O czci Jezusa Eucharystycznego raz jeszcze

Najświętszemu Sakramentowi należy się taka cześć, jak samemu Chrystusowi ­– tak naucza Kościół. Cześć i kult to przede wszystkim postawa serca, postawa uwielbienia, szacunku i adoracji. Za naszym sercem jednak powinno iść ciało i nie jest obojętne to, w jaki sposób wyrażamy na zewnątrz to, co jest w naszym sercu – zauważa o. Jan Strumiłowski.

Mijający rok upłynął pod znakiem Kongresów Eucharystycznych. W różnych diecezjach były organizowane lokalne, diecezjalne Kongresy Eucharystyczne, które miały być echem i przedłużeniem Międzynarodowego Kongresu Eucharystycznego. Przy okazji tych wydarzeń – nie tylko w naszej ojczyźnie – wielokrotnie zwracano uwagę na słabnącą cześć Chrystusa Eucharystycznego. Same Kongresy były w taki sposób zaaranżowane, by tę cześć na nowo w wiernych rozpalić. W kontekście tych wydarzeń gdzieniegdzie lekko mógł odżyć problem formy szafowania Najświętszym Sakramentem. Niejednokrotnie właśnie na tych kongresach rozwiewano wątpliwości co do tez, jakoby jedna forma przyjmowania Ciała Pańskiego miała być lepsza niż inna. Zatem wątpliwości nie powinniśmy mieć, przecież takie uspokajające głosy dały się słyszeć w kontekście troski o słabnącą cześć względem Eucharystii.

O wątpliwościach względem nowych sposobów udzielania Eucharystii pisałem w tym miejscu. Nie ma potrzeby powtarzania wszystkich argumentów, na które niestety trudno jest uzyskać zadowalającą i uspokajającą odpowiedź. W tym skromnym artykule chciałbym skupić się jedynie właśnie na samej czci. Na tym, jaka ona powinna być i co z tego wynika.

O tym, jaką czcią winniśmy otaczać Eucharystię Kościół na szczęście się wypowiedział i to w sposób uroczysty. W pięknym i czcigodnym Dekrecie o Najświętszym Sakramencie Eucharystii Kościół stwierdza, że

„Najświętsza Eucharystia wspólnie z innymi sakramentami jest znakiem rzeczy świętej i widzialną formą niewidzialnej łaski. Przewyższające i wyjątkowe jest w niej to, że pozostałe sakramenty posiadają moc uświęcania dopiero wtedy, gdy ktoś je przyjmuje, w Eucharystii zaś obecny jest Sprawca świętości jeszcze przed jej przyjęciem. Zanim apostołowie przyjęli Eucharystię z rąk Pana, rzeczywiście im oznajmił, że ciałem Jego jest to, co im daje. Zawsze w Kościele Bożym wierzono, że od razu po konsekracji obecne jest prawdziwe Ciało naszego Pana i prawdziwa Jego Krew pod postaciami chleba i wina, wraz z Jego duszą i Bóstwem. Ciało jest pod postacią chleba, a Krew pod postacią wina, na mocy słów; to samo Ciało jest też pod postacią wina, Krew pod postacią chleba, a dusza jest pod dwiema postaciami, na mocy naturalnego połączenia i współistnienia, dzięki któremu części Chrystusa Pana, który powstawszy z martwych już więcej nie umiera, łączą się wzajemnie, a Bóstwo jest obecne ze względu na przedziwną Jego unię hipostatyczną z ciałem i duszą. Dlatego prawdą jest, że pod każdą z obu postaci jest zawarte to samo, co pod obiema. Cały bowiem i integralny Chrystus jest pod postacią chleba i pod każdą jej cząstką; podobnie cały jest pod postacią wina i jej cząstkami” (Dekret o Najświętszym Sakramencie Eucharystii, Rozdział 3).

