Święci

Napisać o wszystkich świętych? O wszystkich to chyba nie dam rady, ale o kilku mogę spróbować.

Gdy się zastanawiam, którzy święci są mi najbliżsi, to myślę, że mogłaby to być dwójka osób ze zdjęcia, które zrobiłem w maju 2011 roku w Rzymie.

Przypadek, że tak udało mi się ich sfotografować, że akurat ten wielki plakat po beatyfikacji Jana Pawła II był zawieszony właśnie w tym miejscu? Być może. Zdarzają mi się od czasu do czasu w życiu takie perełki - staram się je odnajdywać i docenić.

Ten święty za Papieżem to jedyny Polak pośród 140 postaci na kolumnadzie Berniniego na Placu św. Piotra. Może trzeba go trochę przybliżyć.

Oczywiście to św. Jacek Odrowąż.

Św. Jacek jest mi bliski i to z kilku powodów:

- Jako Ślonzok urodzony w Kamieniu Śląskim jest patronem naszego regionu, naszej małej ojczyzny i naszej archidiecezji.

- Gdy zostałem nadzwyczajnym szafarzem komunii św., okazało się, że św. Jacek jest naszym patronem i mamy nawet taką specjalną modlitwę za jego wstawiennictwem, którą codziennie odmawiamy.

- Na Śląsku niespecjalnie obchodzimy imieniny, co nie znaczy, że nie lubimy swoich patronów. To nie jest przypadek, że nasz młodszy syn ma na imię właśnie Jacek - żona nie zgodziła się na Engelberta po moim dziadku (uśmiech).

Nie będę tu opisywał szczegółowo jego życia. Chcę jednak zwrócić uwagę na kilka aspektów.

Ten Wielki Ślązak urodził się w Kamieniu Śląskim w rodzinie Odrowążów w XII wieku. Niby bardzo dawno, w średniowieczu, ale wtedy, podobnie jak dzisiaj, wieszczono, że czasy są tak straszne, ludzie tak niedobrzy, że to już na pewno schyłek chrześcijaństwa, które nie ma prawa dłużej się ostać. Studiował w Pradze, Bolonii i Paryżu (tak wypadało, jeśli pochodziło się z porządnej rodziny). Gdy w Rzymie spotkał św. Dominika, jego życie odwróciło się do góry nogami. Wstąpił do właśnie zakładanego zakonu Dominikanów i prawie natychmiast wrócił do Krakowa, by założyć tu klasztor. Ponadto był inicjatorem powstania klasztorów Dominikanów w Pradze, Ołomuńcu, Wrocławiu, Gdańsku oraz prowadził misje dalej na wschód do Kijowa, Rusi, Prus (niektórzy, może zbyt gorliwi, hagiografowie podawali, że nawet do Szwecji, na Krym i do... Indii). Jak trzeba było pojechać na obrady kapituły generalnej zakonu do Paryża - to pojechał. Jak trzeba było zająć się działalnością duszpasterską w Krakowie - to się zajął.

Jeszcze raz powtórzę - Ślązak, wykształcony w najlepszych uczelniach ówczesnego świata, prawdziwy Europejczyk, który bez kompleksów tworzył najnowocześniejsze ośrodki życia religijnego, ale też kulturalnego i gospodarczego w sobie współczesnych czasach. Nie zamykał się na świat. Ale ten świat pozyskiwał dla Jezusa.

Druga postać, także bardzo ważna w moim życiu: współczesny święty - Jan Paweł II. Ktoś, kto jest już w niebie, a kogo miałem okazję samemu spotkać. Spotkać poprzez jego działalność publiczną od pierwszego dnia, gdy został papieżem, aż do jego śmierci. Spotkać przez jego pisma, homilie, poezję.

Miałem też szczęście i zaszczyt spotkać Jana Pawła II osobiście w krótkim uścisku dłoni w 2000 roku, gdy w Roku Jubileuszowym byłem na pielgrzymce w Rzymie. To również był "przypadek", bo w tym dniu mieliśmy rano z Wiecznego Miasta wyjeżdżać. Nagła zmiana planów pozwoliła uczestniczyć we Mszy Św. odprawianej przez Papieża, a potem, z grupą ówczesnych katowickich Neoprezbiterów, czekaliśmy za murami Watykanu na przejazd Ojca Św., który się przy nas zatrzymał. Nie potrafię wyrazić tego, co wtedy przeżywałem. Pamiętam, że przypomniała mi się scena z Dziejów Apostolskich:

"Wynoszono też chorych na ulicę i kładziono na łożach i noszach, aby choć cień przechodzącego Piotra padł na któregoś z nich". Dz 5, 15

Piotr naszych czasów też emanował niesamowitą charyzmą. Po tym spotkaniu miałem niesamowite wrażenie, że spotkałem człowieka przesiąkniętego Bogiem, żyjącego w Bogu i dla Boga.

Jak bardzo Jana Paweł II wpłynął na losy Polski, całego świata, a przede wszystkim losy Kościoła, nie trzeba chyba nikogo przekonywać.

Podobnie jak św. Jacek Odrowąż, Karol Wojtyła był wielkim człowiekiem, który miał niesamowitą moc i odwagę głoszenia Ewangelii sobie współczesnym, w wielkiej, niewyobrażalnej skali.

Myśląc o świętych, mam jednak głębokie przeświadczenie, że obok ludzi wpływających bardzo dobitnie na losy historii, są też liczne osoby, które żyją pośród nas. Osoby, które najpewniej nigdy nie będą beatyfikowane i kanonizowane, a jednak po prostu żyją świętym życiem. Tak, jak każdy, mają też swoje wady i słabości, ale każdym przeżywanym dniem nie tylko sami idą w stronę nieba, ale jeszcze pociągają do Boga innych.

Życzę Szanownym Czytelnikom oraz sobie, byśmy spotykali takich ludzi wokół siebie jak najwięcej.

Szczęść Boże

Andrzej Cichoń

opr. ac/ac

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama