i jedno, i drugie. On jest niedoścignionym Rodzicem w miłości, bo jest najczulszy i najbardziej ofiarny, a jednocześnie najmądrzejszy. W tej właśnie mądrości dostosowuje okazywanie miłości do zachowania danego człowieka. Każdego z nas kocha jednakowo, czyli nad życie, a mimo to – czy może właśnie dlatego – każdemu z nas, w swej mądrości, okazuje miłość w inny sposób. Bóg pokazuje nam tę zasadę mądrej miłości bardzo wyraźnie w swoim Synu. Jezus, w imieniu Ojca i w jedności z Ojcem, gdy był widzialnie obecny na ziemi, okazywał ludziom miłość na różne sposoby. Nie oznacza to jednak, że niektórych ludzi kochał bardziej, a innych mniej. Oznacza to natomiast, że wszystkim okazywał miłość mądrze.

Od czego w głównej mierze zależy to, w jaki sposób Bóg okazuje nam swoją miłość?

To, w jaki sposób Bóg okazuje nam miłość, zależy przede wszystkim od nas samych. Stwórca komunikuje każdemu z nas miłość w sposób dostosowany do naszej historii oraz do naszego sposobu postępowania tu i teraz. Gdy Jezus spotykał ludzi szlachetnych, to ich wspierał, karmił, uzdrawiał, chwalił, stawiał za wzór, chronił przed krzywdzicielami, patrzył na nich z czułością. Gdy człowiek czyni coś dobrego, Bóg wspiera go w szlachetnym postępowaniu. Gdy Jezus spotykał ludzi błądzących i grzeszników, stanowczo ich upominał. Wyjaśniał, że mogą siebie ocalić tylko wtedy, gdy się nawrócą. Jeszcze inna grupa ludzi, jaką spotykał Jezus, to byli ci, którzy krzywdzili.

Jak wobec nich postępował?

Tu będzie największe chyba zaskoczenie, gdyż Jezus wobec takich ludzi się bronił. Najpierw bronili Go Maryja z Józefem, gdy jako niemowlę po raz pierwszy został skazany na śmierć. Później bronił się już sam. Bóg chce, byśmy kochali także nieprzyjaciół, lecz nie chce, byśmy pozwalali im nas krzywdzić. Powinniśmy ich nadal kochać, modlić się za nich, nie mścić się, a jednocześnie bronić się przed krzywdą. Gdy się stanowczo bronimy, jesteśmy błogosławieństwem dla krzywdziciela, gdyż ma on dzięki temu mniej ofiar na sumieniu. Im dłużej natomiast krzywdzi i im większe zadaje rany, tym łatwiej może ulec rozpaczy, gdy zacznie ponosić konsekwencje swoich strasznych czynów. Tym bardziej grozi mu rozpacz i zejście na drogę potępienia. Kto nie pozwala się krzywdzić, ten dojrzale kocha i jest błogosławieństwem dla człowieka, który usiłuje krzywdzić zamiast kochać.

Gdy ktoś nas krzywdzi, powinniśmy się bronić, ale w Kościele raczej rzadko się o tym mówi. Właściwie w ogóle się nie mówi…

To błąd. Sam Jezus stanowczo bronił się przed krzywdzicielami. Bronił się również przed żołnierzem, który uderzył Go w twarz. Drugi raz nie pozwolił się uderzyć. Bronił się przed faryzeuszami, którzy Mu wmawiali, że czyni dobro mocą zła. Bronił się przed Annaszem, Kajfaszem, Piłatem. Gdy pozwalamy na to, żeby drugi człowiek nas krzywdził, rozbisurmaniamy krzywdziciela. Dajemy mu zielone światło, by był jeszcze większym draniem, niż jest. A my stajemy się wtedy jeszcze większą jego ofiarą. W takiej sytuacji przegrywają obie strony. Warto pamiętać o zasadzie mądrej miłości: to, że cię kocham, nie daje ci prawa, byś mnie krzywdził. Jeśli będziesz próbował mnie krzywdzić, to ja nie odwołam miłości, lecz będę się bronić, poruszając – jeśli będzie trzeba – niebo i ziemię.

Często słyszymy, także z ust osób duchownych, że kogo Pan Bóg kocha, temu zsyła krzyże. Ile w tym prawdy?

W powiedzeniu „kogo Bóg kocha, temu zsyła krzyże”, są dwie herezje. Pierwsza herezja to założenie, że Bóg nie wszystkich ludzi kocha, lecz jedynie niektórych. Druga herezja to założenie, że jeżeli Bóg już kogoś kocha, to okazuje tę miłość poprzez to, że zsyła mu krzyże. Obydwa te przekonania są błędne! W rzeczywistości Bóg kocha wszystkich ludzi, a nie tylko niektórych. I nikomu nie zsyła krzyża. Żaden krzyż, żadna choroba, żadne cierpienie nie pochodzi od Niego. Od Boga nie pochodzą nawet te krzyże czy cierpienia, dzięki którym zmieniliśmy w naszym życiu coś na lepsze. Bóg chce, byśmy żyli na ziemi długo i szczęśliwie. Chce, by Jego radość w nas była i by ta Jego radość w nas była pełna (por. J 15, 11). On pragnie, byśmy od dzieciństwa wzrastali w mądrości, miłości i łasce – u Niego i u ludzi. Od Stwórcy pochodzi moc, by mądrze postępować także w obliczu cierpienia.