Powyższy opis wydaje się być na tyle jasny, że nie wymaga komentarza. W Eucharystii, pod każdą jej postacią i pod każdą cząstką tejże postaci jest obecny cały, żywy i prawdziwy Chrystus: z ciałem, krwią, duszą i Bóstwem. Abyśmy nie mieli żadnych wątpliwości, tenże sam Sobór wprost naucza, że „w życiodajnym sakramencie świętej Eucharystii, po dokonaniu konsekracji chleba i wina, obecny jest prawdziwie, rzeczywiście i substancjalnie Pan nasz Jezus Chrystus, prawdziwy Bóg i człowiek, pod postaciami tychże widzialnych rzeczy. Nie ma sprzeczności w tym, że nasz Zbawiciel zawsze siedzi w niebie po prawicy Ojca wedle naturalnego sposobu istnienia, i że sakramentalnie obecny jest dla nas w swojej substancji w różnych innych miejscach wedle sposobu istnienia, który choć z trudem możemy wyrazić w słowach, możliwy jest dla Boga, a myślą oświeconą przez wiarę możemy go pojąć i mamy obowiązek mocno weń wierzyć. Tak wierzyli wszyscy nasi przodkowie należący do prawdziwego Kościoła Chrystusa, którzy nauczali o tym Najświętszym Sakramencie i otwarcie wyznawali: że ten przedziwny sakrament ustanowił nasz Zbawiciel podczas Ostatniej Wieczerzy, gdy pobłogosławiwszy chleb i wino, jednoznacznie oświadczył, że podaje [apostołom] swoje własne ciało i swoją własną krew (Dekret o Najświętszym Sakramencie Eucharystii, Rozdział 2a-b).

Zatem konsekrowana Hostia to ten sam Chrystus, który siedzi po prawicy Ojca w niebie. Ten sam. Nie taki sam, ale ten sam – substancjalnie i numerycznie obecny w całej swojej istocie i tożsamości.

Ze względu na tę tożsamość Sobór wyciąga logiczny wniosek co do samej czci Eucharystii:

„Nie ma więc żadnej wątpliwości, że wszyscy wierzący w Chrystusa, zgodnie ze zwyczajem zawsze przyjmowanym w Kościele katolickim, winni oddawać Najświętszemu Sakramentowi kult uwielbienia należny prawdziwemu Bogu. Powinności adoracji nie umniejsza fakt, że Chrystus Pan ustanowił go w celu spożywania. Wierzymy bowiem, że jest w nim obecny ten sam Bóg, o którym przedwieczny Ojciec mówi, wprowadzając go na świat: «Niech oddają Mu pokłon wszyscy Aniołowie Boży», przed którym «upadli i pokłonili się Mędrcy», którego adorowali apostołowie w Galilei, wedle świadectwa Pisma” (Dekret o Najświętszym Sakramencie Eucharystii, Rozdział 5a).

Ze względu na tożsamość Eucharystii i żywego Chrystusa uwielbionego w niebie, tejże Eucharystii należy się dokładnie taki sam kult jak samemu Bogu i Chrystusowi. I w tym miejscu należy jedną rzecz dopowiedzieć. Kościół zawsze otaczał czcią przedmioty związane z kultem. W Kościele oddajemy cześć świętym i ich relikwiom. Oddajemy cześć świętym obrazom itp. Cześć oddawana świętym, relikwiom obrazom itp. nie jest jednak tą samą czcią, którą otaczamy samego Boga. Wszystko, co jest święte świętością Boga otaczamy właśnie czcią (łac. dulie), natomiast jedynie samemu Bogu winni jesteśmy uwielbienie i adorację (łac. latria). W powyższym fragmencie o czci Eucharystii stwierdza się właśnie, że Najświętszemu Sakramentowi winni jesteśmy kult uwielbienia należny samemu Bogu. I nie umniejsza tego fakt, że Eucharystia została nam podarowana jako pokarm. Niestety coraz częściej usprawiedliwieniem dla pomniejszenia czci lub dla zakwestionowania w ogóle kultu eucharystycznego staje się twierdzenie, że Chrystus przecież dając nam Eucharystię nie powiedział „bierzcie i patrzcie” ale „bierzcie i jedzcie”. Zatem Eucharystii winniśmy adorację: pokłon jak królowie względem Dzieciątka, jak aniołowie względem Przedwiecznego, jak uczniowie względem wstępującego do nieba Pana. I rzeczywiście taki kult w Kościele trwa, a w niektórych miejscach nawet się umacnia. Adorujemy Najświętszy Sakrament. Robimy to na klęcząco, gdyż nasza zewnętrzna postawa jest nie bez znaczenia, o czym zresztą też przypomina tenże sobór w jednej z anatem do przytaczanego dekretu:

„Gdyby ktoś mówił, że w świętym sakramencie Eucharystii nie należy adorować Chrystusa, Jednorodzonego Syna Bożego, kultem uwielbienia, również zewnętrznym, i dlatego nie należy czcić go w szczególnych uroczystościach świątecznych, ani uroczyście obnosić w procesjach zgodnie z chwalebnym i powszechnym obrzędem i zwyczajem świętego Kościoła, ani publicznie wystawiać dla ludu, aby był adorowany, i że jego czciciele są bałwochwalcami – niech będzie wyklęty” (Kanony o Najświętszym Sakramencie Eucharystii, nr 6).

Co jednak ciekawe, w momencie przyjmowania Najświętszego Sakramentu wydaje nam się, że ta zewnętrzna cześć już nie jest taka istotna. Rodzi się pewnego rodzaju dwójmyślenie: wobec Hostii wystawionej w monstrancji należy zachować cześć i adorację; należy uklęknąć, nie wolno dotykać. Wobec Hostii podawanej nam w komunii już nie należy klękać i już można dotykać. W jednym przypadku Hostię traktujemy rzeczywiście jak Chrystusa, a w drugim bardziej jak Chrystusowy pokarm, święty chleb. I oczywiście – tłumaczą to w pewien sposób względy praktyczne. Niemniej warto zapytać, dlaczego owe względy praktyczne pojawiły się dopiero w XX w.? Dlaczego wcześniej świadomość tego czym, a właściwie kim jest Chrystus Eucharystyczny, kazała klękać do komunii i surowo zakazywała jej dotykać? Co jest wyznacznikiem naszego postępowania względem Eucharystii? Sama jej rzeczywistość czy nasze usposobienie? Kto tutaj jest w centrum? Kto jest probierzem aranżacji spotkania między Bogiem a człowiekiem? Bóg czy człowiek?

Ktoś jednak może powiedzieć, że oczywiście, świadomość tego, kim jest Ten, którego przyjmujemy w komunii jest kluczowa, jednakże winna ona determinować przede wszystkim dbałość o wewnętrzną czystość serca, a nie o postawę. Postawa jest drugorzędna. Najistotniejszy jest stan łaski przyjmującego.

Z takim zdaniem oczywiście nawet nie zamierzam polemizować. Jest ono po prostu bezwzględnie słuszne i prawdziwe. Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że wewnętrzne nastawienie i czystość serca jest kluczowa i pierwszorzędna. Na nic byłoby klękanie, a nawet padanie na twarz przed Najświętszym Sakramentem, jeśli serce byłoby splugawione grzechem. Zresztą sam Sobór Trydencki też o tym przypomina:

„Jeśli nie przystoi, by do jakichkolwiek czynności świętych przystępować w sposób nie święty, to im bardziej chrześcijanin poznaje świętość i boskość tego niebiańskiego sakramentu, tym bardziej winien się strzec, by do jego przyjęcia nie przystępował bez wielkiego uszanowania i świętości, zwłaszcza że czytamy u Apostoła owe groźne słowa: «Kto pożywa i pije niegodnie, sąd sobie spożywa i pije, gdy nie zważa na Ciało Pańskie». Dlatego chcącemu przyjąć Komunię należy przypomnieć jego nakaz: «Niech przeto człowiek bada siebie». Zwyczaj zaś kościelny uwydatnia, że takie «badanie » jest konieczne, aby nikt świadomy grzechu śmiertelnego, jak wiele by nie żałował, nie przystępował do świętej Eucharystii bez uprzedniej sakramentalnej spowiedzi” (Dekret o Najświętszym Sakramencie Eucharystii, Rozdział 7a-b).

Orzeczenie Soboru nie pozostawia tutaj wątpliwości. Nastawienie i kondycja duszy jest zasadnicza. Nie wiadomo tylko dlaczego współcześnie wewnętrzne nastawienie i zewnętrzną postawę przeciwstawia się sobie? Ani Sobór ani tradycja czci eucharystycznej przed Soborem Trydenckim i po nim nie zna takiego rozdźwięku. Wewnętrzne nastawienie winno przecież odzwierciedlać się w zewnętrznej postawie. Przez wieki przecież owe czcigodne ustępy cytowanego Dekretu, mówiące przecież bardziej o wnętrzu, formowały praktykę zewnętrzną. Oczywiście, godna postawa nie jest gwarancją prawidłowej wewnętrznej dyspozycji, aczkolwiek niejako może ja kształtować. Nie jest jednak też tak, że brak postawy nie wpływa na wewnętrzne nastawienie lub że wewnętrzne nastawienie jest niezależne od zewnętrznej postawy.

