Gdzie idą nasze modlitwy? Przed tron Boga Ojca. Ale one same nie idą.
„Modlitwy idą i wracają - nie ma nie wysłuchanej. Dlatego wszystkie wysłuchane, że każda zwraca się na powrót. A dlatego powraca każda z modlitw, że wszystkie są z Miłości. Kto pracował na Miłość, ten z miłością pracować potem będzie. To jest szczęściem prawdziwym.– Tutaj innego szczęścia nie masz. Wszelka rozkosz przyjaźni tym jest. Wszelkie zadowolenie i pełność siebie tym jest. I wszelki spokój tym jest. A kto pracował tak na Miłość– jako Ty, gdy raczyłeś stać się człowiekiem dla tej pracy? Co byłeś smutny aż do śmierci, a miłujący zawsze? Co nie miałeś gdzie głowy świętej złożyć, Królu świata całego. Zdradzony przez Naturę i przez Boga samego opuszczony, a nie obalon przecież– BÓG. On zwycięstwem Miłości! Święty, Święty!– śpiewanie takie w Niebiosach i na Ziemi. Święty, Święty!– w przestworze, gdzie samoistna tylko jedność! Święty w śpiewie Anielskim wszystkich chórów. I gdzie Anieli-stróże odbierają to «święty» od człowieka– i gdzie łkanie boleści nie ułożonej na modlitwę, i gdzie tylko sam smutek– świętość ciszy. I tam święty, i wszędzie! Święty Boże, święty mocny, święty nieśmiertelny– zmiłuj się nad nami!” (Cyprian Kamil Norwid, 6 lipca 1846 roku).
„Modlitwy idą…” Gdzie idą nasze modlitwy? Przed tron Boga Ojca. Ale one same nie idą. Zanosi je Jezus Chrystus przez Maryję. To On nieustannie wstawia się za nami.
Założyciel zakonu jezuitów, św. Ignacy Loyola w Ćwiczeniach duchownych na zakończenie medytacji poleca odprawić rozmowę z trzema świętymi Osobami: „Rozmowa pierwsza skierowana do Pani naszej, aby mi wyjednała u Syna swego łaskę. Rozmowa druga skierowana do Syna, aby mi to samo wyjednał u Ojca. Rozmowa trzecia skierowana do Ojca, aby On sam, Pan odwieczny, udzielił mi tego samego” (Ćwiczenia duchowne 63).
Czyż Jezus nie powiedział: Ja za nimi proszę, nie proszę za światem, ale za tymi, których Mi dałeś, ponieważ są Twoimi. […] Nie tylko za nimi proszę, ale i za tymi, którzy dzięki ich słowu będą wierzyć we Mnie (J 17, 9. 20).
Uwierzyliśmy w to świadectwo Apostoła Jana i wierzymy, że Jezus modli się za nami. Zanim my sami zaczynamy się modlić, to za nas modli się Jezus do Ojca, a my dołączamy się do Jego modlitwy.
Jezus zaprasza nas, abyśmy dołączali się do Jego modlitwy. W Ogrójcu mówi do Apostołów: Smutna jest moja dusza aż do śmierci; zostańcie tu i czuwajcie ze Mną (Mt 26, 38). A gdy Jezus przyszedł do uczniów i zastał ich śpiących, rzekł do Piotra: Tak [oto] nie mogliście jednej godziny czuwać ze Mną? (Mt 26, 40).
Nie ma modlitwy niewysłuchanej, wszystkie one idą przed tron Ojca niebieskiego i wracają. Łatwo uwierzyć, że nasze modlitwy idą przed tron Ojca, ale że wracają? Jak wracają, skoro tak często mamy wrażenie, że nie zostały wysłuchane? Sądzimy bowiem, że nie spełniło się to, o co prosiliśmy.
A to, co jest przedmiotem wiary, nie podlega kontroli człowieka. Życiem ludzkim nie da się sterować, dyrygować. Życia nie da się kontrolować. Niczego w naszym życiu nie da się zabezpieczyć raz na zawsze. Nie da się zabezpieczyć naszej wiary, naszej miłości do Boga i do ludzi, rodzinnego szczęścia, wewnętrznego pokoju. Wszystko to są dary Boga, które łatwo można utracić.
Modlitwy wracają, ale w czasie przewidzianym przez Boga. Człowiek choruje, idzie do lekarza, bierze leki, ale nie jest wstanie sam wpłynąć na wyleczenie.
Dziecko w okresie dorastania buntuje się, bierze narkotyki, pije alkohol, ale rodzice nie mają bezpośredniego wpływu na jego zachowanie. Mogą je upominać, zachęcać, karać, ale nie są wstanie zmienić jego wewnętrznej postawy.
