Echo katolickie 32(684) 7 - 13 sierpnia 2008
Ledwie kilka tygodni upłynęło od zakończonych w Sydney kolejnych Światowych Dni Młodzieży. Kilka tygodni komentarzy, zachwytów nad organizacją, zadziwienia entuzjazmem młodych, którzy (dla niektórych o dziwo!) przyjęli Benedykta XVI jako nie tylko następcę Sługi Bożego Jana Pawła II, ale przede wszystkim jako Apostoła Jezusa Chrystusa i znak działania Bożego w tym świecie.
Zadziwienia nieustannym odmładzaniem się Kościoła, który jasno wskazuje na nadzieję pokładaną w młodym pokoleniu. Zadziwienia tym większego, że Następca Piotra Apostoła nie przekazuje młodym prawd łatwych i chwytliwych sloganów. Otwiera przed nimi skarbnicę Kościoła, cytując chociażby św. Augustyna, mówiąc trochę trudnym językiem teologicznym. Lecz młodzi zebrani wokół niego nie chcą widzieć w nim niedoskonałej kopii Papieża Polaka, ale dostrzegają Ojca, który mówi swoim własnym językiem, ma własne gesty i zachowania. To, co łączy go z poprzednikiem, to autentyzm przeżywanej wiary.
W homilii w czasie Eucharystii, kończącej spotkanie młodych z Ojcem Świętym, Benedykt XVI zadał młodzieży bardzo intrygujące pytania: „Wy sami - co pozostawicie przyszłemu pokoleniu? Czy budujecie swoje życie na solidnych fundamentach, czy budujecie coś, co będzie trwać? Czy żyjecie w taki sposób, by tworzyć przestrzeń dla Ducha Świętego w świecie, który chce zapomnieć o Bogu lub wręcz odrzuca Go w imię błędnie pojmowanej wolności? Jak korzystacie z otrzymanych darów, z owej mocy', którą Duch Święty jest gotowy i dziś was napełniać? Jaką spuściznę pozostawicie młodym, którzy po was przyjdą? Co nowego wniesiecie?”. Przyznam się, że prostota tego zapytania od razu mnie poraziła. Stojąc wobec tysięcy młodych ludzi, Benedykt XVI zadał im pytanie o... konsekwencję w życiu. Może wydawać się dziwnym, że właśnie ten fragment przemówienia Ojca Świętego zdaje się być dla mnie najważniejszym, lecz gdy prześledzi się dzisiejsze dzieje młodych, każdy uważny obserwator zauważy, że tutaj jest zasadniczy klucz do współczesnego młodego człowieka.
Bowiem dzisiejszy młody człowiek zdaje się żyć w mentalności, którą dla własnych potrzeb określam jako „mentalność punktową”, a której zasadniczym elementem jest swoiście interpretowana maksyma „Carpe diem!” (Chwytaj dzień). Zasada, która sama w sobie nie jest niczym złym (jeśli jest rozumiana jako umiejętność wykorzystywania codzienności w zdobywaniu tego, co jest człowiekowi potrzebne w życiu), została jednak we współczesnym świecie zdegenerowana poprzez utożsamienie jej z hedonistyczną zasadą, że przyjemność raz zaprzepaszczona nigdy już nie będzie nam drugi raz dana. Wynika z niej dążność do jak najbardziej radykalnego „wyciśnięcia” z chwili obecnej przyjemności aż do granic możliwości, bez liczenia się z konsekwencjami.
Wielu nauczycieli historii zauważa, że młodzi nie są dzisiaj zainteresowani uczeniem się o przeszłych dziejach. W przypływie belferskiej natury winią oni cały system nauczania, ich zdaniem zniechęcający do uczenia się czegokolwiek. Niechęć jednak do zapoznawania się z dziejami ma swoje podłoże kulturowe. Człowiek, który nie widzi swojego życia w kategoriach następstw, nie dostrzega zasadniczego znaczenia konsekwencji swojego postępowania, nie jest zdolny ani nie jest zainteresowany poznawaniem przeszłej już historii, ponieważ dostrzegany w niej układ przyczyna - skutek nie jest mu do niczego już potrzebny. Jeśli człowiek nie postrzega swojego działania w kategoriach następstw z niego wynikających, a jedynie liczy je ilością przyjemności (i nie używam tego słowa w pejoratywnym znaczeniu), którą może z niego wynieść, to zastanawianie się nad tym, co przeszłe, jawi się jako zwykła strata czasu. Ten, kto nie widzi przyszłości, nie jest w stanie cenić przeszłości - i odwrotnie.
Owo podejście do życia ma jednak swoje tragiczne następstwa. Nicolas Gomez Davila w zbiorze swoich aforyzmów „Następna scholia do tekstu implicite” zawarł również i ten: „Ogłasza się prawa, by móc gwałcić obowiązki”. Mentalność punktowa przede wszystkim uderza w samego człowieka, który nie uznając swojego życia w kategoriach następstwa - konsekwencji, umie mówić o przysługujących mu uprawnieniach, całkowitym milczeniem pomijając swoje obowiązki. Tymczasem na pojęciu obowiązku - powinności opiera się każda relacja międzyludzka. Innymi słowy: człowiek współczesny staje się człowiekiem coraz bardziej samotnym, chociaż wydaje mu się, że posiada liczne grono przyjaciół i znajomych. Problem w tym, że stają się oni dla niego (cytując ponownie Nicolasa Gomeza Davilę) „narzędziem społecznym” do osiągania swojego teraźniejszego celu. Niestety, miecz ten jest obosieczny. Jeśli mogę użyć kogoś jako narzędzia, wcześniej czy później sam stanę się narzędziem w czyichś rękach. Następstwem tego stanu rzeczy jest całkowity zanik poczucia moralności. Ogłaszane wszem i wobec deklaracje o próbach ustanawiania nowej etyki są tylko rozpaczliwym wołaniem o jasne normy etyczne. Nie chcę być gołosłowny. Ogłoszone badania zachowań seksualnych młodych ludzi w Polsce, liczne rozboje i zabójstwa, których nie brak w wykonaniu młodzieży, a także postępująca wśród młodych fala samobójstw to najlepsze przykłady dla przytoczonych przeze mnie tez. Powtarzane jak mantra słowa: „gdybym wiedział, że tak się stanie, to nigdy bym...” są wyrazem tej właśnie rzeczywistości, cucącej młodego człowieka (niestety zazwyczaj za późno), przerażającej swoja pustką i oparami zamkniętego w sobie „teraz”.
Papież Benedykt XVI, stojąc przed tysiącami młodych ludzi, przypomniał o odpowiedzialności jako zasadniczym elemencie dla wszelkiego cywilizacyjnego rozwoju. I to nie tylko odpowiedzialności za własne życie czy życie naszych najbliższych, ale odpowiedzialności za pokolenia, które przyjdą po nas. Nie ma wiecznej młodości. Po każdym młodym pokoleniu przychodzi następne, które oczekuje na dziedzictwo. Odpowiedzialność zatem to nie tylko obowiązek względem talentu mojego własnego życia, ale również obowiązek „przed Bogiem i historią”. Tej lekcji papieskiego nauczania nie wolno przeoczyć.
opr. aw/aw