Pamiętam jak pewnego razu udało mi się tą prawdę o wnętrzu i zewnętrzu uświadomić dwojgu moim rozmówcom. Byli to ludzie bardzo pobożni i zaangażowani religijnie. Udzielający się we wspólnotach kościelnych. Młoda para – jeszcze nie małżeństwo. Niestety zarażeni postmodernistycznym jadem rozbicia metafizyki – a więc przekonani o niezależności serca względem zewnętrznej postawy. Dyskutowaliśmy właśnie o liturgii i o gestach jej towarzyszących. Moi rozmówcy oczywiście twardo upierali się, że dla nich nie ma znaczenia, czy stoją wobec Chrystusa Eucharystycznego czy klęczą. Najważniejsze jest przecież to, co w sercu. Na szczęście byli to młodzi ludzie – niedawno zaręczeni. Bardzo prowokacyjnie zapytałem kobiety jak to było z ich zaręczynami? Czy narzeczony oświadczając się uklęknął? Odpowiedź była oczywiście twierdząc. A co byłoby, gdyby nie uklęknął, gdyby po prostu na stojąco wyciągną pierścionek i poprosił o rękę – zapytałem prowokacyjnie. I w tym momencie wszystko stało się tak bardzo jasne…

W przystępowaniu do komunii nie chodzi jednak głównie o powiązanie tego, co wewnętrzne z tym, co zewnętrzne – aczkolwiek to nie jest bez znaczenia. Chodzi o coś znacznie poważniejszego. Mianowicie pobożność katolicka zrodziła kult eucharystyczny ze względu na fakt tożsamości Chrystusa uwielbionego w niebie i obecnego w konsekrowanej Hostii. Ze względu na to, że ta Hostia jest Chrystusem, adorujemy ją, obnosimy w procesjach itp. Jednakże Sobór Trydencki oprócz tej prawdy dogmatycznej daje nam jeszcze jedną. Mówi mianowicie, że to, co się tyczy nauki o Najświętszym Sakramencie Eucharystii, dotyczy nie tylko samych postaci chleba i wina, ale dotyczy każdej ich cząstki. Zatem Chrystus – prawdziwy i cały nasz Pan jest obecny nie tylko w konsekrowanej Hostii, ale w każdej jej oddzielonej cząstce – czego Sobór nakazuje przestrzegać pod groźbą anatemy:

„Gdyby ktoś przeczył temu, że w czcigodnym sakramencie Eucharystii pod każdą postacią i w każdej oddzielonej cząstce obecny jest cały Chrystus – niech będzie wyklęty” (Kanony o Najświętszym Sakramencie Eucharystii, nr 3).

Jeśli zatem prześledzimy logikę Soboru i integralność prawd przez niego nam podanych to mamy następujący ich przebieg: Eucharystia to jest sam Chrystus – w każdej postaci jest obecny rzeczywiście, realnie i prawdziwie ten sam Chrystus, który narodził się z Maryi Panny, który umarł na krzyżu, który wstąpił do nieba i siedzi po prawicy Ojca. Z tego względu Eucharystii z samej natury należy się cześć i uwielbienie należne samemu Bogu – gdyż ta Hostia to przecież sam Bóg – nie substytut lub wehikuł obecności Boga, ale sam prawdziwy Bóg. Prawda ta dotyczy nie tylko pełnej i okrągłej Hostii, ale każdej odłączonej cząstki, każdej drobiny, która od Hostii może ulec ukruszeniu. Tożsamość Chrystusa i Eucharystii – nawet w najdrobniejszej cząstce, nie może być umniejszona przez fakt, ze sama Eucharystia została nam dana jako pokarm. Z tego względu pobożność katolicka wypracowała konkretne sposoby praktycznego przeżywania tych prawd objawionych o Najczcigodniejszym Sakramencie ołtarza, które nakazują kapłanowi i wiernym dbać z największą pieczołowitością o najdrobniejszą cząstkę Eucharystii. To, że po konsekracji kapłan nie śmiał już rozłączyć palca wskazującego i kciuka, którymi dotykał Najświętszego Ciała, i że tymi palcami nie śmiał dotknąć już niczego innego, póki po komunii ich nie obmył, że przy przyjmowaniu komunii należało przyjąć postawę klęczącą, że nie wolno jej było dotykać świeckim, gdyż materia postaci eucharystycznej jest zbyt krucha, że pod brodę przyjmującego należy podstawić patenę, a po komunikowaniu pieczołowicie ją wypuryfikować – to wszystko to nie były przejawy nerwicy, lęku czy nieświadomości tego jak przecież dobry jest Pan i że Jezus się nie obraża o drobnostki. To wszystko było podyktowane właśnie świadomością tego kim jest Pan i na czym polega Jego obecność w najświętszych postaciach.