Rodzice, gdy nie nadążają za swoim dzieckiem, mówią często: „przecież się nie rozdwoję”. To dlatego Bóg jest w trzech Osobach – żeby zawsze zdążyć, być w naszym życiu na czas?

Do pilnowania niektórych dzieci nawet trójka rodziców by nie wystarczyła (śmiech). Bóg nie ma takich problemów. On nie musi być w trzech Osobach, żeby za nami nadążyć. Jest tak niezwykłym Rodzicem, że w tym samym czasie każdego z nas widzi indywidualnie. Bóg może w jednym momencie rozumieć, chronić, przytulać indywidualnie miliardy osób. Każdy człowiek jest przed Bogiem kimś jedynym, wyjątkowym, niepowtarzalnym, chociaż ma miliardy rodzeństwa na całym świecie.

Trudno to sobie wyobrazić. Można to chyba tylko objąć sercem.

Dla nas, na tej ziemi, jest to trudne do zrozumienia, wręcz niewyobrażalne. Rodzice ziemscy, nawet jeśli nadążą fizycznie za dzieckiem, to nie są w stanie nadążyć za jego przeżyciami, za jego emocjami, potrzebami, marzeniami czy obawami. Tymczasem Bóg nadąża za nami we wszystkim i jednocześnie nadąża za miliardami naszych braci i sióstr w człowieczeństwie. To, że Bóg jest wspólnotą trzech Osób, wynika z faktu, że ten, kto kocha i jest miłością, nie jest samotnością. Bóg zaskoczył nas nie tylko swoją niesłychaną miłością do każdego z nas, lecz także tym, że jest rodziną, szczęśliwą rodziną. Jak bowiem inaczej nazwać po ludzku fakt, że Bóg to wspólnota trzech Osób, które do tego stopnia siebie nawzajem rozumieją i kochają, że się ze sobą utożsamiają: „Ja i Ojciec jedno jesteśmy” (J 10, 30).

Modlimy się słowami „Ojcze nasz”, tymczasem wielu ludziom z zaimkiem przymiotnym „nasz” jest nie po drodze. Po co zawadzać o bliźnich?

Gdy modlę się słowami „Ojcze nasz”, uświadamiam sobie, że obok mnie żyją moi bracia i moje siostry. Mówiąc „nasz”, bronię samego siebie przed pokusą zawłaszczania Boga dla siebie, przed traktowaniem Go jako mojego Boga, jako Boga, który troszczy się tylko o mnie. Gdy mówię „Ojcze nasz”, dzielę się Bogiem Ojcem, uznaję, że nie jest On tylko dla mnie. Nie chcę być zaborczy wobec Boga. Nie chcę być jak dziecko, które pragnie mieć rodziców tylko dla siebie, kosztem rodzeństwa. Cieszę się, że Bóg kocha miliardy moich braci i sióstr, nie mam nic przeciwko temu. Gdybym chciał, żebyś, Boże, kochał tylko mnie – byłbym egoistą. To by znaczyło, że nie rozumiem Twojej miłości. Ten zaimek „nasz”, z którym wielu ludziom nie po drodze, jest moją zgodą na to, że Bóg zachwyca też innych, a nie tylko mnie. Zgodą na to, że również ludzie obok mnie są przez Boga kochani. Także ci, których ja sam z jakichś powodów nie potrafię kochać. Co więcej, gdy inni ludzie doświadczają Bożej miłości, gdy się jej od Boga uczą, wtedy również i ja na tym zyskuję, bo dzięki doświadczeniu Bożej miłości także i mnie potrafią oni dojrzalej pokochać.

* Cytaty z Pisma Świętego podawane są za wydaniem: Pismo Święte Starego i Nowego Testamentu. Biblia Tysiąclecia, Poznań 2016.

Jest to fragment książki:
ks. Marek Dziewiecki, Katarzyna Szkarpetowska, "Ojcze nasz. O Bogu, który jest blisko", Wydawnictwo Esprit. Książka jest >>tutaj<< .

Wydaje się, że dla chrześcijanina nie ma nic bardziej znajomego niż słowa Modlitwy Pańskiej. A jednak każde z jej zdań jest bogate i inspirujące do refleksji. Skąd mamy wiedzieć, co jest wolą Bożą, a co nią nie jest? Czy Boga naprawdę obchodzi to, że możemy nie mieć na chleb? Dlaczego modlimy się do Boga, aby nie wodził nas na pokuszenie? Zastanawiasz się, jak znaleźć odpowiedzi na te pytania? Chciałbyś głębiej zanurzyć się w modlitwie i zrozumieć sens wypowiadanych codziennie słów Modlitwy Pańskiej? Zajrzyj do tej prostej, mądrej i pełnej humoru rozmowy‑przewodnika po modlitwie Ojcze nasz!

opr. ac/ac

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama

reklama