„Maluj Mnie dobrze!” Sztuka sakralna musi w sobie pomieścić i pobożność, i autentyczne piękno

Łatwo jest krytykować sztukę, wybrzydzać na twórców. Znacznie trudniej jest stworzyć coś, co nie będzie tylko powielaniem kanonu, ale twórczą interpretacją, która głęboko oddziałuje na odbiorców. W szczególności odnosi się to do sztuki sakralnej

Przyznam, że mocno się zżymałem, kiedy do lektur szkolnych wpisywano poematy Karola Wojtyły. Prześcigano się wówczas w festiwalowych popisach na to, kto bardziej skrytykuje jego poezję, kto głośniej powie, że kiepskim poetą był.

Denerwowało mnie to, że formuła poematu – medytacji biblijnej może być przybliżana uczniom w sposób nie do końca kompetentny, taka medytacja wymaga przecież nie tylko dobrej znajomości pisarstwa, ale i sfery, którą nazwę przestrzenią sacrum. Narzekałem już na to, teraz powracam do tematu, ponieważ w bieżącym numerze Gościa Niedzielnego poruszamy kwestie dotyczące sztuki sakralnej, a to w związku z listem, który przedstawiciele Synodu Artystów skierowali do przewodniczącego Konferencji Episkopatu Polski. „Jego [Synodu – przyp. A.P.] główną konstatacją jest wezwanie do tego, aby Kościół zwrócił baczniejszą uwagę na sztukę współczesną i szerzej, na kulturę wizualną” – napisał w imieniu organizatorów i uczestników Synodu Artystów profesor Łukasz Murzyn, dziekan Wydziału Sztuki Uniwersytetu Pedagogicznego im. Komisji Edukacji Narodowej w Krakowie. A w wywiadzie udzielonym „Gościowi” dodał (à propos tezy, iż Kościół, który przez wieki nadawał sztuce ton, od końca XIX wieku zaczął się rozchodzić z jej głównym nurtem): „Zainwestowano wówczas w Kościele w estetykę zbliżoną do realizmu, jak sądzono, łatwą w odbiorze. Miała być ona nośnikiem treści religijnych. Spodziewano się, że będzie to adekwatny, komunikatywny sposób oddziaływania przez kody wizualne do warstw robotniczych i chłopskich, które były bardzo mocno kuszone ofertą marksistowsko-socjalistyczną”. Skutki tej decyzji widoczne są w naszych świątyniach i – jak przyznaje profesor – „właściwie nikt z tej konwencji słodkiego realizmu nie jest zadowolony. A mimo to jest ona replikowana”.

Za znawcę sztuki się nie uważam, wiedzę mam w tym zakresie zapewne podstawową, wiem jednak, że kicz potrafi zepsuć każdą sakralną przestrzeń, której przeznaczeniem jest przecież przybliżanie do sacrum, a nie oddalanie od niego. Tak jak czytając „Twierdzę” Exupéry’ego, mam wrażenie, że bliżej jestem tego, co wielkie, trwałe i nieprzemijające, tak znajdując się w kościele pełnym tandetnego plastiku i kiczowatych bohomazów, mam ochotę zapaść się pod ziemię i już spod niej nie wychodzić. „Piękno na to jest, by zachwycało” – napisał Norwid przed laty, dodając dobrze znane czytelnikom słowa: „do pracy. Praca, by się zmartwychwstało”. Jakkolwiek by tę „pracę” interpretować, chodzi przecież o rozwój. Duchowy, jak sądzę, również. I piękno odgrywa w nim niewątpliwie niebagatelną rolę. W przedwojennej anegdocie Pan Bóg przemawiający do artysty miał mu powiedzieć: „Ty Mnie, Styka, nie maluj na kolanach – ty Mnie maluj dobrze!”. A mnie się przypomina płacz siostry Faustyny po tym, jak pierwszy raz zobaczyła sportretowanego wedle jej opisu Jezusa. No cóż, jesteśmy tylko ludźmi i nasze najgłębsze pragnienia oscylują w kierunku tego, co niewyrażalne. Czy jednak nie byłoby dobrze faktycznie podjąć od nowa ten temat: czy współczesna sztuka religijna pomaga ludziom odnaleźć przestrzeń sacrum w sobie?

 

Gość Niedzielny 20/2023

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama