Rozważanie na temat Wielkiego Postu
Proszony o napisanie słów kilku na temat Wielkiego Postu, człowiek, któremu w dzisiejszym świecie jeszcze jakoś zależy, staje przed dylematem. Pisanie takie bowiem w kontekście dzisiejszego świata, który skutecznie zaraża dzisiejszo-chrześcijańską mentalność, jawi się często niezrozumiałym trudem, by nie przywołać tu Chrystusowej frazy o rzucaniu pereł (Mt 7, 6). Jako jednak, że w świecie tym bywają i tacy i owacy, przeto warto. Warto, bo może coś to da, jednych podbuduje, innych zasmuci, innych skłoni ku zadumie. Człowiek zatem imający się takiego dzieła, nie powinien sarkać, lecz głosić. Już nie sarkam. Zacznijmy od historii...
Najwcześniejsze czasy Kościoła znaczone były kilkoma głównymi ideami, pośród których centralną była prawda Zmartwychwstania, zbawcze dzieło Pana, dla którego warto być zagrożonym, torturowanym, prześladowanym, dla którego — w końcu — warto poświęcić życie. Bo cóż znaczy tych kilka lat na ziemi, skoro tuż jest wieczne szczęście i Boże Królestwo? Człowiek pierwszych trzech wieków, często gotów na męczeństwo, nie potrzebował długich okresów pokuty, chyba, że pokutował za ciężkie grzechy. Patrząc na Paschę Chrystusa, oczekiwał swojej Paschy — przejścia do prawdziwej ojczyzny. W połowie II wieku pojawia się przygotowanie do Paschy, jako wspomnienia zbawczej śmierci Pana Jezusa. Kościoły rozsiane po terenach Galii (mniej więcej dzisiejszej Francji) praktykowały w tym czasie post — niektóre tylko w Wielki Piątek, niektóre też w sobotę, czwartek a nawet we środę. W Rzymie i Afryce post obowiązuje w piątek i w sobotę. Pojawia się też praktyka postu przez tydzień, to zwyczaj wiernych zamieszkujących niektóre części Egiptu. Sytuacja zmienia się wraz z uzyskaniem wolności dla Kościoła (313 r.), napływają masy, nie zawsze już gotowe na męczeństwo, nie zawsze też widzące jasno swoje życie w perspektywie drogi do nieba. Pojawia się świadomość konieczności formowania człowieka do przeżycia Wielkanocy i uświadomienia, o co tak naprawdę chodzi w chrześcijańskiej wierze. Wraz z nim zaś odnotowujemy powstanie tradycji przygotowania czterdziestodniowego. Pojawia się też przekonanie, iż najlepszą jego formą jest post. Początkowo dobrowolny, od IV wieku uświęcony miejscowymi zwyczajami, w średniowieczu post staje się normą ogólną. Jako, iż niedziela nie była (i nie jest) dniem postnym, dodano brakujące dni, ustalając moment rozpoczęcia na środę. Praktyka ostatecznie unormowana została w VII wieku, zaś od wieku IX środa stała się tym, czym jest do dziś, tzn. Środą Popielcową. Znak posypywania głów popiołem zaczerpnięto z dawnej praktyki pokuty publicznej. Gdy ta zaczęła zanikać, zwyczaj właściwy pokutnikom, rozciągnięto na wszystkich wiernych. W następnym wieku popiół do posypywania głów nadto zaczęto święcić.
Z postem łączył się starożytny zwyczaj ostatecznego przygotowania kandydatów do przyjęcia chrztu świętego w Wigilię Paschalną. Przekazywano im wówczas, po kolei, w trzecią, czwartą i piątą niedzielę, cztery Ewangelie, Wyznanie Wiary i uczono Modlitwy Pańskiej. W przygotowaniu uczestniczyła cała wspólnota, równocześnie rozpamiętując wielki dar swojego własnego, niegdyś otrzymanego chrztu.
W XV wieku pojawia się nabożeństwo Drogi Krzyżowej, zaś w wieku XVIII Gorzkich Żali, które pochodzą z Kościoła Świętego Krzyża w Warszawie, skąd rozprzestrzeniły się na cała Polskę.
