Rozmowa z profesorem teologii Papieskiego Uniwersytetu Gregoriańskiego w Rzymie
Powodzie, huragany, zmiany klimatyczne, walki na Bliskim Wschodzie, a także upadek moralności – trudno się dziwić, że wielu twierdzi, iż koniec świata jest bliski.
Patrząc z tego punktu widzenia trzeba by stwierdzić, że koniec świata był najbliższy w XX wieku, targanym m.in. dwiema wojnami światowymi, leninizmem-stalinizmem, hitleryzmem, maoizmem i pol-potyzmem. A jednak świat się nie skończył. Ci, którzy oznajmiali, kiedy będzie koniec świata, skompromitowali się. Ale temat wciąż pobudza ludzką wyobraźnię i nie ma w tym nic dziwnego. Trzeba też zauważyć, że na „końcu świata” można robić biznes. Ludzie chętnie czytają na ten temat, oglądają filmy. Powiedziałbym, że „koniec świata” się skomercjalizował. To wszystko nie znaczy jednak, że nie jest to temat poważny, z którym powinniśmy się konfrontować. Wręcz przeciwnie, nasze życie wychylone jest ku przyszłości, tej, która nastąpi po naszej śmierci, i tej absolutnej, która przyjdzie po końcu świata.
Apokalipsa mówi o Nowym Jeruzalem, mieście danym przy końcu czasów jako miejscu ozdobionym złotem i półszlachetnymi kamieniami, a Prorok Izajasz twierdzi, że: „krowa będzie żyła obok niedźwiedzicy, baranek obok lwa”. Czy Paruzja jest tym samym co koniec świata?
Pojęcie „końca świata” nie jest jednoznaczne. Niektórzy mają tutaj na myśli zagładę ludzkości, ale nie koniec całego wszechświata. Zresztą zauważmy, że z naukowego punktu widzenia słońce, dzięki któremu na planecie Ziemia istnieje życie, nie jest wieczne, a zatem życie na Ziemi na pewno kiedyś się skończy. Koniec świata może też oznaczać to, że istniejący wszechświat zacznie się zapadać powracając do stanu sprzed Wielkiego Wybuchu. Jednak z chrześcijańskiego punktu widzenia w „końcu świata” nie tyle chodzi o katastrofy, co o osobę Jezusa Chrystusa, o Jego powtórne przyjście, które nazywamy paruzją. Chrystus jest Panem całego wszechświata i chrześcijaństwo głosi, że kiedyś obecny świat przeminie, ale pojawi się „niebo nowe i ziemia nowa” (Ap 21,1). A zatem koniec świata jest w gruncie rzeczy nowym stworzeniem. Nie jest więc niszczącą wszystko katastrofą, po której nie wiadomo, co nastąpi, ale wręcz przeciwnie, jest wypełnieniem dzieła stworzenia. W tym nowym świecie „ani żałoby, ni krzyku, ni trudu już nie będzie, bo pierwsze rzeczy przeminęły” (Ap 21, 4) czego alegorycznym obrazem jest właśnie baranek leżący razem z lwem. Pięknie koniec świata opisał C.S. Lewis w „Opowieściach z Narnii”, w tomie „Ostatnia Bitwa”.
Ludzie od wieków spekulują o tym, kiedy to nastąpi, że wspomnieć nawet pierwszych chrześcijan, czy przepowiednie Majów, którymi ostatnio emocjonuje się świat. Kiedy będzie koniec świata?
Przyznam, że dość obojętnie przechodzę obok kolejnych rewelacji na temat końca świata. Przepowiednie Majów, to kolejna rewelacja, zupełnie nieweryfikowalna, która przyciągnęła uwagę ludzi. Swego czasu mocne były prądy millenarystyczne. Millenaryzm to historiozoficzna i teologiczna doktryna, która głosi, że Chrystus będzie panował na ziemi tysiąc lat przed ostatecznym końcem świata, a zatem przed sądem ostatecznym. Doktryna ta wzięła się między innymi z dosłownej interpretacji 20 rozdziału księgi Apokalipsy. Wpływy millenarystycznych teorii widać w różnych ruchach i wspólnotach religijnych. Studiowanie tego zagadnienia, to dosyć skomplikowane przedsięwzięcie, gdyż w ciągu dwóch tysięcy lat ludzka wyobraźnia wyprodukowała wiele wersji millenaryzmu oraz wizji końca dziejów. Tym bardziej zachęcam do uważnego przeczytania 24 rozdziału Ewangelii według św. Mateusza. Uczniowie pytali samego Jezusa: „Powiedz nam, kiedy to nastąpi i jaki będzie znak twego przyjścia i końca świata?” (Mt 24,3). Jezus odpowiadając stwierdził: „Będziecie słyszeć o wojnach i o pogłoskach wojennych; uważajcie, nie trwóżcie się tym. To musi się stać, ale to jeszcze nie koniec!” (Mt 24,6); „Lecz o dniu owym i godzinie nikt nie wie, nawet aniołowie niebiescy, tylko sam Ojciec” (Mt 24,36); „Czuwajcie więc, bo nie wiecie, w którym dniu Pan wasz przyjdzie” (Mt 24,42). A zatem doczesne dzieje kiedyś się skończą znajdując swe spełnienie w Bogu. Ale nie wiemy, kiedy to nastąpi. Bo tylko Bóg to wie. Powinniśmy jednak czuwać, być gotowi. A czuwać, to – jak powiedział Jan Paweł II – być człowiekiem sumienia. Człowiek sumienia zaś jest gotowy na spotkanie z Bogiem twarzą w twarz.