Dlaczego zatem sposób przyjmowania komunii na rękę jest co najmniej wątpliwy? Właśnie z tego powodu, że nie respektuje orzeczeń dogmatycznych Kościoła na temat świętości Eucharystii. Z tego względu, że ponad to, co uroczyście orzekł Kościół i co de facto zostało nam objawione przez Chrystusa przedkłada ludzkie mniemania na temat tego, czy Pan Jezus obraziłby się czy nie, gdyby drobina Eucharystii upadła na posadzkę i czy ustanawiając ten sakrament w formie pokarmu przypuszczał że tak będzie czy nie. Otóż owe mniemania nie znaczą więcej niż bajdurzenie pięknoduchów w obliczu orzeczeń uroczystych Kościoła. I w ogóle to jakie to ma znaczenie czy Jezus by się obraził czy nie? Znaczenie ma to, czy ja obrażam Chrystusa czy nie. To że Chrystus nawet definitywnie mojego grzechu mi nie poczyta, ale mi go odpuści, nie oznacza, że mogę beztrosko grzeszyć. I analogicznie, to że nawet hipotetycznie dla Boga sposób przyjmowania komunii nie stanowi żadnego problemu nie oznacza, że ja mogę być beztroski w kontakcie z Nim.

I oczywiście są także osoby, które przyjmując komunie na rękę robią to z prawdziwym uszanowaniem. Świadomi obecności Chrystusa w każdej cząstce skrupulatnie dbają by nie uronić nawet drobiny. Co do takiej sytuacji trudno mieć jakiekolwiek większe wątpliwości i zastrzeżenia. Poza jedną. Nawet jeśli takie osoby się zdarzają (nawiasem mówiąc, możliwość udzielania komunii na rękę jest związana z umożliwieniem puryfikacji dłoni, które Eucharystię przyjmują, co jest w Kościele absolutnie nierespektowanym przepisem), to jednak winny pamiętać o tym, na co zwracał uwagę Kościół w licznych Kongresach Eucharystycznych: świadomość eucharystyczna i jej cześć zanika. Nawet jeśli ty, z czystym sercem, pobożnie i skrupulatnie przyjmujesz Ciało Pańskie na rękę, to winieneś mieć świadomość i spodziewać się, że twój brat obok już takiej świadomości nie koniecznie musi mieć. Weźmie przykład praktyki od ciebie. Przyjmie komunię na rękę. Spożyje – być może i z czystym sercem, a drobinki, które istotowo nie różnią się od samej Hostii którą przyjął, strzepnie beztrosko na posadzkę. Zatem nawet argument, że do VIII w. taka forma komunikowania była dominująca jest niedorzeczny i pozbawiony zrozumienia sprawy. Nasze czasy znamionuje niespotykana dotychczas płytkość duchowa, którą na co dzień nazywamy laicyzacją. W dobie tejże płycizny, zamętu i bylejakości religijnej ogromną nieroztropnością jest pozwalanie na praktykę przyjmowania komunii, która nie posiada sama z siebie mechanizmów prowadzących do zachowania nauki objawionej o Eucharystii, a która dodatkowo tę nieświadomość i bylejakość może jeszcze pogłębić.

