Cotygodniowy felieton z Gościa Niedzielnego (13/2000)
Przeważnie nie pisuję w moich felietonach o książkach. „Gość Niedzielny” ma swoich recenzentów, a oni właściwe rubryki. Chcę pisać nie tyle o tej — godnej większej recenzji książce — ile o zjawisku, które ona sygnalizuje.
Bohdan Królikowski, pisarz dumny ze swoich kresowych korzeni, historyk, znawca ksiąg, koni, mundurów, odznak i orłów, poświęcił swoją pracę ojcu — ułanowi, potem oficerowi policji, zamordowanemu przez NKWD w 1940 r. A sama książka — to historia kilku pułków polskiej kawalerii, które wiosną 1920 roku weszły w skład 1. Dywizji Jazdy. „Ułańskie lato” jest utworem osobliwym. Jakby jakaś rzecz Sienkiewiczowska w duchu, nasycona świetnie udokumentowanymi faktami oraz osobistymi uczuciami autora. Królikowski często oddaje głos pamiętnikarzom z epoki, historykom, kronikarzom, także i z drugiej strony frontu, ilustruje tekst wyborem fotografii.
I po cóż to teraz? Nam potrzeba pokoju i współpracy z Rosją, sojuszu i braterskiej współpracy z Ukrainą, ekumenicznego pojednania z prawosławiem, jedności z katolikami greckiego obrządku. Po co więc ku Wschodowi pobrzękiwać szablą? Co przyniesie nucenie „żurawiejek” o dawnych pułkach kawaleryjskich? Tamte lata krwawej kurzawy, junactwa i cierpień po obydwu stronach frontu zastygły w mit, uciekają w zapomnienie. Po co je budzić?
Wiem, jaki ja mam z tej książki pożytek — namysł nad tym, czym jest polska przestrzeń emocjonalna. Szalony chyba człowiek upierałby się przy zamiarze odbierania Ukraińcom Lwowa albo Litwinom Wilna. Te miasta znalazły się poza polską przestrzenią polityczną i polska racja stanu wymaga, aby ten fakt traktować jako rozwiązanie ostateczne i trwałe. Nie znaczy to jednak, że należy przekreślić polskość w historii tych miast, gęste nici związków kulturalnych, rodzinnych, uniwersyteckich, wiążące nas z nimi. Tak jak rozsądek i odpowiedzialność każą szanować granice na Bugu, tak godność i wierność wzywają do trwania w przestrzeni emocjonalnej. Dlatego książka Królikowskiego staje się dla mnie ważną „przypominajką”.
Gdy uczymy się szanować własną przestrzeń emocjonalną, ćwiczymy wyobraźnię. Niech nie dziwi nas to, że Ukraińcy sięgają w snach po Przemyśl i Zamość. Niech nie dziwią nas sentymenty Niemców zakorzenione na Mazurach i w Sudetach. Ostatni tysiąc lat historii to węzeł przedziwnych awantur — i nie uciekniemy od tego dziedzictwa. Podkreślajmy nienaruszalność przestrzeni politycznej, a na siatce sentymentów budujmy wymianę, przyjaźnie, biznesy.
I na tym tle warto raz jeszcze wrócić do sprawy Austrii, współrządów Partii Wolności, Jörga Haidera i jego haseł. Unia Europejska bardzo dobitnie pokazała Austrii, że nie widzi możliwości akceptowania nacjonalistycznych haseł, które głosi Partia Wolności. Jest jednak tradycja europejskiego pragmatyzmu, która nakazuje przyjmować fakty dokonane, szukać kompromisu. Na razie, póki sami nie mamy prawa głosu w gremiach Unii Europejskiej, obserwujmy z uwagą ten złożony, wieloznaczny spektakl rozgrywający się wokół nowego układu politycznego w Austrii. Lęk przed utratą tożsamości, zagrożenie migracjami, nakładanie się nowych układów politycznych na dawne siatki sentymentów i emocji — to wszystko jest sferą i naszych doświadczeń.
opr. mg/mg