Podobnie jest z naszym poczuciem krzywdy. Krzywda nas boli. Jak kamień ciąży nam na sercu. Chcielibyśmy ją usunąć, ale nie mamy na nią bezpośredniego wpływu. Jak zbiera się krzywda w negatywnym znaczeniu, tak zbierają się nasze modlitwy. Przychodzi moment, że modlitwy jest więcej niż krzywdy i ów ciężki kamień poczucia skrzywdzenia spada nam z serca.
„Modlitwy idą i wracają– nie ma nie wysłuchanej. Dlatego wszystkie wysłuchane, że każda zwraca się na powrót.
A dlatego powraca każda z modlitw, że wszystkie są z Miłości”.
Modlitwy wracają, gdy są z miłości. Z miłości do nas modli się Jezus za nas, a my z miłości do Jezusa modlimy się z Nim, do Niego. Gdy nasze modlitwy są naszą odpowiedzią miłości na miłość Jezusa do nas, wówczas– posługując się słowami poety– możemy powiedzieć, że „wszystkie są z miłości”.
Gdy doświadczamy wewnętrznego oporu i zniechęcenia na modlitwie, gdy nie chce się nam modlić, wówczas wzbudzajmy dobre intencje i deklarujmy świadomie i w wolności naszą miłość do Pana.
Niech moja modlitwa, Panie Jezu, będzie towarzyszeniem Twojej modlitwie, niech będzie moją ubogą odpowiedzią miłości na Twoją odwieczną Miłość do mnie.
W życiu modlitwy liczy się tylko miłość, ona jest wszystkim. „A kto pracował na Miłość, ten z miłością pracować potem będzie”. To niezwykłe, genialne, prorocze słowa. Modląc się codziennie, robiąc rachunek sumienia, uczestnicząc w Eucharystii, przystępując do sakramentu pojednania, pracujemy na miłość, na każdą miłość: na miłość Boga, bliźnich oraz miłość do samych siebie.
Na czym polega owa praca na miłość? Nie chodzi bynajmniej najpierw o nasze dobre uczynki, akty pobożności, ale o otwartość duszy, serca, umysłu i wszystkich innych ludzkich mocy na miłość Boga. Pierwszą zasadniczą pracą człowieka na miłość jest dostrzeganie objawiającej się miłości Boga w nas, w naszych bliźnich i w całym otaczającym nas świecie.
Święty Ignacy Loyola w kontemplacji Ad amore – O miłości każe „przywieść sobie na pamięć wszystkie dobrodziejstwa otrzymane, ważąc i[doceniając] z wielkim uczuciem miłości, jak wiele uczynił Bóg dla mnie; jak wiele mi dał z tego, co posiada. A dalej, jak bardzo tenże Pan pragnie mi dać samego siebie, ile tylko może wedle swego Boskiego planu. Apotem wejść w siebie samego, rozważając, com ja z wielką słusznością, sprawiedliwością i miłością winien ze swej strony ofiarować i dać Jego Boskiemu Majestatowi” (Ćwiczenia duchowne 234).
W każdej modlitwie pracujemy „na miłość”, aby potem, po modlitwie, w naszej codzienności życia osobistego, rodzinnego, zakonnego, kapłańskiego, społecznego pracować z miłością. Nasza codzienna modlitwa to ciężka praca na miłość, ale to ona sprawia, że później wszystko robimy z miłością.
„To jest szczęściem prawdziwym. Tutaj innego szczęścia nie masz. Wszelka rozkosz przyjaźni tym jest. Wszelkie zadowolenie i pełność siebie tym jest. I wszelki spokój tym jest”.
Istotą szczęścia jest praca na miłość, aby potem wszystko czynić z miłością i dla miłości. My pracujemy nieraz bardzo dużo w naszych rodzinach, w naszych wspólnotach, wykonując swój zawód itd. Staramy się bardzo. Ponosimy nieraz wielkie ofiary i podejmujemy ogromny wysiłek. Problem jednak polega nieraz na tym, że nasz wysiłek zatruty jest niekiedy żalem do innych, gniewem na siebie i innych, zazdrością, poczuciem krzywdy, wyższości. A wtedy bywamy okrutni. Bo kiedy dajemy dziecku jakiś prezent, chcąc kupić sobie jego uległość, przychylność lub też dajemy z poczuciem wyniosłości, wówczas ofiarowany mu dar jest zatruty. Bywa, że więcej sprawia mu bólu niż radości. To wyniosłość zdaje się mówić do dziecka: „Podziwiaj, jaki– jaka jestem dla ciebie dobry – dobra, choć na to nie zasługujesz”.
Tylko dary ofiarowane z miłości, tylko praca z miłości, tylko poświęcenie z miłości buduje wzajemną miłość, daje radość i szczęście. Księga Przysłów mówi: Lepsza potrawa z jarzyn [ofiarowana] z miłością niż tłusty wół z nienawiścią (Prz 15, 17). A Jezus mówi, że więcej jest radości wdawaniu niż w braniu (por. Dz 20, 35).
Jest to fragment książki: Intymność i wolność. Spotkanie z Jezusem, Wydawnictwo M.
opr. ac/ac