Dla większego spokoju, śmiercią jakby płytszą nie umierają, ale zdychają zwierzęta – pisała w swoim wierszu Wisława Szymborska. Przypomina o tym felietonista Opoki o. Jacek Salij, wracając do dyskusji, jaka wywiązała się w związku z wypowiedzią Jerzego Bralczyka.
Przed niespełna 30 laty miesięcznik „W drodze” (1995 nr 12 s. 103) opublikował list anonimowego czytelnika, który nabrał dziwnej aktualności po znanej wypowiedzi Profesora Bralczyka. Toteż postanowiłem przytoczyć go tutaj w całości:
„Kiedy byłem dzieckiem, mama bardzo pilnowała tego, żeby o żadnym zwierzęciu nie powiedzieć, że umarło. Umiera tylko człowiek. O kocie czy śwince mówiło się w naszym domu, że zdechła, o kurze, że padła, o pszczole, że zginęła albo że przyszedł na nią koniec. Tak samo nie wolno nam było, nawet w złości, mówić o bracie czy siostrze, że coś zeżarli albo że coś chcą zeżreć, bo to był czasownik zarezerwowany dla zwierząt. Człowiek tym się różni od zwierząt – wciąż powtarzała nam mama – że może zapanować nad swoim apetytem, że dzieli się jedzeniem z innymi, że umie podziękować Bogu za spożyte dary.
Dziś, kiedy już jestem starym człowiekiem, szczególnie jestem wdzięczny mojej mamie za tę często powtarzaną przez nią naukę, że najbardziej człowiek różni się od zwierząt tym, że się modli. Jeżeli któreś z nas próbowało zaraz po wstaniu coś jeść, od razu usłyszało przysłowie: «Kto się nie modli i nie myje, ten jak ta świnka żyje». Miała mama stosowne przysłowie również na porę wieczorną, jeśli ktoś zapomniał o pacierzu: «Bydło jadło, jadło, a potem się pokładło». To dzięki mojej mamie każdy bez wyjątku dzień mojego długiego życia zaczynam i kończę modlitwą.
Obecnie mieszkam u syna i w jego domu wszystko jest dokładnie odwrotnie. Kiedyś próbowałem poprawić wnuczkę, kiedy mówiła o jakimś kocie, że umarł. Ostro mnie synowa przywołała do porządku. Za to zaraz po wstaniu biec do jedzenia to dla moich małych wnuków rytuał zastępujący pacierz. Cóż z tego, że syn i synowa chodzą do kościoła, a starsza wnuczka była już u pierwszej Komunii świętej, skoro muszę z wielkim żalem patrzeć, że w mojej najbliższej rodzinie ludzie dobrowolnie zrównują się ze zwierzętami”.
Jeszcze wcześniej, bo w roku 1976, w dyskusji z Profesorem Bralczykiem „wzięła udział” Wisława Szymborska, w wierszu Widziane z góry:
Dla większego spokoju, śmiercią jakby płytszą
Nie umierają, ale zdychają zwierzęta
tracąc – chcemy w to wierzyć – mniej czucia i świata,
schodząc – jak nam się zdaje – z mniej tragicznej sceny.
Ich potulne duszyczki nie straszą nas nocą,
szanują dystans,
wiedzą, co to mores.
Najmłodszym z świadków, których chciałbym jeszcze „zaprosić” do tej spóźnionej dyskusji, jaka się wywiązała w związku z wiadomą wypowiedzią Jerzego Bralczyka, jest Marek Chodakiewicz, który w lutym roku 2000, w artykule pt. Ludzie dla zwierząt, napisał: „Koleżanka wyznała mi z przygnębieniem, że «zmarł Ed», a ona wydała 25 tysięcy dolarów na nagrobek. Złożyłem jej kondolencje, ale poczułem się głupio, gdy Val wyjawiła mi, że Ed był jej ulubionym koniem”.
Tylko jako ciekawostkę potraktujmy jeszcze zapisaną w ósmej księdze Pana Tadeusza wzmiankę o legendarnym Smoku, który jednak zdechł:
I to wiadomo także u starych Litwinów
(A wiadomość tę pono wzięli od rabinów),
Że ów zodyjakowy Smok długi i gruby,
Który gwiaździste wije po niebie przeguby,
Którego mylnie Wężem chrzczą astronomowie,
Jest nie wężem, lecz rybą, Lewiatan się zowie.
Przed czasy mieszkał w morzach, ale po potopie
Zdechł z niedostatku wody; więc na niebios stropie,
Tak dla osobliwości jako dla pamiątki,
Anieli zawiesili jego martwe szczątki.
Podobnie pleban mirski zawiesił w kościele
Wykopane olbrzymów żebra i piszczele.
Zatem okazuje się, że dyskusja toczy się od pokoleń. Zabrał w niej głos nawet Jan Kochanowski, mianowicie w Pieśni XIX:
Nie chciał nas Bóg położyć równo z bestyjami:
Dał nam rozum, dał mowę, a nikomu z nami.
Przeto chciejmy wziąć przed się myśli godne siebie,
Myśli ważne na ziemi, myśli ważne w niebie;
Służmy poczciwej sławie, a jako kto może,
Niech ku pożytku dobra spólnego pomoże.