Tyle historii, lecz zapytajmy, co powodowało, że wielkopostne praktyki tak obrosły zbożną tradycją? Jaka, jednym słowem, jest teologia Wielkiego Postu, jaką tajemnicę w sobie kryje?
A teologia ta sprowadza się do odnowy ludzkich ścieżek. Powie św. Jan, przypominając słowa Izajasza: Drogi kręte niech się staną prostymi, a wyboiste drogami gładkimi (Łk 3, 5). Bóg, który stał się Człowiekiem dla zbawienia człowieka, zniża się aż do śmierci najhaniebniejszej. Nie robi tego dla samego siebie, lecz po to, by człowiekowi otworzyć bramę niebios i błądzącemu po bezdrożach samowoli, pokazać właściwy kierunek. Bóg, dawca wolności, nie przyszedł jednak, by cokolwiek kazać, raczej pokazać lub wskazać ową drogę, która nie zawsze jawi mu się jasno. Bóg — Miłość do końca umiłował świat, dlatego przyjmuje mękę i śmierć, dlatego idzie tragiczną, po ludzku biorąc, drogą Krzyża...
Krzyż ludzkiego zbawienia, dwie belki o kolosalnym dla człowieka znaczeniu... Teologia Wielkiego Postu to teologia Krzyża, to spojrzenie na narzędzie kaźni, które stało się narzędziem odkupienia, twego i mego. Krzyż to znak męki, trudu, wysiłku... A przecież... Kto chce pójść za mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech mnie naśladuje (Mk 8, 34). Człowiek nie uniknie trudów życia, tak ten świat jest już skonstruowany, jak w połączonych naczyniach, wybory są zawsze związane z konsekwencjami, a losy poszczególnych ludzi wpływają na losy innych. Trud codziennego życia, wysiłek rozwoju, cierpienie, choroba, problemy pracy, bądź jej braku, problemy rodziny, mogą być krzyżem. Mogą, ale nie muszą i nie zawsze są. Bo można je nieść z Chrystusem, a można w tym wszystkim Boga odrzucić, lub po prostu Go nie potrzebować, wówczas zamieniają się one w worek pełen kamieni codziennego trudu, rzeczywiście ciężki i właściwie bez sensu, a Chrystus czeka tuż, żeby pomóc to wszystko dźwigać i żeby uświęcić to, co boli i jest trudne. Wybór pomiędzy krzyżem a worem kamieni jest w ręku człowieka. Teologia Wielkiego Postu, to także otwarcie oczu na Chrystusa, który może uczynić zasługującymi nawet zwyczajne trudy życia.
Nawracajcie się, albowiem bliskie jest Królestwo Niebieskie (Mt 3, 2). Trud nawrócenia, żeby zejść z drogi raz obranej w swojej wolności, to też jest krzyż. A każdą drogę można wybrać, bo Bóg nic przecież człowiekowi nie narzuca. Bóg nie daje krzyża, nie każe nawracać się, Bóg proponuje nawrócenie. Jednym z największych zwycięstw szatana jest wmówienie człowiekowi, że nawrócenie jest obowiązkiem, że zbawienie jest obowiązkiem, że trud, miłość Boga i człowieka, walka z grzechem, formowanie swego wnętrza, że to wszystko jest obowiązkiem. Jakby człowiek miał obowiązek być zbawionym. Teologia Wielkiego Postu, to też problem rozumienia daru wolności. Ku wolności wyswobodził nas Chrystus (Ga 5, 1). Tyle, że ta wolność nie zawsze jest dobrze rozumiana. Szatan, mistrz iluzji, podsuwa dziś człowiekowi wiele miraży, bazując na tym pięknym Bożym darze, podsuwa wylukrowane obrazy użycia jak i czego się chce, oczywiście w imię jego wykładni wolności, miłości, szczęścia. Tylko później człowiek na tym traci, zrzucając wszystko na Boga, na innych, tylko nie na swoją głupotę i współpracę z księciem ciemności. Teologia Wielkiego Postu to także otwieranie oczu na rzeczywistość taką, jaka jest, bez kolorowej fasady udawania.