Jednak właśnie w tym rozdziale Ewangelii Jezus mówi o bardzo konkretnych znakach: „prześladować was będą” – w ubiegłym roku około 100 mln chrześcijan na całym świecie było prześladowanych, „będą was zabijać” – w XX wieku śmiercią męczeńską zginęło 45 mln chrześcijan, „powstaną fałszywi prorocy” – jest ich pełno obecnie na świecie, „ujrzycie ohydę spustoszenia zalegającą świątynie” – jeśli wziąć to dosłownie, to nasze świątynie w wielu miejscach na świecie świecą pustką. Jak rozumieć te słowa?
Tego rodzaju słowa są w gruncie rzeczy umocnieniem i pocieszeniem. Jezus nie chce nas straszyć, ale mówi nam prawdę: Tak! przyjdą prześladowania, wojny i katastrofy, ale nie trwóżcie się, bo „Jam zwyciężył świat” (J 16,33), „Jam Alfa i Omega, Pierwszy i Ostatni, Początek i Koniec” (Ap 22,13). A zatem nasze życie jest ukryte w Bogu i nawet, jeśli na tym świecie spotkają nas nieszczęścia, to z Chrystusem jesteśmy zwycięzcami. Takiego umocnienia potrzebowali chrześcijanie w czasach Nerona, ale potrzebują także chrześcijanie dzisiaj. Do przytoczonych przez Panią redaktor danych, dodałbym, że w XXI wieku co roku na świecie ginie ponad 100 tys. chrześcijan. Aż ¾ osób prześladowanych fizycznie ze względów religijnych stanowią chrześcijanie. Nie wiemy, jak to się wszystko potoczy, ale mamy pewność wiary, że Bóg nadchodzi…
Dlaczego Jezus nie podał dokładnej daty swego ponownego przyjścia, może lepiej byśmy się na nie przygotowali?
Być może koniec świata, paruzja zależy także od naszej wolności, od tego, co zrobimy lub czego nie zrobimy. Bóg widzi w nas partnerów w historii zbawienia i nie chce nas blokować jakimiś precyzyjnymi wyrokami. Zastanówmy się ponadto, czy chcielibyśmy wiedzieć, kiedy umrzemy, że zostało nam jeszcze 2 lata, albo 10, albo 40. Myślę, że taka wiedza do niczego nie jest nam potrzebna. Co więcej, byłaby dla nas wielkim utrapieniem. A co do bycia przygotowanym, to przecież nawet jeśli nie mamy pojęcia, kiedy może być koniec świata, to przecież dobrze wiemy, że nasze życie jest krótkie i na pewno umrzemy. Ta perspektywa powinna być dla nas bodźcem do przygotowywania się na spotkanie Pana. Ale wielu ludzi – niestety – nijak się do tego nie przygotowuje.
I już na koniec: czekać na koniec świata, czy nie czekać?
Wyczekujmy spotkania z Bogiem twarzą twarz po tamtej stronie życia. Ostatnie wezwanie Apokalipsy, a zatem też ostatnie wezwanie Biblii, brzmi: „Przyjdź, Panie Jezu”. Módlmy się z ufnością tymi właśnie słowami. Nie twórzmy jednak atmosfery sensacji i grozy. Problem ten istniał już w czasach św. Augustyna, który pytał ówczesnych chrześcijan: „Jaka jest nasza miłość do Chrystusa, jeśli boimy się Jego przyjścia? I nie wstydzimy się, bracia? Kochamy Go i boimy się, że przyjdzie? Czy kochamy Go naprawdę? Czy też przypadkiem nie kochamy naszych grzechów bardziej niż Chrystusa?”. Zauważmy, że np. w III Modlitwie Eucharystycznej kapłan wypowiada następujące słowa: „czekając na powtórne Jego przyjście, składamy Ci wśród dziękczynnych modłów tę żywą i świętą Ofiarę”. Czy uczestnicząc we Mszy świętej jesteśmy świadomi tego eucharystycznego nakierowania na koniec czasów, czy rzeczywiście wyczekujemy Boga, który nadchodzi, czy też – jak zauważa św. Augustyn – boimy się Tego, którego ponoć kochamy?
opr. aś/aś