Zatem oczywiście – Kościół ma prawo ustanawiać formy i sposoby szafowania sakramentów. O tym zresztą Sobór w Trydencie też mówi:

„[Sobór] oświadcza ponadto, że Kościół zawsze posiadał władzę, aby przy udzielaniu sakramentów, z zachowaniem ich istoty, wprowadzać lub zmieniać to, co uznał za właściwe, stosownie do zróżnicowania rzeczy, czasów i miejsc, dla pożytku przyjmujących bądź dla uczczenia sakramentów. Wydaje się, że wyraźnie polecił to Apostoł, gdy stwierdził: «Niech ludzie uważają nas za sługi Chrystusa i szafarzy tajemnic Bożych». Wiadomo też, że sam używał tej władzy zarówno w wielu innych sprawach, jak i odnośnie do tego sakramentu, gdy rozporządziwszy pewne rzeczy dotyczące jego używania powiada: «Pozostałe rzeczy zarządzę, gdy przybędę». Dlatego święta Matka, Kościół, uznając swą władzę w udzielaniu sakramentów – pomimo że na początku chrześcijaństwa często używano dwóch postaci, jednak z upływem czasu zwyczaj ten pod wpływem ważnych i słusznych przyczyn uległ powszechnie zmianie – zatwierdził zwyczaj komunikowania pod jedną postacią i przyjął go jako zasadę prawa, której nie można odrzucać ani bez władzy Kościoła dowolnie zmieniać” (Nauka o Komunii pod dwiema postaciami i o Komunii dzieci, Rozdział 2).

Warto tutaj zwrócić uwagę: Kościół ma prawo ustanawiać i wprowadzać nowe formy udzielania sakramentów, ale z „zachowaniem ich istoty”, „stosownie do zróżnicowania rzeczy, czasów i miejsc”, oraz „dla pożytku przyjmujących lub uczczenia sakramentów”. Sam cytowany fragment jest uzasadnieniem władzy Kościoła, który wprowadzał komunię pod jedną tylko postacią – a robił do właśnie dla uszanowania Najświętszego Sakramentu. Udzielanie komunii pod dwiema postaciami niestety może wiązać się z ryzykiem uronienia kropel Przenajświętszej Krwi. Ze względu na szacunek i dobro Sakramentu Kościół zdecydował się na udzielanie komunii tylko pod jedną postacią. Gorzką i wręcz diabelską ironią losu jest fakt, że ten precedens, u podłoża którego leżała troska o Najświętszy Sakrament po pięciu wiekach stał się przyczynkiem umożliwiającym wprowadzenie takiej formy udzielania komunii, która znowu będzie mogła skutkować mniejszym uszanowaniem Eucharystii.

Może więc warto i pod tym kątem zbadać nowe praktyki i zapytać wprost: jakie okoliczności czasu i miejsca, jaka cześć sakramentu i jakie dobro duchowe wiernych natchnęło prawowite władze Kościoła do podjęcia decyzji o powszechnej możliwości przyjmowania Eucharystii na rękę? Będę wdzięczny za merytoryczną odpowiedź. Tymczasem śledząc historię wprowadzanie tego procederu od lat 70. ubiegłego wieku można zauważyć, że decyzje te były podejmowane wbrew dobru duchowemu wiernych i czci Sakramentu i pomimo niesprzyjającym okolicznościom laicyzacji.

I ostatnia rzecz. Po przeczytaniu tegoż tekstu, ktoś mógłby powiedzieć: no tak, wszystko ta może i ma jakiś sens i logikę, ale dlaczego cały ten wywód zatrzymuje się na orzeczeniach Soboru Trydenckiego? Czy po Trydencie Kościół już nie miał żadnych dokumentów o Eucharystii? Owszem miał bardzo wiele. Jednakże na Trydencie zakończyło się formułowanie i wyrażanie prawd dogmatycznych o Eucharystii. Późniejsze dokumenty są owszem bardzo piękne i mogą stanowić ogromne pogłębienie pobożności Eucharystycznej. Jednakże orzeczenia dogmatyczne Soboru stanowią podstawę ich rozumienia. Nowsze dokumenty nie mogą zmienić znaczenia tych tutaj przytaczanych, lecz to właśnie te orzeczenia tutaj przytaczane muszą stanowić podstawę rozumienia również tych nowszych orzeczeń. Zatem ta refleksja zatrzymuje się na Trydencie, bo zatrzymuje się po prostu na dogmacie, czyli na tym co zasadnicze, fundamentalnie i nienaruszalne.

« 1 »

reklama

reklama

reklama

reklama