O XX Tradycjach Wielkanocnych, które 27 marca odbyły się w siedleckim Muzeum Regionalnym
Zieleniące się żytko, wielobarwne pisanki, palmy wielkanocne, własnej roboty chleb i wędliny, a przy tym niepowtarzalne opowieści o tym, jak dawniej świętowano Wielkanoc...
Tak w telegraficznym skrócie można opisać XX Tradycje Wielkanocne, które 27 marca odbyły się w siedleckim Muzeum Regionalnym.
Współcześnie wiele dawnych obrzędów związanych z okresem Wielkiego Postu oraz Świąt Wielkanocnych zanikło bądź zmieniło formę. Przetrwała święconka i zwyczaj polewania się wodą w świąteczny poniedziałek. Ale, jak się okazuje, to jedynie znikomy fragment tradycji, które jeszcze kilkadziesiąt lat temu były żywe w naszym regionie.
Jak co roku obecni w muzeum mieli okazję wysłuchać opowieści na temat tego, jak to kiedyś było. Tym razem w rolę przewodników po dawnych zwyczajach wcieliły się zespoły z Karcz, Rudzienka i Woli Koryckiej Górnej. Ich przedstawiciele opowiedzieli o tym, jak w ich miejscowości wyglądały przygotowania do świąt, czego nie wolno było robić w Wielkim Tygodniu. Zespoły zaprezentowały również pieśni wielkopostne oraz przyśpiewki na dyngusa. Można było też usłyszeć kapelę Stefana Nowaczka z Podłęża.
Jak zapewniali występujący, niegdyś cały okres Wielkiego Postu był czasem, kiedy ludzie nie spożywali pokarmów mięsnych i jedli bardzo skromnie. Nie używano nawet słoniny, a jedynie specjalnie na ten okres wytłoczonego oleju. - W Wielki Piątek zwyczajem praktykowanym do dziś jest mycie oczu przed wschodem słońca. Jeśli ktoś nie miał dostępu do zdrojowej wody, używano również pochodzącej z innych źródeł. Taki zabieg miał chronić przed chorobami oczu oraz zapewniać ładną cerę na twarzy - mówiła jedna z uczestniczek Tradycji Wielkanocnych.
Inne panie wspominały, że w Wielki Piątek gospodynie piekły świąteczny chleb i placki, w tym „pośledniaka” - postny placek z pośledniej mąki, wody i drożdży, który można było jeść również w czasie postu. Kolejnym wielkopiątkowym zwyczajem jest zasłanianie dużych luster i chowanie małych lusterek. Kiedyś obyczaj ten był przestrzegany tak restrykcyjnie, że panie, które szły do kościoła i zakładały chustkę, prosiły o pomoc sąsiadkę, która instruowała niewiastę, zastępując niejako lustro.
W piątkowe popołudnie przychodził natomiast czas na przygotowanie ćwikły z czerwonych buraczków i chrzanu, zaś wieczorem malowano i wydrapywano pisanki. Istnieje też przysłowie związane z tym szczególnym dniem: „W Wielki Piątek dobry siewu początek”. Przedstawicielki zespołów przypomniały również o pięknej tradycji strażackiej warty przy grobie Pańskim oraz śpiewie pieśni, m.in. „Zbliżam się ku Tobie, Jezu mój kochany, całując ciężkie i nieznośne rany...”.
- Od dawien dawna było tak, że sołtys wyznaczał jako miejsce poświęcenia pokarmów dom gospodarza, który miał najbardziej zadbanego, najlepiej utrzymanego konia. Inaczej niż współcześnie wyglądała też święconka. Nie był to niewielki koszyczek z symboliczną ilością pokarmów, ale potężnych rozmiarów kosz, do którego trafiała solidna porcja wędlin, jaj, pieczywa i ciast. - Na dno wkładano kilkanaście „gajdoków” [ziemniaków - przyp. red.], które potem jako pierwsze wysadzane były w pole. „Gajdoki” przykrywało się papierem i dopiero na to trafiał kawał mięsa z gnatem, najładniejsza blacha chleba i placka, ser (koniecznie z samego rogu), szklanka masła, soli, kaszy, jajka ugotowane na twardo, pisanki, kilka korzonków chrzanu, a na wierzch baranek zrobiony z krochmalu albo upieczony z ciasta. Święcone przybierano borowiem, barwinkiem, a jeśli ktoś miał, to także kwiatkami. Oczywiście nie mogło zabraknąć wyszywanej serwetki - opowiadała jedna z kobiet. Osoba, która wracała do domu ze święconką, musiała ustawić ją w takim miejscu, aby nie była przestawiana aż do końca świąt. Wierzono również, że przyniesienie do domu święconych pokarmów pozwoli zapobiec zagnieżdżeniu się robactwa.
Msza rezurekcyjna także kilkadziesiąt lat temu była obowiązkowym punktem niedzielnego poranka. Uczestniczyły w niej całe rodziny, obowiązkowo trzeba było ubrać się odświętnie, by godnie uczcić Zmartwychwstanie Pańskie. Po rezurekcji wszyscy wracali do domów. Zwykle furmankami, a po drodze starano się wyprzedzić jak najwięcej osób, wierzono bowiem, że ten, kto pierwszy wróci z rezurekcji, będzie miał szczęście i wyjątkowo udane plony. Podobnie jak dziś, rodziny spotykały się na śniadanie przy stole nakrytym białym obrusem i najpierw dzieliły się święconką. W pierwszy dzień świąt nie odwiedzano rodziny ani znajomych, powstrzymywano się również od wszelkich prac. Rolnicy często szli w pole, aby obejrzeć zasiewy.
Świąteczny poniedziałek był czasem radosnej zabawy. Praktykowano zwyczaj uderzania domowników palmą poświęconą w Niedzielę Palmową, co miało zapewnić zdrowie. Młodzi chłopcy chodzili natomiast „po dyngusie”. Pukali do drzwi chałup i prosili o kawałek ciasta, jaja lub inne przysmaki. Jeśli gospodyni była hojna, śpiewali domownikom wesołą przyśpiewkę i życzyli wszelkiej pomyślności.
Co ważne każda gospodyni starała się, aby jej dom był na święta dokładnie wysprzątany i pięknie przyozdobiony. W oknach wieszano firanki wycięte z papieru, robiono też ołtarzyk, który przystrajano najczęściej papierowymi kwiatami. Wszystko miało być „naj”, po to, by godnie uczcić Zmartwychwstanie.
opr. aw/aw