Czymże jest jeszcze Wielki Post? Okazją. Na pewno okazją. Nie nakazanym czasem nawrócenia a okazją nawrócenia. Z nawróceniem to tak, jak wtedy, gdy człowiek spieszy do jakiegoś celu, mniej więcej jak wtedy, gdy musi dojść na dworzec, z którego odjeżdża za pół godziny pociąg, którym on sam chce jechać, nadto jest to jedyna okazja, aby dojechać do upragnionego celu. Ktoś życzliwy mówi mu, którędy droga, a on idzie w zupełnie innym kierunku, albo zatrzymuje się na drodze, zachodzi do kawiarni, sklepów, traci czas, który nieubłaganie ucieka. Nawrócenie, to wejście na właściwą drogę, wcześniej pogubioną. To mój interes, żeby iść właściwą drogą i mój interes, by zawracać z niewłaściwych ścieżek, nawracać się i wracać na drogę wskazaną przez kogoś najbardziej życzliwego — Chrystusa, mego Zbawiciela. Wielki Post, to dostrzeżenie, że kochający Chrystus pokazuje mi (nie nakazuje) drogę zbawienia, szatan zaś, ojciec kłamstwa, pokazuje negatyw, odwrotność prawdy, fałszywą, choć ubraną w kolorowe ozdóbki, drogę, miraż życia łatwego, swobodnego, tyle, że kończącego się pustką niewykorzystanej szansy, ogniem przegranej możliwości, rozciągniętym na cała wieczność — piekłem, które człowiek sam sobie wybiera i do którego nikt go nie musi wtrącać, bo sam je osiąga, jak te ewangeliczne, głupie panny, które nie miały oliwy w lampach i które zostały, same sobie winne, pod drzwiami weselnego domu, w ciemności (Mt 25, 1-13).
Podsumowując: Wielki Post, to czas zmiany życia, czas pojednania z Bogiem i ludźmi, czas zadumy i modlitwy, czas Krzyżowych Dróg i Gorzkich Żali, czas rekolekcji, czas oczekiwania na pamiątkę tamtej Wielkiej Nocy i Pustego Grobu, czas pokuty za grzechy i czas spowiedzi, czas odkrywania na nowo, że jestem powołany do zmartwychwstania w Królestwie Niebieskim i że mam możliwość osiągnięcia wiecznego, niewypowiedzianego szczęścia, które przerasta moje najśmielsze wyobrażenia.
Dlaczego jednak znak zapytania w tytule mego słowa? Chyba dlatego, że i tak wielu z nas zmarnuje możliwość, że odbębni obowiązek rekolekcji (albo i nie odbębni), że odstoi w kilometrowej kolejce do konfesjonału po to tylko, by za krótki czas na nowo wleźć w błoto wciąż tych samych grzechów i zatrzymać się na kolejnych kilka miesięcy na własnej drodze zbawienia. Chyba dlatego, że i tak wielu Polaków — katolików upije się z okazji Wielkanocy, że i tak wielu wybierze kłótnię, zło, grzech, że i tak Polak — katolik będzie myślał, że Bóg każe mu być zbawionym i będzie dalej oszukiwał siebie samego, stawiając Bogu świeczkę, a diabłu ogarek i myśląc, jak tu zrobić, by wilk był syty i owca cała, widząc w Bogu, który jest Dobrym Pasterzem, wilka a w szatańskich, wilczych podszeptach okazję do wolności. Chyba dlatego, że mimo śmierci Chrystusa i mimo otwartej eksplozją Zmartwychwstania bramy wiecznego szczęścia i tak Dobra Nowina spłynie po wielu z nas, jak przysłowiowa woda po gęsi. Chyba dlatego, że czas pokuty nie będzie dla wielu, jeśli nie większości, czasem pokuty, a o Wielkim Poście znów wspomnimy jedynie w niedzielę, która nawet dniem pokuty nie jest.
Obym się mylił w swoim sarkazmie. Może ten Wielki Post będzie jednak cudem i Polak — katolik stanie się święty? Może chociaż kilku, może chociaż jeden? Jeśli choć jeden, to już warto się uśmiechnąć, ucieszyć nadchodzącą Wielkanocą, bo nie będzie ona daremną właśnie ze względu na niego jednego.
opr. aw/aw